Metody Marnowania Czasu: fantasy komiks
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantasy komiks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantasy komiks. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Fantasy Komiks #19 [recenzja]

Brak komentarzy:
19 numer "Fantasy Komiks" wyszedł naprawdę dobrze, tym bardziej smuci więc umieszczona we wstępie wiadomość o kolejnej negatywnej zmianie. Tym razem wydawany przez Egmont magazyn z dwumiesięcznika staje się kwartalnikiem. Na tej samej stronie można przeczytać, że "zapaść rynku czytelniczego pogłębia się" oraz "w obecnej sytuacji jest to jedyne rozwiązanie, umożliwiające publikację na polskim rynku kolejnych części rozpoczętych przez nas serii". Nie wiem już, co jeszcze musieliby zrobić wydawcy, żeby ich antologia nie traciła na popularności, bo, przynajmniej w teorii, na chwilę obecną "Fantasy Komiks" ma wszystko, czego mu trzeba, zakładając, że jego celem jest pokazywanie komiksu środka, jaki ma trafiać do masowego odbiorcy. [więcej na stronie Alei Komiksu]

czwartek, 15 marca 2012

Fantasy Komiks #14 [recenzja]

Brak komentarzy:
W czternastym tomie Fantasy Komiks czytelnicy muszą pożegnać się z dwoma seriami, którymi są Rozbitkowie z Ythaq i Sloka. Obie towarzyszyły im od bardzo dawna, pierwsza z wymienionych od samego początku istnienia magazynu. Sloki nie za bardzo mi szkoda, od zawsze był to dla mnie przeciętny (nawet jak na tę antologię) cykl i jego zniknięcie (jedynie tymczasowe, ciąg dalszy ma pojawić się już w drugiej połowie tego roku) nie jest dla mnie wielką stratą. Bardziej szkoda mi Rozbitków z Ythaq, czyli komiksu, który pomimo licznych wad i przeciętności cechującej niemal całą zawartość Fantasy Komiks, wyraźnie zawyżał ogólny poziom. Sam finał jest średni, Arleston pisał już lepsze odcinki, z mniejszą ilością głupich pomysłów, jednak na tle reszty (nie mam na myśli czternastego numeru, ale całość tego, co przeczytałem we wszystkich tomach, które posiadam) trudno nie uznać Rozbitków... za główny atut antologii fantasy. Oby zapowiadany cykl Jeźdźcy smoków okazał się godnym następcą. [więcej na stronie Alei Komiksu]

niedziela, 19 lutego 2012

Fantasy Komiks #13 [recenzja]

Brak komentarzy:
Trzynasty tom Fantasy Komiks otwiera Sloka, seria, której nie darzyłem sympatią już wcześniej, zanim przerwałem regularne czytanie magazynu. Pierwsza część opowieści Łuki krwi to moim zdaniem przeciętna historia, pełna walk, akcji oraz wojennych intryg, pod pewnymi względami podobna do Rozbitków z Ythaq, ale pozbawiona interesujących pomysłów i lekkości tamtego cyklu. Obyło się bez większych zgrzytów, ale to za mało, żebym dołączył do wspomnianych we wstępie czytelników uznających Slokę za jedną z ich ulubionych serii. Z drugiej strony, w magazynie trafiały się już o wiele gorsze komiksy, ten przynajmniej nie wypada poniżej przeciętnej. [więcej na stronie Alei Komiksu]

wtorek, 14 lutego 2012

Fantasy Komiks #12 [recenzja]

Brak komentarzy:
Czytanie Fantasy Komiks przerwałem na tomie siódmym, akurat w momencie, kiedy magazyn zdrożał, a Egmont postanowił ograniczyć ilość jego stron. Minął ponad rok, niedawno sięgnąłem po dwunastą odsłonę antologii "najlepszych komiksów fantasy" i od razu poczułem się, jak w domu. Rzeczywiście, zmiany dotyczą jedynie objętości oraz ceny, poziom i pomysł na zawartość pozostały te same. To dobrze, bo już od lektury pierwszego numeru podobało mi się założenie wydawcy Fantasy Komiks i chęć pokazywania czytelnikowi pulpowej fantastyki, świetnej do przekartkowania i zapomnienia. Ewentualnie do zachęcenia młodszych odbiorców, pokazania im komiksu łatwego w odbiorze, czyli takiego, po jaki raczej należy sięgnąć na początku swojej przygody z opowieściami obrazkowymi (co nie znaczy, że nie można lubić takich opowieści także później). [więcej na stronie Alei Komiksu]

piątek, 19 listopada 2010

Fantasy Komiks #7 [recenzja]

1 komentarz:
O tym, że Fantasy Komiks wcale nie sprzedaje się tak dobrze, jak chciałby Egmont, wspominałem już wcześniej, a siódmy numer magazynu najwidoczniej potwierdza tę niezbyt optymistyczną sytuację. Właściwie nie wiadomo, czego powinniśmy oczekiwać w przyszłym miesiącu - pierwsza zapowiedź mówi o tym, że FK #8 ukaże się 6 grudnia, druga, umieszczona pod koniec tego tomu, jako datę wypuszczenia następnej części wymienia 15 grudnia. To jeszcze nic, być może prosty błąd wynikający jedynie z niedopatrzenia. Inna sprawa, że po lekturze każdego z poprzednich numerów czytelnik wiedział, kiedy będzie mógł przeczytać kolejny epizod zamieszczonych w nim serii. Tym razem dostaje tylko trzykrotne: "Koniec częśći (...). Część (...) ukaże się w jednym z kolejnych tomów Fantasy Komiks". Jestem ciekaw, co dalej, i czy w kolejnej odsłonie magazynu przypadkiem nie zobaczymy jakiejś nowej formuły, dopasowanej do niezadowalających wyników sprzedaży.

Jeśli chodzi o sam siódmy numer, stały czytelnik raczej nie znajdzie tu żadnej niespodzianki, może poza wymienioną w poprzednim akapicie. Rozbitkowie z Ythaq i Lasy Opalu utrzymują poziom, do którego zdążyły przyzwyczaić odbiorców. Pierwsza seria powoli odkrywa coraz więcej kart, w drugiej można przeczytać ten sam stek mniej lub bardziej znośnych bzdur, co zawsze. Jeśli ktoś jeszcze nie zdążył ich zaakceptować (bądź polubić), nie liczyłbym na zmianę zdania. Za to druga część Zarazy trzyma niezły poziom, oczywiście jak na opowieści, które publikuje FK. To dość ciekawa i w miarę spokojna historia, nie ma w niej zwrotów akcji znanych z Rozbitków z Ythaq, ale z drugiej strony jest pozbawiona głupich pomysłów, na jakie natknie się każdy, kto przerzuci kartki, by dotrzeć do serii Lasy Opalu.

Podsumowując, wyszedł z tego całkiem niezły numer, na pewno lepszy od poprzedniego. Zobaczymy, co w ósmym Fantasy Komiks... i kiedy w ogóle będzie można kupić następny tom.

środa, 10 listopada 2010

Fantasy Komiks #6 [recenzja]

2 komentarze:
O czym tu pisać? Recenzje poprzednich numerów nakreśliły już poziom i charakter magazynu, a Kingpin w jednym z wpisów na swoim blogu trafił w sedno - Fantasy Komiks to rzeczywiście szmira i słabizna. Od siebie dodam (zresztą po raz kolejny), że mimo wszystko da się to czytać. Warunek jest jeden: czytelnik nie może podchodzić do tego na poważnie. Poświęcić wieczór na tanią rozrywkę za 19,99zł, czasem parsknąć śmiechem, kilka razy z zażenowaniem przewrócić oczami, przekartkować i zapomnieć. Można też pytać samego siebie: "Czemu właściwie dalej kupuję ten syf?"; osobiście nie potrafiłbym odpowiedzieć, więc nawet nie próbuję się nad tym zastanawiać. Na pewno w niczym by mi to nie pomogło, Egmontowi tym bardziej.

W szóstym numerze na pierwszy ogień idzie nowa seria zatytułowana Sloka. Mówiąc krótko, jak dla mnie lipa. Jeśli chodzi o rysunki, może być (ilustratorem jest ten sam gość, który zajmuje się warstwą graficzną w serii Rozbitkowie z Ythaq), ale scenariusz, czyli fuzja elementów science fiction i fantasy oraz głupkowatego humoru i pełnej powagi nie wyszła, przynajmniej moim zdaniem, najlepiej. Poczekam na kolejną część, która ponoć ukaże się w ósmym tomie, jednak na razie nie oczekuję rewelacji.

O pozostałych seriach wspominałem już wcześniej i właściwie wszystko wiadomo (o ile ktoś to czytał i czyta w tej chwili) - w FK #6 znaleźć można kolejne części Legendy oraz Lasów Opalu. Ta pierwsza to najlepszy komiks w tym numerze, można ją przełknąć nawet bez wspomnianego wcześniej przewracania oczami. Co do trzeciej z prezentowanych tu opowieści, wciąż jest taka sobie, a momentami wręcz naiwna do bólu, ale jakoś nie zwymiotowałem w czasie lektury - chyba przez to, że zdążyłem się do niej przyzwyczaić i wiedziałem, co mnie czeka. I tak jest dużo lepiej, niż na samym początku, który był naprawdę koszmarny. Mimo wszystko wydaje mi się, że szósty tom wyszedł nieco gorzej niż poprzednie, a może w czasie pochłaniania kolejnych opowieści miałem po prostu trochę gorszy humor. Bo bez pozytywnego nastawienia czytelnika, Fantasy Komiks to faktycznie straszny chłam; jeśli przed lekturą wyłączy się logiczne myślenie, można przeżyć.

sobota, 11 września 2010

Fantasy Komiks #5 [recenzja]

4 komentarze:
No proszę - jeszcze wczoraj, pisząc o przyszłości wciąż całkiem nowego magazynu Egmontu, założyłem, że "jakoś to idzie", a zaraz potem przeczytałem wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem, który na pytanie "Czy Fantasy Komiks, czyli stosunkowo tani magazyn z dużą ilością komiksów, może być remedium na czytelnictwo i sprzedaż komiksów?" odpowiada: "Brakuje nam klientów, ale niedużo. Dajemy pismu jeszcze czas. Jeśli utrzyma się na rynku, to zajmie stałe miejsce na półkach wybranych kiosków. Wtedy według tego modelu możemy kreować kolejne tytuły. Wszystko rozstrzygnie się jesienią". Czyli jednak wcale nie jest tak różowo i wciąż nic nie wiadomo.

Na razie cieszmy się tym, co mamy, czyli piątym numerem. W środku znajdziemy dalszy ciąg Rozbitków z Ythaq (jest dobrze: akcja, akcja i kilka nowych wątków, choć takie rzeczy jak zmutowany dziadyga krzyczący "Cha, cha, cha, cha, cha!", gdy wyrastają mu skrzydła, zalatuje mi pomysłami rodem z naiwnych komiksów tworzonych przeze mnie na świetlicy w podstawówce) oraz finał pierwszej podserii Samuraja (szkoda, że mimo widowiskowych i dobrze narysowanych scen bitewnych, ostatni odcinek rozczarowuje; sprawia wrażenie kończonego na szybko).
Zazwyczaj nie wspominam o humorystycznych jednoplanszówkach - albo są żenujące, albo zapominam je zaraz po przeczytaniu. W piątym numerze pojawiła się jakaś nowa seria stanowiąca krótkie przerywniki pomiędzy albumami, ale... już nie pamiętam jej tytułu. Serio. I tak nie byłem nią zachwycony.
Jednak jest jeszcze coś interesującego - seria Zaraza, pierwsza znacząca nowość od pierwszej części Samuraja w Fantasy Komiks #2 (a w następnym numerze kolejny niepublikowany dotąd w FK cykl - Sloka). Komiks opowiada o zmaganiach dwóch wrogich plemion, łączących siły, by pokonać dziesiątkującą ich chorobę. Na razie, zarówno scenariuszowo i graficznie, Zaraza nie zaniża poziomu magazynu, ale też nie wzbudza mojego entuzjazmu. Mimo wszystko, zdążyłem się już przekonać, że niektóre z prezentowanych w nim tytułów potrzebują czasu, by się rozkręcić; mam nadzieję, że ten nie jest wyjątkiem.

piątek, 10 września 2010

Fantasy Komiks #4 [recenzja]

3 komentarze:
Fantasy Komiks wciąż daje radę. Kiedy piszę te słowa, na półce czeka napoczęty piąty tom, a tymczasem kilka zdań o czwartym: w ciągu kilkumiesięcznej obecności magazynu na polskim rynku zdążyłem przyzwyczaić się do formuły wybranej przez Egmont... i polubić ją. Nie mam pojęcia, ilu czytelników ma podobne zdanie, ale jak na razie zapowiedzi sięgają siódmego numeru, więc chyba jakoś to idzie. I bardzo dobrze.

Tym razem z okładki spoglądają na nas bohaterowie Lasów Opalu, serii, którą wcześniej uznawałem za najgorszą z prezentowanych dotychczas w Fantasy Komiks. I tu kolejne zdziwienie związane z magazynem: jest lepiej, nadal naiwnie, ale tym razem przebrnąłem przez opowieść bez częstego uderzania otwartą dłonią w czoło. Dalszy ciąg cyklu zobaczymy w szóstym tomie i jeśli nie okaże się gorszy, będzie naprawdę nieźle, zwłaszcza w porównaniu z tragicznym początkiem.
Trzecia część Samuraja nie zaskoczyła mnie ani pozytywnie, ani negatywnie; to wciąż ten sam, dobrze narysowany komiks z fabułą, która... po prostu jest, ale trawi się ją bez bólu i zgrzytania zębami. Gdyby każda seria publikowana w magazynie miała taki poziom, spokojnie wystarczyłoby to, żeby mnie zadowolić.
Najlepszym komiksem w czwartym numerze jest według mnie kontynuacja Legendy - może to lekki sentyment do Księcia Nocy, a może po prostu fakt, że Swolfs dał radę wycisnąć z tak oklepanego pomysłu (w Fantasy Komiks właściwie nie ma innych) tyle, ile się dało. Nietrudno zgadnąć, jaki będzie finał, ale i tak chętnie przekonam się sam.

Czwarty numer sprawdza się tak, jak poprzednie, może oprócz pierwszego, który mnie rozczarował. Mógłbym ponarzekać, bo wad jest sporo, ale przecież i tak kupuję kolejne tomy tej taniej pulpy, a to chyba o czymś świadczy. Piątka już czeka na dokończenie.

czwartek, 1 lipca 2010

Fantasy Komiks #3 [recenzja]

Brak komentarzy:
Zarówno o formule Fantasy Komiks, jak i o tym, czym właściwie jest ten magazyn, pisałem przy okazji dwóch poprzednich numerów, nie widzę więc powodu, żeby z każdym kolejnym tomem wałkować to od nowa. Będzie jak z późniejszymi TPB serii Invincible: krótko i konkretnie.

Przy trzecim wydaniu wiadomo już, o co chodzi i z czym to się je, a sama zawartość magazynu tylko potwierdza moją wcześniejszą opinię: jest dobrze, oczywiście na tyle, na ile pozwala pomysł Egmontu na Fantasy Komiks.
Tym razem nie dostajemy żadnej nowej historii, w środku znaleźć można jedynie kontynuacje Rozbitków z Ythaq, Samuraja oraz Legendy, która powróciła po krótkiej nieobecności w FK #2. Fajnie, że nie ma Lasów Opalu, moim zdaniem najgorszej z dotychczasowych serii. Powróci w czwartym wydaniu (które, o ile dobrze kojarzę, pojawi się w sprzedaży już jutro), razem z Legendą i Samurajem.

A tymczasem czytelnik dostaje to, co już doskonale zna, o ile przeczytał wcześniejsze numery magazynu. Jeśli nie, to naprawdę wystarczy sprawdzić dwie poprzednie recenzje i zaznajomić się z ogólnymi założeniami poszczególnych serii, a osoba, która nie urodziła się wczoraj, będzie mogła bez większych problemów zgadnąć, jak mniej więcej wyglądają dalsze losy głównych bohaterów. Musiałbym pogadać z jakimś dzieciakiem, który za wiele nie przeczytał i za wiele nie obejrzał, bo być może dla takiego odbiorcy jest to faktycznie coś nowego i zaskakującego. Dla mnie nie, co nie zmienia faktu, że poziom został utrzymany, a poza tym - i pewnie będę to pisał przy każdym kolejnym numerze Fantasy Komiks - nie chodzi tu przecież o żadne odkrywcze rzeczy, a o przyjemniejsze spędzenie czasu na kibelku, w pociągu, czy gdzie tam czytacie te niezobowiązujące bzdury.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Fantasy Komiks #2 [recenzja]

4 komentarze:
Zdziwiłem się, ale jest lepiej. Oczywiście nie jest to zasługą samego magazynu, którego forma nie uległa przecież zmianie od poprzedniego numeru (jest za to ankieta, ale o niej napiszę później), a raczej zamieszczonych w nim historii oraz mojego nastawienia. Ostatnio spodziewałem się czegoś lepszego i nie byłem zadowolony z zawartości Fantasy Komiks, ale teraz wiedziałem dokładnie, co mnie czeka. I nie zawiodłem się, a że poza tym wszystkim zamieszczone w drugim tomie opowieści wydały mi się trochę ciekawsze niż ostatnio, to swoją drogą. Już wiem, że kolejny numer również zagości na mojej półce i to on ostatecznie zdecyduje, czy jeszcze świeży magazyn Egmontu wygra walkę o mój portfel. Na razie wszystko wskazuje na to, że tak się stanie.

W FK #2 dostajemy kontynuacje Rozbitków z Ythaq i Lasów Opalu, a zamiast Legendy (która powróci za miesiąc) jest coś nowego, czyli pierwszy tom Samuraja.
Tym razem to Rozbitkowie z Ythaq jest komiksem, który najbardziej przypadł mi do gustu. Kilka ciekawych pomysłów, zwłaszcza wątek ze wspomnianą ostatnio niegrzeczną panią, pozwoliły na czerpanie umiarkowanej przyjemności z lektury. Nie jest świetnie, ale moim zdaniem odczuwalnie lepiej, a konkretniej: tak jak miało być, czyli niezbyt ambitnie, jednak wystarczająco rozrywkowo, żeby strawić to bez bólu. Ciekaw jestem tylko, czy takie okrzyki jak na przykład "Kurza pacha!" czy (moje ulubione) "A niech to chili z badyli!" (what the fuck?) są inwencją tłumaczki, czy może w oryginale brzmiały równie głupio. Tak czy inaczej, według mnie jest to najlepsza opowieść z tych zamieszczonych w drugim tomie, choć na forum Gildii czytałem sporo wypowiedzi stwierdzających coś całkowicie odwrotnego.
Lasy Opalu, największe ścierwo z poprzedniego numeru, o dziwo również wchodzi lepiej niż przed miesiącem. Wciąż jest to przewidywalne, wciąż opiera się na pomyśle przeruchanym wcześniej na sto tysięcy sposobów (przypominam: "Darko, syn zwykłego optyka, okazuje się zbawcą ze starej przepowiedni"), wciąż występują patetyczne teksty w stylu "Jeśli chłopak umrze, zniknie nadzieja na triumf sprawiedliwości", ale drugi epizod znacząco przewyższa to, co miałem nieprzyjemność przeczytać ostatnio. Może rzeczywiście jest lepiej, a może tak bardzo chciałem czegoś ciekawszego, że aż wmówiłem sobie, że faktycznie jest ciekawiej.
Nowa opowieść, Samuraj (scenariusz: Di Giorgio, rysunki: Genêt) to również przyzwoite i dobrze narysowane czytadło. Nie grzeszące oryginalnością, ale nieźle zrealizowane i stojące na mniej więcej takim samym poziomie jak Rozbitkowie z Ythaq. Wydaje mi się, że gdyby poszło do pierwszego numeru zamiast Lasów Opalu, debiut magazynu wyszedłby Egmontowi nieco lepiej.
O kilku humorystycznych jednoplanszówkach nawet nie wspominam, bo tak naprawdę jest to pierdółka, która ma niewielkie znaczenie dla ogólnego odbioru Fantasy Komiks. Niby mogłoby być lepiej, ale gdyby nie było ich wcale, pewnie nawet bym tego nie zauważył.

Na koniec ankieta - dobrze, że jest. Jak widać Egmont sprawdza, czy czytelnicy FK sięgnęli po magazyn ponieważ lubią komiksy, czy może bardziej dlatego, że interesują się fantasy (w uproszczeniu). Wydaje mi się, że wydawnictwu chodzi bardziej o ten drugi rodzaj odbiorców, bo na samych czytelnikach obrazkowych opowieści chyba się nie dorobią. Poza tym pojawiła się bardzo ciekawa opcja, a mianowicie możliwość prezentowania w każdym numerze "po połowie albumów sześciu różnych serii" zamiast trzech w całości. I chyba takie coś odpowiadałoby mi najbardziej.

PS. Ostatnio napisałem, że "z dawnego zainteresowania fantasy pozostała u mnie jedynie fascynacja Światem Dysku Pratchetta oraz planszówką Magiczny Miecz (pamięta ktoś?)." Zapomniałem o Sapkowskim!

Edit: teraz widzę, że zamieściłem jakąś inną okładkę, z napisem "172 strony komiksu!", podczas gdy na moim magazynie jest "168 stron komiksu!". W sumie nieważne, tylko chwalę się, żem spostrzegawczy.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Fantasy Komiks #1 [recenzja]

4 komentarze:
Zakładam, że o Fantasy Komiks słyszał już niemal każdy odwiedzający mojego bloga, ale na wszelki wypadek napiszę skrótowo o co chodzi: nowy miesięcznik Egmontu prezentujący, co za niespodzianka, komiksy fantasy, główne atuty: trzy albumy w każdym numerze, 160 stron, 19,99zł. Pomysł wydał mi się świetny, chociaż z dawnego zainteresowania fantasy pozostała u mnie jedynie fascynacja Światem Dysku Pratchetta oraz planszówką Magiczny Miecz (pamięta ktoś?), w którą zdarza mi się pograć raz na ruski rok. Byłem przekonany, że Fantasy Komiks z miejsca przypadnie mi do gustu, bo zawsze uważałem, że opowieści obrazkowe będące czystą rozrywką i nie udające ambitnych dzieł są równie potrzebne, jak prawdziwe ambitne dzieła. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że historyjki do poczytania na kibelku lub w pociągu też dzielą się na dobre i kiepskie, a zawartość nowego magazynu Egmontu niestety stoi bliżej tego drugiego określenia. I chociaż przed kupnem pierwszego numeru wyobrażałem już sobie całą półkę zapełnioną kolejnymi rocznikami FK, teraz już wiem, że jeśli następne dwa wydania również mi się nie spodobają, po prostu zrezygnuję z tego pomysłu.

Oczywiście nie oczekiwałem żadnych fajerwerków, ale jednak nastawiłem się na coś trochę lepszego. Gdybym miał szesnaście lat, być może byłbym zachwycony, tyle że od tamtego czasu widziałem nieco więcej, w związku z czym całość wydaje mi się zbyt wtórna, żebym był zadowolony nawet przy nastawieniu na odmóżdżającą rozrywkę. Pomijając humorystyczne jednoplanszówki umieszczone pomiędzy poszczególnymi albumami (bo też nie ma o czym się rozpisywać), dostajemy trzy opowieści - Rozbitkowie z Ythaq, Legendę oraz Lasy Opalu.
Scenariusz do pierwszego albumu napisał Scotch Arleson, autor "słynnych serii o świecie Troy", których nie znam, ale widząc poziom opowieści, raczej nie mam czego żałować. Zaskoczyło mnie jedynie zakończenie, ale żeby do niego dotrzeć, należało przebrnąć przez masę nieciekawych wątków oraz rysunków, które są niezłe, jednak pomniejszony format Fantasy Komiks nieco przeszkadza w odbiorze. Rozbitkowie z Ythaq to komiks prezentujący przygody trójki bohaterów, którzy rozbili się na nieznanej planecie i próbują się z niej wydostać. Nie za bardzo obchodzi mnie, czy dadzą radę. Pięć minut po skończeniu lektury nie pamiętałem już imion najważniejszych postaci, chociaż jedna pani wyglądała całkiem fajnie i była dość niegrzeczna. Pierwsze rozczarowanie.
Legenda to komiks autorstwa Swolfsa, którego Książę Nocy był dla mnie niezłą opowieścią, chociaż nie wiem, jak odebrałbym ją po latach. Drugi album w Fantasy Komiks jest moim zdaniem najlepszym w całym magazynie - przechodzi się przez niego gładko, jest nieźle narysowany, da się to strawić. Nie znaczy to wcale, że Legenda wymiata, bo mimo powyższych pochwał mamy tu do czynienia z rażącym oczy schematem: jakieś królestwo, uzurpator kontrolowany przez złego doradcę i mordujący króla wraz z rodziną, poza niemowlakiem, prawowitym następcą tronu, któremu udaje się przeżyć i wychowuje się w lesie. Fascynujące.
Trzeci album, Lasy Opalu, również został napisane przez Arlestona i również nie zachwyca. Wyobraźcie sobie, że "Darko, syn zwykłego optyka, okazuje się zbawcą ze starej przepowiedni". Boję się, że zanim Darko zbawi świat, wytrwałych czytelników Fantasy Komiks czeka jeszcze sporo przygód takich jak pojedynek na śmierdzące nogi. Może się mylę, ale czytając takie historie mam nieodparte wrażenie, że takie coś może pisać każdy, tyle że większość pozbyłaby się podobnego scenariusza po przepuszczeniu go przez filtr samokrytyki.

Mimo powyższych słów trzymam kciuki za powodzenie Fantasy Komiks, bo taki magazyn jest potrzebny. Tanie i łatwe w odbiorze opowieści obrazkowe mogą zachęcić i przyciągnąć nowych (przypuszczam, że przede wszystkim młodszych) czytelników do tego medium, a fantasy ma chyba nadal wielu entuzjastów, więc przy dobrej promocji może się to udać. Tylko żeby sam poziom tych tanich i łatwych w odbiorze opowieści był wyższy - nawet jeżeli to tylko pulpa, nie chcę mieć wrażenia, że kpi się z mojej inteligencji. Uczucie czytania tego samego po raz nie wiadomo który również nie sprawia przyjemności. Kupię jeszcze drugi i trzeci numer, potem podejmę decyzję, czy moje dwudziestozłotówki nie powinny trafiać do kogoś innego.
stat4u