Tym razem Alan Moore postanowił zająć się Prometheą, postacią wykorzystywaną już wcześniej przez innych twórców: poetów, pisarzy, scenarzystów komiksowych, ilustratorów. We wstępie opisuje losy tej bohaterki oraz to, jak bardzo zmieniała się w zależności od tego, kto był autorem opowieści o niej. Co ciekawe, niektórzy najprawdopodobniej nawet nie wiedzieli, że przed nimi ktokolwiek tworzył historie o Promethei, a mimo to ich wersje tej postaci cechuje wiele zaskakujących podobieństw. Przenosząc to wszystko do swojego komiksu, scenarzysta zrobił z Promethei boginię zamieszkującą Immaterię, świat wyobraźni, w którą w ciągu stuleci wcielały się rzeczywiste osoby, twórcy wymienieni we wspomnianym już wstępie do historii Moore'a. Teraz czas na kogoś nowego. Najnowszą Prometheą zostaje Sophie Bangs, nowojorska studentka pisząca pracę semestralną dotyczącą, co za niespodzianka, właśnie Promethei oraz różnych wersji tej postaci, w zależności od tego, kto był ich autorem.
W czasie rozmowy z wdową po twórcy ostatnich przygód Promethei, Sophie zostaje zaatakowana przez istotę przypominającą żywy cień, by po chwili zmienić się w nową Prometheę. Jak się okazuje, teraz jej kolej, a dziewczyna musi nauczyć się radzenia sobie z nową sytuacją. Najlepiej szybko, ponieważ wrogowie jej poprzednich wcieleń uznali właśnie ten moment za najlepszy, by zaatakować. Sophie jeszcze nie wie, jak w dowolnej chwili zostawać Prometheą, jak odwiedzać Immaterię i powracać do materialnego świata w zależności od swojej własnej woli, nie od przypadku... na razie tak naprawdę nie ma pojęcia o niczym. Z jednej strony już na samym początku zyskuje wielu potężnych wrogów, z drugiej może przecież liczyć na pomoc wszystkich poprzednich wcieleń Promethei. Tak zaczyna się jej podróż, tak zaczyna się również kolejny genialny komiks Alana Moore'a.
Po przeczytaniu opisu wszystko to może brzmieć prostacko, ale w żadnym wypadku takie nie jest. Pozory mylą. Akcja, której miejscem jest Nowy Jork z 1999 roku (jednak dużo bardziej zaawansowany technologicznie niż ten prawdziwy, z latającymi samochodami oraz całą resztą scenerii z opowieści science fiction), zamieszkały między innymi przez grupę bohaterów The Five Swell Guys oraz ich przeciwnika o imieniu Painted Doll, światy wykreowane przez poprzednich twórców Promethei, często światy celowo bardzo banalne, każdy z tych elementów służy Moore'owi do rozbijania na czynniki pierwsze tematu wyobraźni, a także jej roli w naszym życiu. Supreme robił to samo z komiksowym superbohaterstwem, jednak Promethea jest o wiele bardziej skomplikowana i trudna w odbiorze. A raczej dopiero będzie. Pierwszy tom to dopiero wstęp, lekka i przyjemna (co wcale nie umniejsza jej genialności) historyjka, szczególnie w porównaniu z tym, co będzie działo się dalej. I choć znowu jest się czego bać, nie mogę nie polecić tego komiksu.
Ilustracje J.H. Williamsa III są równie świetne i, tak jak w przypadku scenariusza, też są jedynie wstępem. Szczegółowa kreska i rewelacyjne okładki robią wrażenie, ale już w drugim tomie to wrażenie będzie o wiele większe. Rysownik pokaże dziwne rozwiązania, zaskakujące i niebanalne kadrowanie, zmiany stylu w zależności od tego, co akurat opowiada Moore i wiele, wiele więcej. Będzie na co popatrzeć.
Pierwszy tom serii Promethea to dopiero wstęp, ale wstęp rewelacyjny, do czegoś, co potem będzie jeszcze lepsze. Czytać bez zastanowienia.
W czasie rozmowy z wdową po twórcy ostatnich przygód Promethei, Sophie zostaje zaatakowana przez istotę przypominającą żywy cień, by po chwili zmienić się w nową Prometheę. Jak się okazuje, teraz jej kolej, a dziewczyna musi nauczyć się radzenia sobie z nową sytuacją. Najlepiej szybko, ponieważ wrogowie jej poprzednich wcieleń uznali właśnie ten moment za najlepszy, by zaatakować. Sophie jeszcze nie wie, jak w dowolnej chwili zostawać Prometheą, jak odwiedzać Immaterię i powracać do materialnego świata w zależności od swojej własnej woli, nie od przypadku... na razie tak naprawdę nie ma pojęcia o niczym. Z jednej strony już na samym początku zyskuje wielu potężnych wrogów, z drugiej może przecież liczyć na pomoc wszystkich poprzednich wcieleń Promethei. Tak zaczyna się jej podróż, tak zaczyna się również kolejny genialny komiks Alana Moore'a.
Po przeczytaniu opisu wszystko to może brzmieć prostacko, ale w żadnym wypadku takie nie jest. Pozory mylą. Akcja, której miejscem jest Nowy Jork z 1999 roku (jednak dużo bardziej zaawansowany technologicznie niż ten prawdziwy, z latającymi samochodami oraz całą resztą scenerii z opowieści science fiction), zamieszkały między innymi przez grupę bohaterów The Five Swell Guys oraz ich przeciwnika o imieniu Painted Doll, światy wykreowane przez poprzednich twórców Promethei, często światy celowo bardzo banalne, każdy z tych elementów służy Moore'owi do rozbijania na czynniki pierwsze tematu wyobraźni, a także jej roli w naszym życiu. Supreme robił to samo z komiksowym superbohaterstwem, jednak Promethea jest o wiele bardziej skomplikowana i trudna w odbiorze. A raczej dopiero będzie. Pierwszy tom to dopiero wstęp, lekka i przyjemna (co wcale nie umniejsza jej genialności) historyjka, szczególnie w porównaniu z tym, co będzie działo się dalej. I choć znowu jest się czego bać, nie mogę nie polecić tego komiksu.
Ilustracje J.H. Williamsa III są równie świetne i, tak jak w przypadku scenariusza, też są jedynie wstępem. Szczegółowa kreska i rewelacyjne okładki robią wrażenie, ale już w drugim tomie to wrażenie będzie o wiele większe. Rysownik pokaże dziwne rozwiązania, zaskakujące i niebanalne kadrowanie, zmiany stylu w zależności od tego, co akurat opowiada Moore i wiele, wiele więcej. Będzie na co popatrzeć.
Pierwszy tom serii Promethea to dopiero wstęp, ale wstęp rewelacyjny, do czegoś, co potem będzie jeszcze lepsze. Czytać bez zastanowienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz