Metody Marnowania Czasu: Fallout 3 [recenzja]

sobota, 19 maja 2018

Fallout 3 [recenzja]


DLACZEGO AKURAT FALLOUT 3?

Serię Fallout kocham, od kiedy zagrałem w pierwszą część tej gry, dołączoną do jednego z numerów CD-Action. Który to był rok? Chyba 1999 (sprawdziłem – na pewno 1999). Mroczna era przed wszechobecnym Internetem, granie trochę na wyścigi z kolegami z klasy, wykonywanie kolejnych zadań po lekcjach, by następnego dnia w szkole podzielić się swoimi odkryciami z resztą graczy. Miałem 13 lat i, o ile pamiętam, było to moje drugie komputerowe RPG (po, również dodanej do CD-Action, grze Stonekeep). Niedługo potem nadszedł czas Fallouta 2 (najpierw pirata kupionego za 5zł od kumpla, który miał dostęp do nagrywarki płyt, potem, jakżeby inaczej, pełnej wersji z CD-Action), części jeszcze lepszej i dojrzalszej, z bardziej rozległym, brzydkim i zarazem pięknym postapokaliptycznym światem. Fallout Tactics nigdy nie ukończyłem, jakoś mnie to nie kupiło. W międzyczasie próbowaliśmy trochę fabularnej Neuroshimy (planszowa pojawiła się u mnie dopiero po latach), próbowaliśmy – czyli skończyło się na przeczytaniu podręcznika. Naturalne jest natomiast to, że prędzej czy później musiałem zasiąść do trzeciej odsłony Fallouta. W moim przypadku dużo później.

Owszem, gdzieś w 2011 kupiłem trójkę i zainstalowałem ją na swoim laptopie, ale po próbie odpalenia gry wyskoczył jakiś błąd. Czym prędzej napisałem do wydawcy, który życzliwie poinformował mnie, że moja karta graficzna nie pozwoli na uruchomienie tego tytułu. Wtedy też dowiedziałem się, że nie, nie mogę wymienić karty graficznej w moim laptopie. Był to dla mnie szok, ale to już zupełnie inna historia…

Przewijamy do przodu. Mamy 2017 rok i kupujemy z Magdą używane PlayStation 3. Magda, jak to Magda, gra w Harry’ego Pottera, zaś ja – wiadomo. Pierwsze, co postanowiłem wypróbować, to Fallout 3. Z "lekkim" opóźnieniem, ale jednak.


O CO CHODZI

Kocham tę serię za otwarty świat, w którym mogę robić niemal wszystko (rzecz jasna w pewnych granicach). W przeciwieństwie do wielu innych gier teko typu, gdzie niby mogłem być zły, ale tak naprawdę niosło to ze sobą raczej przykre konsekwencje, tutaj naprawdę mogę taki być. Po prostu pozbawiam się pewnych możliwości, ale otwierają się przede mną kolejne. Do tego rozbudowana, wielowątkowa fabuła, dialogi z napotkanymi osobami, rozwój postaci oraz fakt, że nie jest to kolejne RPG, gdzie macham toporem albo mieczem… powyższe zdania to tak naprawdę niedopuszczalne spłycenie tematu. Fallout oraz Fallout 2 niewątpliwie i nie bez powodu są jednymi z gier mojego życia.

No to co? 2017 rok, odpalam trzecią część, przygotowany na pewne znaczące zmiany oraz nasłuchawszy się w długim, trwającym lata międzyczasie, że to, w co mam zamiar grać, jest profanacją. Pełen optymizmu zaczynam od tworzenia swojego bohatera…


CO GRA

– W końcu to Fallout!

– Właśnie popatrzyłem na wszystkie plusy i minusy trzeciej części tej gry, jakie zawczasu wynotowałem, i wychodzi na to, że wad jest całkiem sporo, zaś przy zaletach pojawiły się jedynie zdania „W końcu to Fallout!” oraz „Symulacja w Vault 112 (ciekawy pomysł)”. Wychodzi więc na to, że jednak słabe to i może nawet profanacja… tyle że wcale tak nie uważam. W trójkę grało mi się całkiem dobrze. Fakt, nie było już siadania przed ekranem z wypiekami na twarzy, przeżywania całej historii, ale umówmy się, że to już nie te czasy (nie tylko dlatego, że zagrałem z tak wielkim opóźnieniem). Uważam, że Fallout 3 trzyma wysoki poziom, nawet pomimo kilku rzeczy, które zawsze drażnią mnie w tego rodzaju grach (o tym już niedługo). To po prostu kolejna odsłona tego świetnego tytułu, ze wszelkimi dobrodziejstwami, jakie nie były możliwe w momencie premiery części drugiej (która zresztą wyglądała tak samo, jak pierwsza, co zupełnie mi nie przeszkadzało i nie przeszkadza do dzisiaj).

– Świat w Falloucie 3 wydawał mi się bardziej realistyczny niż wcześniej (może poza kilkoma rzeczami, o których napiszę za chwilę). Doskwierająca na każdym kroku radiacja (możesz napić się wody z kranu, jeść, co popadnie, śmiało, ale… no właśnie), psujący się sprzęt, braki towaru w sklepach (choć Stimpaków jest prawie na pewno więcej), rozmazany widok po tym, jak dostaniemy w głowę… może odnoszę błędne wrażenie, bo wcześniej było podobnie, a ja po prostu zdążyłem o tym zapomnieć, ale bardzo mi się każda z wymienionych tu rzeczy podobała. Samemu nie chciało mi się próbować, ale można też grać w trybie hardcore, gdzie rzeczywistość jest jeszcze bardziej przytłaczająca. 

– Jak tam wątek główny? Ano nieźle, chociaż rozumiem, że podążanie za swoim ojcem, który ucieka z Krypty, gdzie rozpoczynamy swoją przygodę, może nie wydawać się szczególnie pasjonujące. Na szczęście w razie czego, jak to w Falloucie i RPG-ach w ogóle, mamy całą masę zadań pobocznych, możliwych do wykonywania niezależnie od ścieżki prowadzącej nas bezpośrednio do finału. I nieraz będą to zadania co najmniej ciekawe, pozwalające nam w ten czy inny sposób (ro)zbudować naszego bohatera. Z trójki zapamiętałem przede wszystkim wysadzenie w powietrze całego miasta (zazwyczaj gram dobrymi postaciami, ale tak, zrobiłem to, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądała eksplozja… i jeszcze dostałem za to swój własny apartament), wspomnianą już symulację w Vault 112 (gdzie mimowolnie stajemy się zupełnie inną osobą w zupełnie innych czasach), „namówienie” komputera, który chciał oczyścić cały świat z supermutantów i innego zła, by wysadził się w powietrze czy pobyt na statku kosmicznym (to, jak i reszta zadań z Game of the Year Edition, było akurat takie sobie). To z większych rzeczy, ale znajdzie się też kilka innych, mniej znaczących, za to takich, do których lubię wracać: choćby jedno z pierwszych zadań, wypad do dawnego supermarketu, zwiedzanie środka zrujnowanego i opuszczonego budynku… i nagle słyszę, że wewnątrz pojawili się jacyś ludzie,  krążą gdzieś w pobliżu i ewidentnie są wrogo nastawieni. Ot, taka bzdura, jednak przyjemnie mnie to zaskoczyło.

Znalazłoby się jeszcze trochę podobnych wspomnień, więc uważam, że nie taki ten Fallout 3 straszny i nie taka z niego profanacja, jak mnie ostrzegano. Mimo to niestety muszę przyczepić się do kilku rzeczy, a właściwie do więcej niż kilku.


CO NIE GRA

– Na początek rzecz pozornie mało znacząca: muzyka. Do dzisiaj dobrze pamiętam ścieżkę dźwiękową z pierwszej i drugiej części. Motywy, które utkwiły mi w pamięci, bo były świetne i rewelacyjnie oddawały atmosferę przemierzanego przez nas postapokaliptycznego świata. Trójka? Nie zapamiętałem właściwie niczego. Fakt, jakaś muzyka była, bo przecież musiała być, jednak żebym zwracał na nią uwagę, albo żeby towarzyszyła mi już po wyłączeniu konsoli? Przykro mi, ale nie bardzo.

– Najważniejsza zmiana w stosunku do poprzednich odsłon serii to chyba zmiana z widoku izometrycznego na widok z oczu lub zza pleców kierowanej przez nas postaci. Wrzuciłem to do kategorii „Co nie gra”, choć może nie powinienem, bo to bardzo subiektywny minus: po prostu nie znoszę tego rodzaju gier. Widok od góry sprawia, że wszystko widzę i wszędzie dotrę, ten z oczu już niekoniecznie. Tak, brak orientacji w terenie to moja wina. Mijają wieki, zanim nauczę się rozkładu budynków w nowym mieście, a i tak co chwilę muszę patrzeć na mapę, żeby sprawdzić, czy dobrze skręciłem. Najgorszej było w podziemnych labiryntach, nawet pomimo tego, że przecież właściwie w czasie każdej misji mamy dostępny kompas. Po prostu nie lubię i tyle. Pamiętam, jak w Morrowindzie błądziłem po jakichś lasach w poszukiwaniu gościa, którego miałem ubić. Szedłem do niego chyba z pół godziny (po drodze nie działo się prawie nic, walczyłem z może trzema potworami), po czym okazało się, że nie jestem w stanie go pokonać – gość uderza mnie dwa razy i ginę. I co teraz, cofnąć się do najstarszej zapisanej gry i wracać przez las do miasta, może już nie całe pół godziny, ale niewiele mniej? Wiem, to nie jest wada gry, ale po prostu mam uraz, więc umieszczam w minusach.

– Kolejna rzecz związana z poruszaniem się w świecie gry: podróżowanie. Pewnie pamiętacie, jak wyglądało to w jedynce i dwójce: opuszczamy dane miejsce i widzimy mapę świata, klikamy na nowym celu i widzimy, jak nasza postać przemieszcza się przez pustynię, robiąc ewentualne przystanki, jeśli dochodzi do jakiegoś nieplanowanego spotkania. Jak wygląda to w Fallout 3? Mamy cel podróży, czasami dość odległy, ale nie możemy po prostu kliknąć myszką i się tam udać, najpierw trzeba co najmniej raz dostać się tam „tradycyjnym" sposobem. Czyli jakim? Ano idziemy, idziemy, a potem jeszcze trochę idziemy. Jasne, krajobrazy zniszczonego przez wojnę świata bywają rewelacyjne (akurat tego poprzednie odsłony serii z oczywistych powodów nie mogły zaoferować), pewnie, że po drodze możemy trafić na ciekawe miejsce lub kogoś spotkać, ale zazwyczaj bywa to przerażająco nudne. Ile można tak chodzić i kto uznał, że dla gracza będzie to ciekawe?

– Bardzo bałem się walki w czasie rzeczywistym, ale na szczęście jest VATS, który dla mnie sprawdził się bardzo dobrze. Za to naprawdę nie wyobrażam sobie próby ustrzelenia przeciwnika (zwłaszcza szybkiego i mocnego) w inny sposób, ale znowu: to właściwie nie minus, a jedynie moje osobiste odczucia. Mam dwie lewe ręce, więc to normalne, że Fallout w trybie zręcznościówki nie będzie mi odpowiadał.

– Kilka pomysłów, których z różnych powodów może i nie dało się uniknąć, ale mimo to wyglądają niedorzecznie. Na przykład: czemu nie mogę odpoczywać gdziekolwiek? W poprzednich częściach (poprawcie mnie, jeśli się mylę) było to dozwolone, o ile w pobliżu nie znajdowali się żadni wrogowie. W trójce mogę odpoczywać jedynie w łóżku. Żeby było zabawniej, nie może to być czyjeś łóżko – jeśli zechcemy przespać się właśnie tam, zobaczymy na ekranie komunikat „You cannot sleep in an owned bed”. Hmm… co? Po prostu nie ma takiej możliwości, nasza postać nie położy się tam i do widzenia. Za to wystarczy, że znajdziemy na przykład jakieś szmaty rozłożone na podłodze i hurra, możemy odpoczywać i się leczyć! Metr dalej – nie bardzo, bo w końcu nie ma tam szmaty, którą gra klasyfikuje jako „makeshift bed”. Rozumiem zamysł (to trochę jak niektóre mechaniczne ograniczenia w planszówkach, które niekoniecznie mają sens, ale bez nich gra mogłaby być za prosta lub mogłoby dochodzić do niepożądanych sytuacji), co nie zmienia faktu, że jest to idiotyczne. Podobnie wygląda to na przykład z uszkodzonymi kończynami – możemy wyleczyć się u lekarza, choć nie tylko. Wystarczy wskoczyć do łóżka (rzecz jasna nie cudzego), by po kilku godzinach wyjść z niego już bez uszczerbku na zdrowiu. Chciałoby się powiedzieć: „Morzna? Morzna”.

– Tego raczej nie da się uniknąć (chyba, że kosztem fabuły oraz pewnie jeszcze kilku innych rzeczy) i jest to coś, co pojawia się nie tylko w Falloucie, ale… czas stoi w miejscu. Na przykład mamy misję polegającą na tym, że trzeba gdzieś wyruszyć i z kimś walczyć, szybko, najlepiej natychmiast. I co? Wiadomo, że możemy poprosić o czas na przygotowanie się do wyprawy. Tyle że tak naprawdę ten czas jest nieograniczony i jeżeli mamy taki kaprys, możemy następnie podróżować i wypełniać inne zadania przez rok czasu gry albo i dłużej. Wojna (która nigdy się nie zmienia) zaczeka, przeciwnicy zaczekają, cały świat wstrzyma oddech, bo mamy na głowie ważniejsze sprawy.

– Brak bardziej rozbudowanych rozmów z towarzyszami, przynajmniej tymi, których miałem (Clover i Fawkes). O ile dobrze pamiętam, w poprzednich częściach dialogi z naszymi kompanami nie ograniczały się do wymiany sprzętu i mówienia im, jak i w jakiej odległości od nas mają walczyć (Myron!). Może czegoś nie zauważyłem, być może z innymi postaciami, które mogą się do nas przyłączyć, jest inaczej, ale to, z czym miałem do czynienia, wyglądało dość biednie.

– Niektóre z zadań dość mocno mnie wynudziły, szczególnie te z dodatków (grałem w edycję Game of the Year). Operation Anchorage i błądzenie po statku kosmicznym obcych wspominam jako coś przydługiego i nużącego, głównie z powodu braku wyzwania. Podobnie z łażeniem za wielkim robotem walczącym dla Brotherhood of Steel – z początku wyglądało to naprawdę interesująco, później co chwilę pytałem tylko, kiedy to się wreszcie skończy i będę mógł wziąć sprawy we własne ręce. Ogólnie jednak nie jest źle i uważam, że Fallout 3 oferuje wystarczająco wiele ciekawych i angażujących zadań do wykonania. Jest co robić i co odkrywać.

– Zakończenie jest za to dość dziwne… po finale głównego wątku zobaczyłem krótkie podsumowanie swojej „kariery” podróżnika po Capital Wasteland. Rozumiem, że na tym etapie podstawowa gra dobiegała końca, później rozpocząłem już misje z edycji Game of the Year. No i nuda, trochę biegania i strzelania do żołnierzy Enklawy, ale niewiele poza tym. I co? Wykonuję któreś z kolei zlecenie, wracam do szefa Brotherhood of Steel, a ten do mnie, że u niego to już wszystko, a jak chcę im jeszcze jakoś pomóc, żebym zgłosił się tu i tu. Z początku nawet nie dotarło do mnie, że już przeszedłem całą grą i stało się to, co po zabiciu Franka Horrigana w Falloucie 2 – całość zamieniła się w otwarty świat. Tyle że wtedy było to dla mnie jasne i klarowne, grając w trzecią część musiałem zastanawiać się, czy to już na pewno koniec rozwiniętego głównego wątku, czy może jeszcze mam coś do zrobienia.


JAK BYŁO?

Przed zagraniem i w trakcie grania w trójkę słyszałem od znajomych głównie złe opinie na temat tej odsłony Fallouta. Padały określenia takie jak „profanacja”, słyszałem, że wszystko zamieniło się głównie w bezmyślne strzelanie do przeciwników. Choć trzeci epizod nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia jak dwa poprzednie (ale z drugiej strony, ile miałem wtedy lat i o ile mniej widziałem…), nie zgadzam się z tymi opiniami. Fallout 3 to siłą rzeczy inna, jednak nadal dobra gra. Osoby kochające tę serię nadal będą mogły znaleźć tu sporo dobra. Piszę to, chociaż nie podobało mi się w tej grze wiele rzeczy oraz pomimo tego, że nie miałem wielkiej ochoty na przesadnie dokładną eksplorację Capital Wasteland – robiłem przede wszystkim zadania z głównego wątku, bo z moim tempem grania (przechodziłem trójkę jakoś od kwietnia 2017 do stycznia 2018) utkwiłbym w tej części na wieczność, a chciałem spróbować też New Vegas (już gram). Żeby nie przedłużać: po zasłyszanych opiniach i widząc, że to gra z widokiem z oczu bohatera, mogłem nie być zbyt pozytywnie nastawiony do Fallouta 3, ale postanowiłem podejść do tego tytułu neutralnie. Ostatecznie bawiłem się bardzo dobrze i nie żałuję spędzonego przy nim czasu. Wystarczyło nie zakładać z góry, że to profanacja i bezmyślna strzelanka. To nadal Fallout, który kochacie, może nie dokładnie ten sam, ale przecież chyba nikt nie liczył na to, że na przestrzeni lat nic się w tej serii nie zmieni.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u