Jak wygląda wybieranie kolejnych gier, które mają trafić na moją półkę (oczywiście z nadzieją, że będą trafiały również na stół)? Na zasadzie luk do zapełnienia. Nie mam planszówki ekonomicznej? Kupię sobie Wysokie napięcie (a potem nie będę w nią grał, ale to już inna historia). Brakuje mi gry polegającej przede wszystkim na rzucaniu kostkami? Alien Frontiers (no przecież nie Dice Masters). Gra, w której mogę kierować postaciami z komiksów? Legendary.
Jedną z takich luk były w moim przypadku bitewniaki. Od zawsze. Przerażało mnie składanie figurek, nie wspominając o zabawach z pędzlem. Nie dopuszczałem do siebie myśli (zresztą nadal nie dopuszczam), że będę zbierał całe armię modeli, a następnie wystawiał je przeciwko armiom przeciwnika, gdzieś po drodze topiąc w to niepoważne ilości dineros. Wiedziałem, że to nie dla mnie, ale jednak przez cały czas brakowało mi w domu czegoś z tej szufladki. Aż w końcu trafiłem na Guild Ball – zero klejenia rąk i głów do korpusów (przynajmniej w zestawie startowym Kick Off!), tak zwany skirmish, drużyna składająca się z 6 figurek, względnie mały wydatek potrzebny na to, by mieć wszystko z danej gildii, w teorii coś pięknego. Na szczęście okazało się, że w praktyce też. Zaskoczyło i trzyma mnie do dzisiaj.
Ale jednocześnie w moim życiu gracza w tytuły bez prądu pojawiła się kolejna luka.