Metody Marnowania Czasu: Batman: I Am Bane [Tom King, David Finch, Mitch Gerads & Clay Mann] [recenzja]

niedziela, 24 marca 2019

Batman: I Am Bane [Tom King, David Finch, Mitch Gerads & Clay Mann] [recenzja]


Kolejna część serialu pod tytułem "Dobry ten Batman Kinga, czy nie za dobry?". Recenzja ponownie raczej dla tych, którzy już czytali komiks. 

Bane jest dziki, Bane jest zły, po wydarzeniach z I Am Suicide Bane ma sprawę do Człowieka-Nietoperza i postanawia odwiedzić go w Gotham. Z jednej strony bardzo mnie to cieszy, bo – jak już wspominałem – Bane to jeden z moich ulubionych przeciwników Batmana. Z drugiej, o ile z I Am Gotham jeszcze nie miałem większych problemów, tak w drugim tomie Batmana z Rebirth, w którym zdążył pojawić się już zamaskowany łamacz kręgosłupów, niestety coś ewidentnie szwankowało. Czy w I Am Bane jest lepiej? 


Bruce oczywiście wiedział, na co się pisze, zabierając Psycho-Pirate’a z wyspy Santa Prisca i pozbawiając Bane’a jego jedynego substytutu venomu. Nie zmienia to faktu, że teraz musi jakoś sobie z tym poradzić, prosi więc kilku swoich najbliższych, by nie wtrącali się w jego konflikt i najlepiej na jakiś czas w ogóle zniknęli z Gotham, bo wiadomo, że Bane przecież nie odwiedza Batmana w celu spokojnego przedyskutowania całej sprawy. Na pojawienie się antagonisty Mrocznego Rycerza nie trzeba długo czekać i to właśnie ich zmaganiom poświęcona została większa część tego wydania zbiorczego. Wydania, które, nie ma co się oszukiwać, również nie jest szczególnie udane. Nie jest też gorsze od I Am Suicide, choć trudno uznać to za wielką pociechę.


W porządku, nie jest BARDZO źle, niestety nie jest też dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak potrafi pisać Tom King. Może jest to zresztą mój największy problem z jego Batmanem: gdybym nie znał takich komiksów tego autora jak Mister Miracle, The Vision czy The Sheriff of Babylon, prawdopodobnie przechodziłbym przez te przygody gacka dość gładko i bezboleśnie, traktując je jak coś tylko niewiele gorszego niż przyzwoite czytadło i nie oczekując tego, czym wcale nie miały być. W mojej sytuacji jest to jednak dość trudne. Wydaje mi się, że najbardziej w I Am Bane przeszkadza pretensjonalność postaci pojawiających się na stronach tej opowieści, czyli coś, z czym King raczej nie miał kłopotów pisząc wyżej wymienione tytuły. Tutaj niektórzy (szczególnie Batman oraz Bane) wypowiadają się tak, jakby zostały narzucone im sztywne ramy tego, co mają mówić. Jakby nie tylko występowali na scenie jako aktorzy, ale w dodatku doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Zbyt często brzmi to sztucznie i groteskowo, w czasie lektury co chwilę coś mi w tych dialogach i przydługich monologach zgrzytało. 


Drugi spory problem: przebieg samej historii. Owszem, doceniam jej przewrotność w stosunku do tego, co działo się w Knightfall, gdzie Bane wypuścił z Arkham armię wrogów Batmana, by osłabić go przed ich ostatecznym starciem. Tutaj, choć pewnie brzmi to zaskakująco, to Batman wypuszcza swoich wrogów z ich cel (nie poza mury szpitala – wszystko ma miejsce w budynku), by osłabili Bane’a zanim ten dosięgnie go swoimi napompowanymi venomem rękami. No i Bane idzie, bez większego wysiłku klepiąc wszystkich po kolei, przy okazji pierdoląc jakieś głupoty, King pokazuje nam różnice i podobieństwa pomiędzy drogą Bane’a i Mrocznego Rycerza do tego, kim się stali, aż w końcu nasi gladiatorzy stają ze sobą twarzą w twarz, a raczej maską w nieco poszarpaną i zakrwawioną maskę człowieka, któremu już raz udało się złamać Nietoperza. I co? I oczywiście Batman i tak dostaje łomot, tylko że potem, kiedy jego przeciwnik zdążył już powiedzieć jakieś kilkadziesiąt razy, że I Am Bane, odgryza się, że I Am Batman, po czym rozwala Bane’a jednym ciosem. Naprawdę? Tak, wiem, niby uśpił jego czujność, ale NAPRAWDĘ? 


Później mamy jeszcze kolejną porcję niezbyt interesujących dialogów, zainaugurowanie telenoweli o ślubie Catwoman i Batmana (będzie to jeden z głównych wątków paru najbliższych tomów) oraz całkiem zgrabny odcinek z gościnnym udziałem Swamp Thinga, gdzie kadrami zajął się Mitch Gerads, na którego tym razem nie mogę narzekać (a i moje ledwo zauważalne kręcenie nosem przy okazji I Am Suicide należy uznać raczej za wyjątek od reguły, bo Gerads świetny jest i kropka). W ogóle większość I Am Bane (tom narysowany głównie przez Davida Fincha) wygląda dobrze, nadal rzemieślniczo, ale dobrze. Po raz kolejny to właśnie ilustracje poniekąd ratują ten komiks. 


Ale czy na pewno trzeba go ratować? Jak już pisałem, jeśli nie oczekuje się cudów, można uznać, że wyszło trochę gorzej niż na poziomie przyzwoitego czytadła. Da się to strawić bez większych problemów. Niby tak, ale nie potrafię przeboleć tego, że z takim scenarzystą mogło być dużo lepiej. Wypadałoby na tym skończyć (i tę recenzję i przygodę z tą serią pisaną przez tego autora), muszę jednak przyznać, że coś w tym komiksie mimo wszystko jest i nie chcę się z nim żegnać. Nie do końca polecam, właściwie to nie polecam, a i tak przerobiłem niemal całą dostępną resztę (włącznie z The Wedding), w związku z czym serial "Dobry ten Batman Kinga, czy nie za dobry?" jeszcze trochę potrwa. 

Tak czy inaczej, najlepszym komiksem z Batmanem, jaki czytałem ostatnio, nadal jest ten:


tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u