Metody Marnowania Czasu: WE3 [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]

poniedziałek, 21 września 2009

WE3 [Grant Morrison & Frank Quitely] [recenzja]


To już kolejny, po All-Star Superman, opisywany przeze mnie komiks duetu Grant Morrison i Frank Quitely, chociaż w tym akurat przypadku to rysownik powinien być przedstawiony jako pierwszy. WE3 nie robi takiego wrażenia jak opowiedziane na nowe dzieje Clarka Kenta, jednak mimo to jest świetną lekturą, polecaną przeze mnie z czystym sumieniem. Ma wszystko, czego potrzebuje dobra opowieść obrazkowa, a właściwie prawie wszystko. Już wyjaśniam, co mam na myśli.


Chodzi mi przede wszystkim o scenariusz, którego nie mogę nazwać jednoznacznie dobrym. Historia wciąga, jest naprawdę świetnie poprowadzona i zagrzewa miejsce w pamięci, ale z drugiej strony została oparta na niezbyt skomplikowanym pomyśle, co z jakiegoś powodu trochę mnie drażni. Poza tym nie wiem, czy gdyby narysował to ktoś o klasę gorszy od Franka Quietly'ego, nadal byłoby tak dobrze. Może po prostu się czepiam i szukam dziury w całym, w końcu po zakończeniu lektury byłem zadowolony nie tylko z ilustracji. Pozostaje jednak wrażenie, że skoro napisał to Grant Morrison, można oczekiwać troszkę więcej.

Niezależnie od powyższych narzekań, WE3 wciąga jak diabli. Eksperyment zmieniający spokojne zwierzęta domowe w niezwykle groźnych zabójców wymyka się spod kontroli, kiedy trójka podrasowanych i już-nie-tak-miłych stworzeń wydostaje się na wolność. Śmiertelne niebezpieczeństwo musi zostać zażegnane, co niestety - niestety zwłaszcza dla ludzi - oznacza prawdziwą rzeźnię. Morrison nie napisał bowiem kolejnej części Folwarku Zwierzęcego, a dynamiczny i przykuwający uwagę komiks akcji obfitujące w niesamowite i porażające sceny. Historia wzbudza zainteresowanie już od samego początku, kiedy widzimy atak zwierząt na wyznaczony im cel, jeszcze zanim wymknęły się spod kontroli. Obserwujemy nieświadomych ludzi oraz zbliżających się zabójców, a wszędzie panuje przeraźliwa cisza. Jakiekolwiek dialogi rozpoczynają się dopiero po kilkunastu stronach, onomatopeje występują w ilościach śladowych, narratora nie stwierdzono. Nie ma właściwie żadnych dźwięków, ani podczas rozmów ludzi, ani później, kiedy dochodzi do strzelaniny. Większość historii opowiadana jest za pomocą wbijających w fotel rysunków Quietly'ego, który sprawił, że przemoc robi spore wrażenie (to raczej rzadkość w czasach, kiedy jest jej pełno w komiksach, książkach, filmach i codziennych wiadomościach), a całość jest niezwykle interesująca. Początkowy moment, kiedy gość dostaje gradem kul sprawił, że szczęka opadła mi do samej podłogi - ilustracja zamieszczona niżej nie oddaje wrażenia, jakie zrobi obejrzenie jej w trakcie lektury, z kontekstem i w większym rozmiarze. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo spodobał mi się pojedynczy rysunek.


Cisza występująca tam, gdzie powinno aż huczeć potęguje wrażenie bezduszności oraz bezsensu całej masakry i krwi, której leje się tu bardzo dużo. Ponadto, pomimo faktu, że przez większość opowieści ofiarami są ludzie, scenariusz skonstruowany jest w taki sposób, że czytelnikowi bardziej żal jest zwierząt. Bo to one są tu prawdziwymi ofiarami eksperymentu mającego zmniejszać liczbę zabitych żołnierzy w czasie wojen. Widząc ich cierpienie oraz to, jak zabijają nie z własnej woli, ale dlatego, że zostały w ten sposób zaprogramowane, czytelnik zżywa się z nimi bardziej niż z jakąkolwiek inną postacią. Od razu pojawia się w głowie pytanie, czy etycznie jest ratować ludzkie życia kosztem takiego traktowania zwierząt; pytanie może i proste, ale bez oczywistej odpowiedzi. Morrison skłania do zadania go sobie nienachalnie, poprzez łatwy w odbiorze komiks akcji. Właśnie dlatego miałem problem z narzekaniem na scenariusz - niby jest prosty i składający się głównie z rzezi, ale jak się jednak okazuje, gdzieś w tym wszystkim czai się drugie dno. Polecam sprawdzenie, bo nawet jeśli historia Was nie urzeknie, ilustracje po prostu muszą to zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u