Metody Marnowania Czasu: Ziemia swoich synów [recenzja]

sobota, 25 listopada 2017

Ziemia swoich synów [recenzja]


Ile znamy postapokalips?

Z tych pierwszych, które przychodzą mi do głowy, kolejność przypadkowa: 12 małp, War, war never changes, niedobitki ludzkości ukryte w rosyjskim metrze, stara gra komputerowa Burntime (jeszcze na dyskietkach), polski komiks Postapo, Żywe TrupyMartwa Zima i dziesiątki, jeśli nie setki innych opowieści obrazkowych/filmów/seriali/gier/czegokolwiek o zombiakach. Z pewnością znalazłoby się tego wiele, wiele więcej. Być może nadszedł czas na zadanie sobie pytania: Ileż można?

Z drugiej strony, komiksów o herosach w pelerynach i kolorowych kalesonach znam zdecydowanie więcej, a mimo to wciąż lubię je czytać, bo cały czas da się odnaleźć w tym nurcie coś dobrego i ciekawego. Nie wspominając o tym, że to, jak będzie wyglądał świat po zagładzie, obojętniej jakiej, oraz jak poradzą sobie ci, którzy ową zagładę przeżyją, to bardzo interesujący temat.

Jak już się zapewne domyśliliście, Gipi dostarcza nam kolejną postapokalipsę. Kim jest Gipi? Pamiętam, że lata temu czytałem jego Salę prób i że podobał mi się ten album, ale niewiele poza tym. Do Ziemi swoich synów podchodziłem więc jak do komiksu właściwie nieznanego mi twórcy. O tym, jak wyglądał kres cywilizacji wiemy z początku niewiele: jest surowy ojciec, są jego dwaj synowie wychowywani na stroniących od okazywania uczuć twardzieli, którzy mają za wszelką cenę przeżyć w warunkach, w jakich przyszło im dorastać. Są zakazane tereny i tajemniczy notatnik ojca, najwyraźniej pamiętnik (ale tego nie wiemy na pewno, bo jego dzieci nie zostały nauczone tak zbędnej w ich świecie rzeczy jak czytanie). Jest jeszcze kilka osób pamiętających normalne życie, na przykład to, że kiedyś psy, na które w Ziemi swoich synów trzeba polować, by mieć co jeść, były głaskane i wylegiwały się przy kanapach. Ocalałych jest jednak niewielu, a młodzi chłopcy są zdani głównie na siebie.
Kreska Gipiego jest… cudowna. Niezbyt lubię to słowo, więc uwierzcie mi, że używam go tylko wtedy, gdy mam powód. Kadry, pomimo dużej ilości detali, momentami mogą sprawiać wrażenie dość niedbałych i chaotycznych, ale jednocześnie widać, że tak naprawdę wszystko zostało tu przemyślane. Przedstawiony przez autora świat jest brzydki, pozbawiony nadziei, szary i smutny, a rysunki oddają to w doskonały sposób. To piękna brzydota, urzekająca tym bardziej w odniesieniu do postaci oraz wydarzeń, jakie ilustruje. Gipi nie potrzebuje krajobrazów takich jak zniszczone, opustoszałe miasta, w jego albumie postapokalipsa jest dość… zwyczajna. Kilkoro ludzi, prymitywne domy, sporo wody. A jednocześnie, w dużym stopniu właśnie dzięki kresce, gdzieś za tym wszystkim czai się groza. Wiemy, że wcześniej stało się coś bardzo, bardzo złego, a rysunki nie pozwalają nam o tym zapomnieć.

Ziemia swoich synów do dość prosta opowieść, ale nie uważam tego za wadę. Album traktuje czytelnika poważnie i jest pozbawionych tanich chwytów – nie brakuje w nim nieprzyjemnych scen, obok których niełatwo jest przejść obojętnie, jednak nie wyglądają one na wrzucone do komiksu tylko po to, żeby szokować. Co najważniejsze, historia jest od samego początku pełna tajemnic (co się właściwie stało? Czy gdzieś znajdują się większe skupiska ludzi? Co znajduje się w notatniku ojca?), ale kiedy poznajemy odpowiedzi (przy czym nie zdradzę, czy Gipi odpowiada na każde zadawane w trakcie lektury pytanie), nie czujemy się rozczarowani czy oszukani. Jak wspomniałem wcześniej, nie ma tu miejsca na tanie chwyty obecne choćby w serii Sweet Tooth, innym postapokaliptycznym komiksie.

Wyszła z tego naprawdę świetna rzecz. Czytając Ziemię swoich synów przez cały czas myślałem: „Jakie to jest dobre!”. Myślę tak również teraz, kilkanaście dni po dotarciu do finału. Bierzcie, jeśli chcecie opowieści obrazkowej, która być może nie zmieni czyjegoś życia, za to potrafi solidnie przywalić w szczękę, zostawić w głowie kilka niepokojących obrazów i oczarować, nawet jeśli oczarowuje brzydotą.

Jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję. 

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u