Metody Marnowania Czasu: Tom Strong [Alan Moore & Chris Sprouse] [recenzja]

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Tom Strong [Alan Moore & Chris Sprouse] [recenzja]

Czytaliście może serię Promethea? Jeśli tak i jeśli chcielibyście wiedzieć, z czym się je Toma Stronga, inny komiks Alana Moore'a (tym razem odpuszczę sobie truizmy o jego szaleństwie i geniuszu), weźcie wszystko, co było w Promethei, czyli kuriozalnych superbohaterów oraz ich przeciwników razem z całym opisem konstrukcji wszechświata, z apokalipsą i niszczącym umysł finałowym zeszytem, po czym odejmijcie tę bardziej poważną część. Macie Toma Stronga, czyli pulpę i czystą zabawę autora Strażników. Zresztą, kto zna Prometheę, ma już za sobą jeden gościnny występ głównych bohaterów serii o kolejnej wariacji Supermana, człowieku niemal niepokonanym, o nieprzeciętnej sile oraz inteligencji. Moore bawił się już w takie coś pisząc scenariusze do Supreme, ale tam, pomimo wszechobecnej pulpy, istniało jednak poważniejsze przesłanie. Tutaj tego nie ma. Zbliżamy się więc do Ligi Niezwykłych Dżentelmenów, serii, gdzie celem autora też była głównie dobra zabawa, jednak tam występowała również erudycja i niesamowite pomysły na wykorzystanie mniej lub bardziej znanych postaci stworzonych przez innych ludzi. W przygodach Toma Stronga nie ma także tego. Chcę przez to powiedzieć, że jeżeli ktoś ma ochotę sięgnąć po tę serię, nie powinien oczekiwać niczego innego niż komiksu, w którym scenarzysta najwidoczniej chciał odpocząć od skomplikowanych wątków i ważnych treści. Mam wrażenie, że część jego czytelników może jednak spodziewać się po nim czegoś więcej, przez co po lekturze odczują lekki zawód. Tak jak ja.
Nie zrozumcie mnie źle, Tom Strong to naprawdę dobry komiks, przypuszczam, że spełniający wszystkie założenia swoich twórców. Pierwszy tom Toma (tak, wiem, wyjątkowo słaba gra słowna) zdołał mnie zachwycić przede wszystkim prostotą i nieskrępowaną wyobraźnią Moore'a, na początku wprowadzającego czytelnika w swój pulpowy świat, z wychowywanym w nietypowych warunkach, skazanym na wyjątkowość głównym bohaterem, jego żoną i córką, mechanicznym lokajem Pneumanem i Solomonem, pomocnikiem będącym obdarzonym ludzką inteligencją gorylem. Czuć w tym frajdę autora z pisania tak prostych rzeczy. Na początku Strong walczy między innymi z Modular Manem, istotą pragnącą opanować świat za pomocą mechanicznych, zwielokrotnionych kopii samego siebie, później musi stawić czoło atakowi armii pochodzącej z alternatywnej rzeczywistości, w której główną potęgą są Aztekowie, ściera się z nazistkami oraz udaje w przymusową podróż w czasie do początków ziemi, by na samym końcu paść ofiarą kolejnej intrygi swojego największego wroga. Zbiór pierwszych siedmiu zeszytów to świetna rzecz i gdyby seria utrzymywała tak wysoki poziom aż do końca, byłbym zachwycony. Szkoda, że później zwykle nie jest już aż tak dobrze.
W kolejnych odsłonach serii Moore i Sprouse, przy częstym udziale innych scenarzystów i rysowników, bawią się w liczące osiem stron miniatury, nieraz interesujące i zabawne, jednak najczęściej z jakiegoś powodu zabrakło w nich uroku i lekkości pierwszego tomu. W niektórych momentach pytałem sam siebie, ileż można? Zrozumiałem już wcześniej, że to ma być wyłącznie zabawa i pastisz, często niedorzeczny i z przymrużeniem oka, tylko że w paru miejscach autorzy trochę przedobrzyli. Nie wspominając o tym, że zdarzało się im przynudzać swoim eksploatowaniem jednego pomysłu (pulpa do potęgi) oraz o fakcie, że od pewnego momentu mimo wszystko zrobił się ze mnie wspomniany w pierwszym akapicie czytelnik oczekujący czegoś więcej, bo Moore to ktoś, kogo na to stać. Wiem, że marudzę, ale nie do końca bez powodu.
Ulgę przynosi czwarty tom Toma (przepraszam, naprawdę musiałem), ze świetną historią przedstawiającą postać o imieniu Tom Stone, alternatywną wersją głównego bohatera. Moore pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby statek zabierający rodziców Stronga oraz ich czarnoskórego pomocnika na wyspę, gdzie mieli przeprowadzić swój eksperyment polegający na nietypowym wychowaniu dziecka, wypłynął tylko trochę później. Zmieniłoby się dosłownie wszystko. Czytając tę opowieść, znowu żałowałem, że seria nie utrzymuje takiego poziomu przez cały czas. Reszta czwartego tomu, cały piąty i większość szóstego to ponownie gościnne występy innych scenarzystów i rysowników. Pojawia się kilka znanych nazwisk, znów jest nierówno i momentami jednostajnie. Zdarzają się historie intrygujące, zdarzają się zabawne, ale niestety są też takie, których mogłoby nie być, a z powodu ich braku czytelnik niczego by nie stracił. Z kolei finał to powrót współpracy Moore'a i Sprouse'a, jak również powrót Promethei. Dobrze było ponownie przeżyć znaną z tamtej serii apokalipsę, tym razem z perspektywy Stronga. Dobre zakończenie serii.

Tom Strong jest komiksem trochę rozczarowującym, ale i tak wartym przeczytania. To w końcu Alan Moore, nawet nieco gorsza niż zazwyczaj forma (może inaczej: nieco inne, mniej satysfakcjonujące mnie podejście) i wsparcie w postaci mniej genialnych kolegów po fachu nie mogło pozbawić jego historii paru niezaprzeczalnych zalet. Niemniej ciekawą rzeczą jest różnorodność warstwy graficznej, uzyskana nie tylko za pomocą udziału dużej liczby rysowników. Sam Chris Sprouse pokazuje, że zmiany kreski nie stanowią dla niego większego problemu. Nie wspominając o tym, że niektórzy czytelnicy będą zapewne zdziwieni patrząc na twórcę tak poważnych rzeczy jak Strażnicy , V jak Vendetta czy Prosto z piekła, który pisał scenariusze do Toma Stronga tylko i wyłącznie po to, by dobrze się zabawić. I, mogę się z Wami założyć, robił to z uśmiechem na ustach. Jest w tej serii sporo pomysłów, dzięki którym uśmiech udziela się także czytelnikowi.



2 komentarze:

  1. No widzisz, a mnie właśnie dlatego Tom się spodobał, ma zajebisty klimat, nieprzegadane przygody, a kreska Sprouse'a bardzo przypadła mi do gustu. Tylko jego, reszta była średnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. A kreska Fegredo? Uwielbiam jego rysunki.

    Klimat zajebisty, ale momentami jednak męczący, przynajmniej dla mnie. Liga Niezwykłych Dżentelmenów też jest luźna i nawet jeśli nie rozumie się wielu nawiązań, i tak wychodzi z tego świetna przygodowa seria. W Tomie Strongu czegoś mi zabrakło, ale mimo to warto sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń

stat4u