Metody Marnowania Czasu: Hellblazer: Fear and Loathing [Garth Ennis & Steve Dillon] [recenzja]

środa, 25 lipca 2012

Hellblazer: Fear and Loathing [Garth Ennis & Steve Dillon] [recenzja]

Nigdzie nie mogłem znaleźć tomu Bloodlines, więc od razu przeskoczyłem do Fear and Loathing (przeczytałem ten komiks w polskiej wersji, ale żeby nie mieszać w spisie recenzji oraz nie pisać raz o wydaniach oryginalnych, innym razem o przetłumaczonych, pozostanę przy angielskich tytułach). Bloodlines mam gdzieś na płycie, w formie skanów, ale od kilku lat już nie czytam komiksów ściągniętych z Internetu, więc poczekam, aż trafię na papierowe wydanie zbiorcze.

Ze wszystkich tomów serii Hellblazer, jakie przeczytałem do tej pory, Fear and Loathing niestety przekonuje mnie najmniej. W Dangerous Habits Ennis napisał spójną, długą i dobrą historię, tutaj oddał kilka pojedynczych, dużo cichszych strzałów: najpierw Constantine rozprawia się z dzieciakiem próbującym namówić jego siostrzenicę do praktykowania czarnej magii, potem obchodzi swoje czterdzieste urodziny, aż wreszcie scenarzysta przechodzi do głównego wątku, czyli walki z, jak opisano to na okładce, "szalonymi rasistami". Gdzieś pomiędzy tym wszystkim czytamy o podstępie głównego bohatera, który doprowadza do upadku pewnego anioła, co przypomina beta wersję pomysłów, jakie czytelnicy mieli okazję widzieć w Kaznodziei... tyle że to właśnie Kaznodzieję czytałem najpierw i teraz to, co znalazło się w serii Hellblazer odczułem jako powtórkę z rozrywki, nieważne, że to scenariusze z Fear and Loathing były pisane wcześniej. Tak czy inaczej, Ennis wałkował podobne pomysły w różnych komiksach. Czytając to, trochę się wynudziłem. Oglądając też, bo Dillon już dawno znużył mnie jako rysownik, dając kilku bohaterom zbyt mało różniące się twarze i czasem sprawiając wrażenie, że w kółko rysuje Custera lub jego rodzeństwo. Nagle doszły jeszcze bluzgi, których nie było przedtem, też kojarzące się z Kaznodzieją. Same w sobie nie przeszkadzają, za to przeszkadza świadomość, że Delano, poprzedni scenarzysta, nie potrzebował tuzinów kurew, żeby zbudować nastrój horroru i stworzyć interesującą historię. Poza tym stawiał Constantine'a przed ciekawszymi problemami niż pokazane w niezbyt porywający sposób rozstanie z kobietą. Fear and Loathing nie jest beznadziejnym tomem, ale niestety, powtórzę to jeszcze raz, dla mnie najbardziej rozczarowującym z dotychczasowych. Tym bardziej, że po Dangerous Habits Ennis dostał ode mnie naprawdę spory kredyt zaufania. Mam nadzieję, że Tainted Love będzie lepszą opowieścią i że można ją dorwać łatwiej niż Bloodlines.

4 komentarze:

  1. Tainted Love jest dwa razy lepsze niż Fear n Loathing i dużo łatwiejsze do zdobycia niż Bloodlines :)

    OdpowiedzUsuń
  2. faktycznie, rysownik S. Dillon w nadmiarze jest męczący.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marcin, mam nadzieję, nie chciałbym, żeby Hellblazer pisany przez Ennisa już do końca wyglądał tak, jak Fear and Loathing. Dillona jakoś przeboleję, takich scenariuszy nie bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  4. po Tainted Love już nic z runu Ennisa nie miałem okazji dorwać, więc nie wiem jak mu to potem szło, ale owe Tainted Love to kawał bardzo porządnej roboty, podobało mi się bardziej od Dangerous Habits. btw niezły (chyba bardzo wymowny) paradoks, że - moim zdaniem też dosyć średnie - Fear and Loathing się do Habits nie umywa, a jest dużo bardziej ennisowskie.
    bardzo polecam run Azzarello, chociaż i u niego bez pewnej wpadki się nie obyło.

    OdpowiedzUsuń

stat4u