Metody Marnowania Czasu: Tyler, the Creator: Goblin [recenzja]

niedziela, 22 maja 2011

Tyler, the Creator: Goblin [recenzja]


O Tylerze i jego kawałku Yonkers pisałem w kwietniu. Od tego czasu zdążyłem przesłuchać obie płyty autora, debiutancką Bastard oraz najnowszą, zatytułowaną Goblin. Po zapoznaniu się z tą pierwszą pomyślałem, że to jeszcze nie to, Tyler dopiero się rozkręcał, ale skoro teraz pokazał coś takiego jak Yonkers, Goblin powinien zwalić mnie z nóg. Niestety, drugi album rapera z Odd Future bardzo mnie rozczarował.

Tyler niewątpliwie potrafi rapować. Nadal bardzo podoba mi się numer, o którym pisałem wcześniej, ale co z tego, skoro cała reszta nie dorasta mu do pięt. Umiejętności MC nie zostały tu wykorzystane. Niby ma być kontrowersyjnie, jednak mam wrażenie, że to kontrowersja na siłę, opierająca się niemal wyłącznie na rzucaniu mięsem w co drugim wersie i opowiadaniu strasznych głupot (gdzie te gry słowne z Yonkers, bo albo ich nie zauważyłem, zapewne przez trudną do przetrawienia muzykę, albo rzeczywiście prawie ich nie ma). Płyta jest nudna i monotematyczna, ponad sześciominutowe kawałki to gruba przesada. Goście sprawdzają się jeszcze gorzej od gospodarza, zaś nienachalne dialogi z własnym sumieniem znane z numeru singlowego, wałkowane przez całą płytę też sprawiały, że nie mogłem powstrzymać ziewania, nie mówiąc o tym, że wszystko to już gdzieś było, i nie mam tu na myśli jedynie albumu Bastard.
 

Najgorsza jest jednak wspomniana już warstwa muzyczna. Do Yonkers musiałem się przekonać, dałem radę dopiero za którymś razem, ale jeśli chodzi o przekonywanie się do całej płyty, nawet nie mam zamiaru próbować. Nie lubię bólu. Przeczytałem gdzieś, że "to nie jest muzyka lekka, łatwa i przyjemna", co brzmi jak marne usprawiedliwienie faktu, że Goblin to w znacznej części kakofonia. Owszem, nikt nie mówił, że muzyka musi być za każdym razem lekka, łatwa i przyjemna, jednak powinno dać się jej słuchać, a tego napisać o drugim albumie Tylera niestety nie mogę. Jest granica pomiędzy ambitnym, trudnym w odbiorze rapem, a gwałcącym uszy, nieśmiesznym żartem. Goblin to właśnie taki nieśmieszny żart, przykry tym bardziej, że oczekiwałem czegoś rewelacyjnego. 

Trudno, poczekam sobie dalej. Może za jakiś czas autor przesłucha swoje dzieło na spokojnie, wyciągnie odpowiednie wnioski, a potem nagra płytę, na jaką byłoby go stać już teraz, gdyby po drodze coś nie uległo nieprzewidzianej awarii. Boję się jednak, że - biorąc pod uwagę masę pozytywnych opinii oraz cały rozgłos wokół tego MC - przekonany o swojej boskości Tyler, the Creator będzie dalej szedł w tym samym kierunku, co do tej pory. A to bardzo zły kierunek. Obym nie miał racji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u