Metody Marnowania Czasu: All-Star Superman [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]

piątek, 11 września 2009

All-Star Superman [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]


Nie będę chyba zbyt oryginalny, jeśli stwierdzę, że nie lubię Supermana - większość przeczytanych przeze mnie komiksów z jego udziałem wydaje mi się zbyt sztampowa, a klasyczny wizerunek naszego bohatera to śmieszny harcerzyk w niebieskich kalesonach. W wyniku mojego uprzedzenia (trwającego chyba jeszcze od czasów TM-Semic) nie poświęcałem należytej uwagi przygodom ostatniego syna planety Krypton, ale zawsze znajdzie się parę wyjątków, dla których warto zmienić zwyczaj. Niejednokrotnie przekonałem się, że genialny scenarzysta potrafi stworzyć niesamowity komiks, nawet jeśli jego bohaterem jest ktoś taki jak Clark Kent. Jednym z takich wyjątków jest historia napisana przez Granta Morrisona, którą narysował Frank Quitely - All-Star Superman. Jest to jednocześnie powód, dla którego postaram się poszukać innych wartościowych opowieści o tej postaci, ponieważ, jak się okazuje, jednak warto. Po przeczytaniu 12-zeszytowej historii Morrisona stwierdzam, że zdecydowanie warto.

Grant Morrison (wspominam tu o nim po raz pierwszy) to autor scenariuszy, którego należy się bać. Jego opowieści są tak dziwne, że nie wierzę w możliwość pisania ich bez udziału twardych narkotyków, w szczególności tych wywołujących halucynacje. Żarty żartami (chociaż, kto wie?), ale sens jego niektórych prac zupełnie do mnie nie dociera (chodzi mi na przykład o The Mystery Play), z kolei przy innych zastanawiam się, czy są dziełem szalonego geniusza czy po prostu szaleńca (tego typu przemyślenia miały miejsce zwłaszcza podczas przygody z komiksem Flex Mentallo). Gość bywa bardzo nieprzystępny i trudny w odbiorze, niemniej jednak wysiłek włożony w czytanie jego opowieści (o których postaram się tu sukcesywnie pisać) często jest wynagradzany. Jeśli jeszcze nie znasz twórczości Granta, polecam jednak zapomnieć o tym, co stwierdziłem przed chwilą i sięgnąć po All-Star Superman, przy którym zamiast zastanawiać się, o co tu chodzi, można powrócić do dzieciństwa i bezpretensjonalnego akceptowania perypetii pań i panów w zabawnych kostiumach.


Może porównanie nie jest zbyt trafne, ale czytając All-Star Superman, myślałem to samo, co przy oglądaniu niektórych skeczy Monty Pythona: "Gdybym ja na to wpadł, uznałbym to za kiepski i nieciekawy pomysł". A jednak śmiałem się z takich odpałów jak samoobrona przed owocami i podobnie było podczas lektury dzieła Morrisona. Co prawda nie śmiałem się, ale byłem bardzo zadowolony. Ilość pomysłów, jakie autor zmieścił w tych dwunastu zeszytach naprawdę powala, a większość z nich jest tak chora i wykręcona, że przedstawienie ich w sposób sprawiający czytelnikowi przyjemność zakrawa na prawdziwy wyczyn. Zdaje się, że Grant postanowił wpakować do swojej historii dosłownie wszystko, co przyjdzie mu do głowy, choćby nie wiem jak niedorzecznego (na przykład zagrożenie ze strony kwadratowej Ziemi) i zaprezentowanie tego tak, że wkręcamy się w wir wydarzeń zamiast myśleć, że tak właściwie to wszystko nie ma sensu. Wyszło znakomicie. Jestem pewny, że nie tylko ja bawiłem się jak dziecko. Morrison w pełni wykorzystał potencjał "All-Starów", czyli pełną dowolność w interpretacji znanych już losów dawno przestarzałych lub dawno uformowanych bohaterów. Frank Miller nie podołał, za to szalony Szkot nie tylko pokazał pazury, ale wręcz nie zawahał się ich użyć.

Na tylnej okładce pierwszego z dwóch TPB można przeczytać, że All-Star Superman zabiera Człowieka ze Stali jednocześnie z powrotem do korzeni i w przyszłość. Chyba nie można ująć tego w lepszy sposób.


Jakby mało było genialnego scenariusza, warstwa wizualna w pełni mu dorównuje. Frank Quitely pokazał, na co go stać - ilustracje są proste i przystępne, zupełnie jak fabuła (łatwa w odbiorze mimo popieprzonych pomysłów). Nie ma tu fajerwerków, które byłyby zupełnie nie na miejscu. Jest czytelnie i bardzo kolorowo, przez co pozostajemy w przekonaniu, że wróciliśmy do dzieciństwa. Do czasów, kiedy komiksy superbohaterskie wcale nie wydawały się głupie i prostackie... z tą różnicą, że All-Star Superman rzeczywiście taki nie jest. Jest wszystkim tym, czym powinny być opowieści obrazkowe z tamtego okresu. To najlepsza jak dotąd historia z udziałem Supermana, jaką czytałem - przekonująca mnie do sięgnięcia po kolejne.

A zaczyna się od tego, że w wyniku intrygi Lexa Luthora nasz bohater staje się silniejszy niż kiedykolwiek, ale jednocześnie jego organizm nie może poradzić sobie z nadmiarem energii, w związku z czym... Superman umiera. Musi więc przygotować bliskich oraz resztę świata na swoje odejście. Gwarantuję, że będziesz się świetnie bawił sprawdzając, co zrobi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u