Metody Marnowania Czasu: Doom Patrol: Planet Love [Grant Morrison & Richard Case] [recenzja]

środa, 16 maja 2012

Doom Patrol: Planet Love [Grant Morrison & Richard Case] [recenzja]

Już na samym początku Planet Love, ostatniego tomu serii Doom Patrol do scenariuszy Granta Morrisona, czytelnik ma do czynienia z, jakżeby inaczej, atakiem absurdalności. Ze wszystkich stron. Cliff Steele, czyli Robotman, wraca do ludzkiej postaci, tyle że na razie nie wiadomo, z jakiego powodu. Po chwili odkrywa, że światem rządzą insekty, a zaraz potem, że wcale nie jest robotem, to wszyscy inni są robotami, a on sam to jedyna istota ludzka na Ziemi. Pierwsze strony tego zbioru burzą całą dotychczasową konstrukcję Doom Patrol, i nawet jeśli robią to jedynie na moment, Morrison świetnie pozbył się wrażenia powtarzalności, jakie towarzyszyło mi podczas lektury Magic Bus. To, co następuje potem, jest już bardziej standardowe, oczywiście jak na tę serię: dziwni bohaterowie muszą pokonać jeszcze jednego dziwnego przeciwnika, jednak scenarzysta umiejętnie wywiązał się z trudnego zadania zakończenia tej nietypowej serii. Niby znowu postawił na skrajne nagromadzenie chorych pomysłów, ale w przeciwieństwie do wcześniejszej części, w ogóle nie odczułem znudzenia. Morrison dał czytelnikom dobry finał. Dodatkowo na samym końcu znajduje się jeszcze historia Judgement Day z komiksu Doom Force Special #1, ale nie należy do głównej serii, a poza tym, niestety, znacząco zaniża wysoki poziom tego tomu i nic by się nie stało, gdyby jej tu nie było.

Pamiętam, że recenzując pierwszy tom Doom Patrol, Crawling From The Wreckage, w październiku 2009 roku (nie jestem zbyt szybki, jeśli chodzi o kompletowanie serii), byłem zachwycony. W trakcie czytania reszty zachwyt zdążył kilka razy zniknąć. Czasami Morrison przesadzał z raczej bezcelowym wrzucaniem do scenariuszy wszystkiego, co absurdalne, samemu kopiąc sobie dołek i sprawiając, że nastawiony na taką fabułę czytelnik robił się trudnym do zaskoczenia i usatysfakcjonowania, wybrednym odbiorcą. Przynajmniej tak było z czytelnikiem piszącym tę recenzję. Wydaje mi się, że gdyby wyszły z tego jakieś cztery tomy zamiast sześciu, końcowe wrażenie byłoby dużo lepsze. Historia stałaby się mniej rozwleczona, pozostałyby same najlepsze pomysły, okrojone z nadmiaru zbędnych rzeczy. Ale mimo kilku wad cały Doom Patrol to nadal kawał dobrego, łamiącego niemal wszelkie standardy i zaskakującego nawet po tak wielu latach komiksu. Konwencje typowej opowieści superbohaterskiej rzadko mają tu rację bytu. Polecam wszystkim, o ile ktoś nie wymiotuje, widząc na okładce nazwisko Morrisona. Teraz chyba kolej na The Invisibles, następną serię tego autora, którą skompletuję pewnie jakoś w 2015 roku.

2 komentarze:

stat4u