Metody Marnowania Czasu: Blueberry 5 [Jean-Michel Charlier & Moebius] [recenzja]

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Blueberry 5 [Jean-Michel Charlier & Moebius] [recenzja]


W piątym wydaniu zbiorczym serii Blueberry Charliera (scenariusz) i Girauda (ilustracje) umieszczono albumy Złamany Nos, Długi marsz i Plemię widmo. Jeśli ktoś jest spragniony klasycznego westernu, po raz kolejny otrzyma solidną dawkę właśnie takiego komiksu. Tym razem wszystkie trzy historie łączy wspólny wątek wyjętego spod prawa protagonisty ukrywającego się wśród indiańskiego plemienia i starającego się utrzymać niepewny pokój między swoimi nowymi towarzyszami a białymi.

Jeżeli czytelnik sięgający po serię Blueberry liczy na to, że przy każdym kolejnym tomie uświadczy przełomu, może się rozczarować. To trochę tak, jakby liczyć na niesamowite zwroty akcji w Fistaszkach Schulza – porównanie może nieco nietrafione, zwracam jednak uwagę na słowo "trochę". Owszem, kadry Moebiusa są tu jeszcze bardziej szczegółowe niż wcześniej, a widoczna gołym okiem ilość włożonej w nie pracy zapiera dech w piersiach. Charlier nie odstaje, również wykonał dobrą robotę, nagromadzając masę interesujących wątków, zwrotów akcji oraz po prostu interesujących pomysłów. To, że kolejne wydania zbiorcze nie wywracają całej serii do góry nogami, nie znaczy, że brakuje tu emocji, zaskakujących wydarzeń czy poważnych problemów, jakie napotykają bohaterowie. Pod tym względem Blueberry sprawdza się doskonale i jest to kawał świetnie zrealizowanego komiksu.

Jeśli miałbym cokolwiek zarzucić cyklowi Charliera i Girauda, to to, że bywa przegadany. Wiele stron jest tak obficie wypełnionych dialogami, że odbiorca może mieć wrażenie, że nie ma tu miejsca na oddech – ja, czytając podobne historie obrazkowe, za każdym razem czuję się podobnie. Z tego powodu nie jestem w stanie chłonąć kolejnych wydań zbiorczych serii naraz. Potrzebując zaczerpnąć powietrza, dzielę je na całkiem sporo mniejszych kawałków. Nie ma tu jednak mowy o męce; na swój sposób jest to wymuszone przez nagromadzenie wątków i dymków z tekstami, ale nadal przedłużanie sobie przyjemności. Dodam ponownie to, co pisałem już wcześniej: nie jestem wielbicielem komiksowego westernu ani westernu w ogóle, co najwyżej lubię ten gatunek, ale Blueberry to zwyczajnie bardzo dobry komiks, w którym najważniejsza nie jest szufladka, do jakiej go włożymy, ale to, że mamy do czynienia z godną podziwu współpracą scenarzysty i rysownika. 

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u