Recenzując Tu pozostaniemy, dziewiąty tom Żywych Trupów, pisałem o bombie atomowej, która spadła na bohaterów serii w poprzednim zbiorczym wydaniu. Stworzeni by cierpieć to właśnie ta poprzednia część. Czytając opis komiksu, można dowiedzieć się, że pomiędzy okładkami następuje "koniec sielanki grupy ocalałych, ukrywających się w opuszczonym więzieniu". Co prawda nie nazwałbym tego, co zaserwował im Kirkman, sielanką, ale po przeczytaniu zeszytów #43-48, z których składa się ten Trade, każdy zrozumie, że ich wcześniejsze losy były jedynie rozgrzewką sadystycznego scenarzysty. Autor znany także ze świetnej serii Invincible pokazał tutaj, że się nie pierdoli, co i tak jest bardzo delikatnym określeniem. Kto narzekał na to, że ze stron The Walking Dead wieje monotonią, miał dobry powód, żeby zmienić zdanie, a czytelnicy, którzy sądzili, że są przygotowani na wszystko, i tak musieli się nieźle zdziwić.
Trudno jest opisać to, co ma miejsce w Stworzeni by cierpieć w taki sposób, żeby nie zepsuć niespodzianki tym, którzy jeszcze nie mieli tej części w rękach. Na stronach komiksu dzieje się naprawdę sporo, a scenarzysta pokazuje, że żadna z postaci (wcześniej wykreowanych i przedstawianych w mistrzowskim stylu, do jakiego przyzwyczaił Kirkman) nie jest dla niego zbyt znacząca, święta czy nietykalna. Duży konflikt, masa ofiar, trup ściele się gęsto. Niby pokazywał to już wcześniej, ale tutaj pojechał po bandzie.
Finał jest mocny i zaskakujący, chyba że ktoś już wcześniej przysiągł sobie, że do końca będzie uważał Żywe Trupy za nudną i nieciekawą serię, przy której można tylko ziewać. Reszta powinna być zadowolona. W końcu przed finałem dzieje się to, co zazwyczaj, czyli dobre dialogi oraz akcja na najwyższym poziomie. Nie oczekiwałem niczego więcej i jestem usatysfakcjonowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz