Metody Marnowania Czasu: Carcassonne [recenzja/powrót po latach]

niedziela, 27 listopada 2016

Carcassonne [recenzja/powrót po latach]

Na pierwszy rzut oka Carcassonne wydaje się być grą śmieszną i dziecinną. Kojarzy się trochę ze Scrabble, tyle że zamiast liter układa się płytki z elementami terenu, takimi jak zamki, drogi, pola czy klasztory, tworząc planszę na żywo, w trakcie rozgrywki. Następnie kładzie się na niej śmiesznie wyglądające pionki, rezerwując dla siebie dane obszary, by zdobyć punkty. Oto gracze, prawdopodobnie przyzwyczajeni do ratowania świata czy mordowania hord przeciwników za pomocą mieczy albo innej śmiercionośnej broni, mają nagle bawić się kolorowymi kafelkami, dopasowując jeden do drugiego, bez żadnych emocji, przy czymś, w co może bawić się już ośmiolatek? Na szczęście wrażenie to znika zaraz po pierwszym wypróbowaniu Carcassonne, gry prostej, ale nie prostackiej, i tak bardzo grywalnej, że trudno nie dać się wciągnąć.

  Co z tego, że to tylko układanie płytek dozwolone od lat ośmiu, w końcu szachy też nie mają zbyt skomplikowanych zasad, prawda? Mimo swojej prostoty, Carcassonne wymaga pomyślunku i odpowiedniej dawki planowania. Odpowiedniej, czyli takiej, która potrafi zaangażować, ale nie męczy. Można grać i robić jednocześnie inne rzeczy, rozmawiać, pić piwo i tak dalej, skupiając się na grze tylko częściowo. Prostota i krótki czas potrzebny na ułożenie całej planszy (póki co wypróbowałem jedno rozszerzenie, Kupcy i Budowniczowie, które nieznacznie wydłuża rozgrywkę, ale wszystko w granicach rozsądku) są ogromną zaletą tej planszówki. Całość można wytłumaczyć innym w pięć minut, po chwili każdy świetnie zna zasady, wie, co robić i już na starcie ma równe szanse nawet przy bardziej doświadczonych uczestnikach.

Pozorną śmieszność również należy zaliczyć do zalet, bo w oczach wielu graczy zamienia się ona w przystępność. Carcassonne nie bez powodu ma etykietkę gry familijnej. Oczywiście są ludzie, których da się namówić do zagrania w każdą planszówkę, ale większość zraziłaby się widząc coś takiego jak Descent czy Talisman, z dziesiątkami elementów, wymagających zapamiętania zasad i, chyba przede wszystkim, całą tą otoczką fantasy lub science fiction, smokami, czarami, laserami oraz całą resztą. Dla wielu ludzi to właśnie takie gry wyglądają niepoważnie, z kolei w Carcassonne może zagrać każdy i raczej nikt nie będzie stawiał większych oporów. Z dodatkową pomocą przychodzi fakt, że nie trzeba poświęcać na to sporej ilości czasu, a układanie płytek (wydawałoby się, że głupie i niedorzeczne) wciąga jak bagno i daje dużo satysfakcji, zachęcając do rozgrywania kolejnych partii.


POWRÓT PO LATACH

Powyższy tekst powstał w kwietniu 2012 roku. Nawet jeśli nadal nie wiem za wiele o planszówkach, umówmy się, że wtedy wiedziałem o nich jeszcze mniej i Carcassonne wydawała mi się grą wspaniałą. To w końcu jeden z tytułów, dzięki któremu wróciłem do jednej z najlepszych metod marnowania czasu, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić. Po przeczytaniu swojej niemal pięcioletniej recenzji mam do dodania dwie rzeczy.

Po pierwsze, odnośnie do zdania "Całość można wytłumaczyć innym w pięć minut, po chwili każdy świetnie zna zasady, wie, co robić i już na starcie ma równe szanse nawet przy bardziej doświadczonych uczestnikach" - nie jest to prawdą, wydaje mi się zresztą, że raczej niełatwo znaleźć tytuł, który nie daje przewagi doświadczonym graczom. Niektórzy postrzegają to jako wadę, dla mnie to rzecz zupełnie naturalna (choć widocznie w 2012 roku podobało mi się, że z Carcassonne jest inaczej... ale wcale nie jest i źle myślałem, skoro mi się podobało). Poza tym, gdyby rzeczywiście nowicjusz miał równe szanse z kimś, kto ma za sobą dziesiątki partii, czy rzeczywiście byłoby tak dobrze? Oczywiście, niech ma możliwość wygrania, tyle że gdyby praktyka nic nie dawała, oznaczałoby to również brak dobrej zabawy płynącej z opanowywania interesującej planszówki.

Po drugie, w międzyczasie zdążyłem trochę zapomnieć o Carcassonne. Od czasu napisania recenzji owszem, trochę pograłem, z reguły żeby pokazać osobom niezaznajomionym z tematem, że nie takie te gry bez prądu straszne, ale potem wyszło tak, że pudło z kafelkami, z których buduje się planszę, nie było za często zdejmowane z półki. Aż niedawno znowu zagrałem dwa razy (obie partie w zupełnie różnym towarzystwie) i znowu dotarło do mnie, że to działa i że nadal jest to świetna gra. Miałem wrażenie, że wspominam ją dobrze tylko dlatego, że była jedną z tych pierwszych po powrocie do hobby i otworzyła mi oczy na to, jak różnorodne mogą być planszówki, tymczasem nie: to po prostu dobra, solidna pozycja, nie z powodu sentymentów. Może nie przesadnie często, ale z pewnością nadal będzie od czasu do czasu lądować na moim stole.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u