Metody Marnowania Czasu: Szczelina [Jozef Karika] [recenzja]

piątek, 11 października 2019

Szczelina [Jozef Karika] [recenzja]


Niedawno zachwycałem się Strachem Jozefa Kariki, nic więc dziwnego, że od razu po lekturze tamtej powieści sięgnąłem po kolejną, czyli właśnie po Szczelinę. Ostatnia strona okładki obiecała mi najbardziej przerażającą książkę tego autora, tyle że wspomniany Strach podniósł pod tym względem poprzeczkę bardzo wysoko – trochę nie wierzyłem, że Szczelina zdoła zrobić na mnie jeszcze większe wrażenie. 

I początkowo nie robiła. Właściwie w ogóle nie budziła grozy. Sama opowieść opiera się zresztą na czymś zupełnie innym: Strach został całkowicie wymyślony przez Karikę, z kolei tutaj mamy do czynienia ze zbeletryzowaną relacją tajemniczego Igora. Igor (rzekomo) skontaktował się z pisarzem po lekturze Strachu, twierdząc, że jego autentyczne przeżycia w górach były bardzo podobne. W górach, a konkretnie w Trybeczu, zwanym czasem słowackim trójkątem bermudzkim.

Czytamy sobie więc o tym, skąd Igor w ogóle dowiedział się o tym paśmie górskim, jak trafił na winylowe płyty z nagraniami sesji terapeutycznych pacjenta szpitala psychiatrycznego, który najpierw zaginął w Trybeczu, a później został odnaleziony, tyle że już jako zupełnie inny człowiek (nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale pewnie domyślacie się, co zaszło). Poza tym Igor opowiada o innych, którzy też zaginęli w tym samym miejscu – Igor opowiada, Karika potwierdza, zapewniając, że sprawdzał, co tylko mógł i podając czytelnikowi odnośniki do artykułów o wspominanych przez Igora osobach. I czytamy sobie tę rozwleczoną relację, wszystko jest w porządku, zaś przypuszczalna autentyczność tego wszystkiego sprawia, że możemy poczuć się trochę nieswojo. Rzecz jasna jeśli w ogóle były jakieś płyty winylowe z nagraniami oraz, bo należy zacząć od tego, jeżeli w ogóle był jakiś Igor. W każdym razie jest całkiem nieźle, problem jest tylko jeden – Szczelina w najmniejszym stopniu nie przeraża. Bo autentyczność autentycznością, ale przy Strachu to jest trochę dobranocka. 

Do czasu. 

Bo potem zaczynają dziać się rzeczy. Tak, naprawdę niemal mrożące krew w żyłach rzeczy, dalszy ciąg relacji Igora. I wiecie co? Chyba nigdy nie bałem się aż tak bardzo czytając „tylko” książkę – wspominałem przy okazji poprzedniej powieści Kariki, że bardziej wierzę w straszenie w filmie, bo mamy tam dźwięk i ruch. Strach był jak mocny plaskacz, który przekonał mnie, że może być inaczej, Szczelina wybiła mi zęby kopniakiem z półobrotu. To jest sprzedawanie czytelnikowi koszmaru na poziomie wirtuozerskim, a najlepsze jest to, że patent na to, żebyśmy się bali, nie opiera się na takich rzeczach jak tajemnicze potwory czy brutalność. 

Wcześniej chwaliłem Karikę za niezwykle nastrojowe opisy, dzięki którym nawet codzienne czynności wykonywane przez jego bohaterów, jak słuchanie radia czy wyprawa na zakupy, budziły niepokój. W Szczelinie… ta codzienność jest spotęgowana jeszcze bardziej. I przez to jest jeszcze groźniejsza. W powieści znalazło się tego sporo, mnie najbardziej zapadła w pamięć scena w opuszczonej chacie i odkrycie, jakiego dokonuje tam przeszukująca budynek grupa. Codzienność, nic nadzwyczajnego, ale kiedy wyobraźnia wejdzie na wyższe obroty i każe nam zastanowić się, jak zachowalibyśmy się w takiej sytuacji, robi się naprawdę źle. Podejrzewam, że w najgorszym wypadku momentalnie bym oszalał, w najlepszym chyba zwinął się w kłębek i po prostu czekał, właściwie sam nie wiem, na co. 

Powtórzę, że nie chcę zdradzać zbyt wiele, poza tym dokładne opisanie tego, co dzieje się w Szczelinie, raczej nie przekonałoby nikogo, że książka jest momentami wręcz wspaniale upiorna. To też po raz kolejny zasługa samego pisarza i jego zdolności nakreślania tego rodzaju scen. 

Powtórzę jeszcze jedną rzecz: to, że w Trybeczu rzeczywiście ginęli ludzie, całe to potwierdzanie i sprawdzanie wydarzeń przedstawianych przez Igora, na początku dodaje Szczelinie zaledwie specyficznego smaczku. Do momentu, w którym przestaje nam się wydawać, że to tylko sucha reporterska relacja i powieść jednak nie straszy. Potem, kiedy już nas połknie, ten cień szansy, że chociaż część opisanych tu rzeczy mogła mieć miejsce, to po prostu dodatkowy poziom koszmaru.

Wiadomo, że Igor mógł, delikatnie mówiąc, mijać się z prawdą, z kilku powodów (których nie wymienię) jest to właściwie bardzo prawdopodobne. Wiadomo, że Igor mógł w ogóle nie istnieć, a Karika mógł po prostu od początku do końca to wszystko wymyślić, co zresztą z jednej strony byłoby rozczarowujące, a z drugiej też budziłoby podziw. Udokumentowane zaginięcia niech będą, ale w resztę opisanych w Szczelinie rzeczy bardzo trudno uwierzyć – po raz kolejny: wiadomo. A mimo to… 

Po przeczytaniu tej powieści opowiadałem o niej znajomemu, który akurat mieszka w domu i tuż za jego płotem zaczyna się las oraz górski szlak. I powiedziałem mu, że za nic na świecie nie wszedłbym do tego lasu, szczególnie w nocy. A tuż po lekturze także w dzień. I to wszystko zrobiły słowa wydrukowane na papierze, nic więcej, żadnego dźwięku ani ruchu.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u