Metody Marnowania Czasu: My Brother Rabbit [recenzja]

niedziela, 5 maja 2019

My Brother Rabbit [recenzja]


Obrazki z gry My Brother Rabbit oraz pozytywne opinie o tejże pojawiały się na mojej facebookowej ścianie dość regularnie, kusząc swoim wyglądem i obietnicą spędzenia czasu z przygodówką w starym, dobrym stylu, kładącą nacisk na zagadki, a przy okazji śliczną. Trochę to trwało (wiecie, inne wydatki, głównie planszówkikarty i figurki), ale kiedy pojawiła się możliwość ściągnięcia tego tytułu na komórkę za naprawdę śmieszne pieniądze, w końcu pękłem. 

Jeszcze nigdy wcześniej nie grałem w tego typu tytuł za pośrednictwem Androida – z początku miałem nawet wątpliwości, czy takie coś ma w ogóle prawo działać, jednak na szczęście zostały bardzo szybko rozwiane. Teraz właściwie nie rozumiem, czego się obawiałem. W My Brother Rabbit wchodzi się gładko, nawet ja bardzo szybko zorientowałem się, co i jak, i zacząłem grać. Moje pierwsze skojarzenie z tą przygodówką to Machinarium, głównie z powodu przesympatycznej oprawy graficznej, bajkowej atmosfery oraz sporego nacisku na łamigłówki. Łamigłówek w przygodówkach nie lubię (pisałem o tym ostatnio przy okazji recenzowania Dziennika 29), nie dlatego, że są złe same w sobie – na większość z nich jestem po prostu za głupi. Albo mi się nie chce. Albo jedno i drugie. W każdym razie wydawało mi się, że będzie to problemem, na początek jednak zanurzyłem się w abstrakcyjnym świecie wykreowanym przez dzieci, siostrę i brata – ta pierwsza jest ciężko chora, ten drugi próbuje ją uratować.


Podkreślę to jeszcze raz: My Brother Rabbit wygląda rewelacyjnie, zresztą sami zobaczcie na załączone obrazki. Obsługa jest dość prosta, zaś zagadki… zacznijmy od tego, że niewiele jest używania przedmiotów nie innych przedmiotach czy obiektach, nie ma też możliwości zabierania rzeczy ze sobą (w sensie: nasz królik nie ma typowego dla przygodówek ekwipunku). Z tego powodu, jeśli mamy czegoś użyć, możemy to zrobić wyłącznie na tym samym ekranie (na przykład podnosząc piłę i klikając nią na gałąź), przez co domyślenie się, co i jak, zazwyczaj nie jest wielkim problemem. To nic, bo kwintesencją gry są wspomniane już łamigłówki. Żeby jednak „odpalić” większość z nich, należy uzbierać określoną liczbę specyficznych rzeczy, na przykład piór czy owadów. Gra informuje nas, co musimy odnaleźć i gdzie tego użyć, wyzwanie polega więc jedynie na wypatrywaniu niezbędnych przedmiotów na ekranie. Potem już same łamigłówki, których z początku się bałem, ale okazało się, że większość z nich jest bardzo prosta. Już wyjaśniam, czym jest dla mnie prosta łamigłówka: to taka łamigłówka, z którą ja, zwykły śmiertelnik, jestem w stanie poradzić sobie samodzielnie. W My Brother Rabbit poradziłem sobie z każdą, choć nie powiem, parę razy musiałem się trochę nakombinować. W jednym miejscu było też tak, że miałem dość sporą zagwozdkę, po czym okazywało się, że dobrze myślę, ale źle celuję podniesionym przedmiotem, bo trzeba było zrobić to niemal idealnie. Tak czy inaczej, tytuł ten dołącza do nielicznego grona przygodówek, jakie ukończyłem bez pomocy (obok Broken Sword 2, Little Big Adventure 2, Sanitarium, The Gene Machine i To the Moon… prawda, że jest ich niewiele?). 


Całość polega właściwie wyłącznie na zbieractwie i przechodzeniu łamigłówek, chociaż jest jeszcze jeden typ zagadek: uruchamianie dziwnych, surrealistycznych maszyn. Gra ponownie informuje nas, co dokładnie mamy zebrać (tym razem nie opuszczając danego ekranu), a nawet gdzie dokładnie to podłączyć, z kolei my ponownie musimy wykazać się spostrzegawczością. Fajna zabawa, chociaż kiedy robimy to po raz kolejny i kolejny, może trochę się znudzić.

To pierwsza wada My Brother Rabbit, wada dość subiektywna, bo gra jest dla mnie za łatwa oraz dość powtarzalna. Co ważne, jak podkreślałem wcześniej, nie piszę tego jako weteran przygodówek, przechodzący tego rodzaju tytuły z marszu. Czy to spory problem? Szczerze mówiąc, niespecjalnie, bo wykreowany przez autorów świat jest tak interesujący i piękny, że zwiedzanie go i poznawanie ich kolejnych pomysłów to prawdziwa przyjemność. Owszem, chciałbym, żeby było trudniej, ale nie jest to też gra dziecinnie prosta, na szczęście nie mamy do czynienia z tą drugą skrajnością. Niemal wszystko inne sprawia tu rewelacyjne wrażenie, włącznie z muzyką, choć niestety nie zdążyłem zapamiętać żadnego motywu, ponieważ… no właśnie. 


Dochodzimy do drugiej wady przygodówki od Artifex Mundi: gra jest zwyczajnie za krótka. I naprawdę nie narzekałbym na to, gdyby mi się nie podobała, chodzi jednak o to, że jest bardzo dobra i po prostu chciałbym dostać więcej. Minimalnie drugie tyle. Wiem, że łatwo napisać, a trudniej zaprojektować i narysować, więc rozumiem, dlaczego świat My Brother Rabbit nie jest bardziej rozległy. Ale to na tyle urzekający świat, że trochę trudno się z tym pogodzić. 


Bierzcie tę grę (wersja na Androida kosztuje DYSZKĘ) i dajcie się jej oczarować. Bardzo polecam. Nieważne, że nie była dla mnie skomplikowana. Trudno, że jest zbyt krótka. To, co dostajemy, jest naprawdę warte wydanych na My Brother Rabbit pieniędzy oraz poświęconego jej czasu. Może się wydawać, że niniejszy tekst to przede wszystkim narzekanie, ale to nie tak: jest lekki niedosyt, ale na dłuższą metę nie ma to wielkiego znaczenia. Sięgnijcie po tę przygodówkę wahania, to zbyt dobra i ciekawa rzecz, by jej nie poznać.

tekst: Michał Misztal

PSSST! Pisałem też o kilku innych grach na ekranie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u