Metody Marnowania Czasu: Storm, tom 3: Bitwa o Ziemię/Tajemnica fal Nitronu [Dick Matena & Don Lawrence] [recenzja]

niedziela, 27 listopada 2016

Storm, tom 3: Bitwa o Ziemię/Tajemnica fal Nitronu [Dick Matena & Don Lawrence] [recenzja]


Storm to ten zapewniający masę zabawy, stary, świetnie narysowany komiks, co prawda cechujący się przestarzałą, nieco naiwną fabułą, ale właśnie dzięki niej mający swój urok. No i powtórzmy: te ilustracje Lawrence'a, bez których to wszystko zwyczajnie by nie działało. Tylko ile tak można?

Jak się okazuje, pisząc scenariusze do albumów Bitwa o Ziemię i Tajemnica fal Nitronu Dick Matena ani myślał rezygnować ze swojego patentu z informowaniem czytelnika o tym, co dzieje się w kadrach, za pomocą wypełnionych tekstem ramek. W pierwszym tomie było to zabawne, w drugim powoli zaczynało męczyć, teraz irytowało mnie już na całego. Bardzo rzadko trafiają się momenty, kiedy historia płynie, pozbawiając nas nadzoru niemal wszechobecnego narratora. Przechodzenie tego po raz kolejny sprawiło, że trochę męczyłem się z lekturą i nie czułem już aż takiej dzikiej radochy, która towarzyszyła mi, kiedy czytałem wcześniejsze części. Co nie znaczy, że jestem zdecydowanie zawiedziony – tylko trochę. Ale to nadal dobry komiks, w każdym razie w kategorii "fajna ramotka".

Cała historia to ciąg dalszy przygód Storma i jego towarzyszy. Warto to zaznaczyć, ponieważ jak wiedzą czytelnicy pierwszego tomu, związek przyczynowo-skutkowy nie zawsze był mocną stroną tej serii. Ziemianie walczą więc ze złymi Azurianami, choć są pozbawieni technologii dorównującej tej, którą dysponują ich przeciwnicy, a jeszcze niedawno nawet nie wiedzieli, że ich planetę zamieszkuje obca rasa. Ważna sprawa: jeśli nie chcecie dowiadywać się od razu, jak (mniej więcej) zakończy się ten konflikt, teksty z cyklu Nieodkryty Storm przeczytajcie dopiero na końcu.

Sama historia jest znowu dość naiwna, choć może kiedy była czymś nowym, wyglądało to dużo lepiej. Nie przeszkadza to jednak aż tak, jak narracja, za to trzeci tom zabrał to, czego było tak wiele w poprzednich: nieustanne odkrywanie. Mamy tu co prawda kilka nowych miejsc, jednak nie w takim stopniu, jak wcześniej. Lawrence jak zwykle oczarowuje ilustracjami. Krótko mówiąc, to wciąż to samo albo prawie to samo, tyle że akurat w tym przypadku ewidentnie co za dużo (nawet dobrego), to niezdrowo. Mimo to nadal pozostanę wiernym i wciąż zadowolonym czytelnikiem, ale od kolejnych epizodów serii oczekuję powiewu świeżości.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u