Metody Marnowania Czasu: Hellblazer: Tainted Love [Garth Ennis & Steve Dillon] [recenzja]

środa, 3 lipca 2013

Hellblazer: Tainted Love [Garth Ennis & Steve Dillon] [recenzja]

Tainted Love, kolejny tom Hellblazera napisany przez Gartha Ennisa i narysowany przez Steve'a Dillona. O tym drugim napisałem wcześniej chyba wszystko, co było do napisania, już dawno mnie znudził i od czasu, kiedy miałem w rękach ostatni zilustrowany przez niego komiks, nic się nie zmieniło. Przynajmniej nie przeszkadza na tyle, żeby psuć mi ewentualną przyjemność obcowania z chorą wyobraźnią autora Kaznodziei. Ewentualną, bo jak wiadomo, z jego pomysłami też bywa różnie, na przykład poprzedni zbiór przygód Constantine'a był kiepski. Tym razem wyszło lepiej, aczkolwiek nie mogę stwierdzić, że jestem zachwycony.

W Tainted Love główny bohater upada na samo dno, po rozstaniu się z Kit w Fear and Loathing zaczyna pić, zostaje bezdomnym, zapomina o swoich magicznych zdolnościach i po prostu trwa, czekając, aż wykończy go alkohol albo zimno. Czytelnik oczywiście wie, że John w końcu z tego wyjdzie, pytanie tylko: jak? W międzyczasie spotyka na swojej drodze kilka dodatkowych problemów, jak choćby króla wampirów. I tutaj zacznie się moje narzekanie. Finał tej historii trochę za bardzo przypomina mi wątek ze święconą wodą z tomu Dangerous Habits. Okoliczności są trochę inne, ale pomysł scenarzysty został oparty na tym samym patencie. Później znowu czuję, że mam do czynienia z powtórką: tytułowa opowieść o przyzwanym demonie, zresztą całkiem niezła, kojarzy się z tym, co Ennis napisał do Rare Cuts. Reszta Tainted Love to właściwie wycieczka po ulubionych wątkach tego autora: poza wampirem i demonem jest sporo przemocy, długie rozmowy przy kieliszku, II wojna światowa, religia i zły kapłan, który niczym Jessie Custer wydziera się na Boga i demoluje krzyż, a potem podpala kościół, co z kolei wielokrotnie miało miejsce w True Faith. Nie jestem wielkim fanem tego scenarzysty i nie czytałem wszystkiego, co wydał (może w pozostałych scenariuszach błyszczy pomysłowością - jeśli tak, niech ktoś da mi znać, w których dokładnie), ale w komiksach, które znam, tego rodzaju rzeczy pojawiają się zawsze. Za każdym razem występuje co najmniej jedna z wyżej wymienionych, zrealizowana w bardzo podobny sposób. I chociaż Tainted Love nie jest złym tomem (czyta się dobrze, wszystko gra, scena z żyletką daje radość i szczęście), w czasie lektury zadawałem sobie pytanie: ileż można? To wszystko już było, wiele razy, a jeśli ktoś czytał Preachera przed Hellblazerem, sytuacja wygląda tak: to wszystko już było, wiele razy, w dodatku na dużo wyższym poziomie. Ennis wałkowany po raz kolejny może stać się w oczach czytelnika więźniem samego siebie i nudzić pomysłami, które paradoksalnie są jego znakiem firmowym odróżniającym go od innych scenarzystów. I tak samo jest również tutaj. To dobry komiks, ale byłby o wiele ciekawszy, gdybym zapoznał się z nim przed pozostałymi historiami tego autora. Niestety, na to już za późno, więc trochę kręcę nosem, ale ogólnie źle nie jest. Na pewno dużo lepiej niż w Fear and Loathing.

4 komentarze:

  1. No bo Ennis porusza się wbrew pozorom w wąskim kręgu "kontrowersyjnych" motywów, które przykłada po kolei do wszystkich. Ja akurat "Kaznodziei" nie czytałem, to Constantine mi wszedł, ale już run Rucki zrobił na mnie gorsze wrażenie, bo miałem powtórkę z rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, i po czasie staje się to nudne. Z góry wiadomo, co będzie można znaleźć w jego scenariuszu.

    Run Rucki? Po Ennisie jest Ellis, potem Azzarello, Carey, Mina, Diggle i Milligan... chyba, że coś przeoczyłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Azzarella. Mylę ich jak chyba połowa polskiego komiksowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. A, to wszystko jasne.

    Rano zacząłem Damnation's Flame. Na razie jest naprawdę dobrze. Żadnego wrażenia, że to kolejna powtórka (na siłę mógłbym się przyczepić, że voodoo było też w Kaznodziei, czyli kolejny mniej lub bardziej stały motyw Ennisa, jednak w ogóle mi to nie przeszkadza).

    OdpowiedzUsuń

stat4u