Metody Marnowania Czasu: Big Kids [Michael DeForge] [recenzja]

sobota, 30 marca 2019

Big Kids [Michael DeForge] [recenzja]


O tym, że istnieje ktoś taki jak Michael DeForge, dowiedziałem się na grupie Komiksy bez Granic, a konkretnie tutaj. Wyglądało to na komiksy dla koneserów, a, jak chyba większość ludzi, lubię myśleć o sobie, że mam szerokie horyzonty. Nie wspominając o tym, że dziwność mi niestraszna i od czasu do czasu mam ochotę wrzucić komiksowego kwasa, więc stwierdzenia typu „kompletne wariactwo” zazwyczaj działają na mnie niczym krew na wampira. No i urzekł mnie rysunek tego dziwnego zwierzaka(?) na żółtym tle, postanowiłem więc spróbować. Zacząłem od Big Kids.

Powiedzmy, że zaczyna się niewinnie, chociaż to nie do końca prawda – już sama okładka każe spodziewać się czegoś niecodziennego (a oczekujących typowej opowieści obrazkowej być może pożegna z automatu), zaś pierwszy kadr komiksu pokazuje przedstawiającego swoją historię w pierwszej osobie bohatera robiącego laskę swojemu koledze/chłopakowi. Ale i tak uwierzcie, że zaczyna się niewinnie. Czyli: dostajemy dość typową historię o grozie dojrzewania i związanych z tym problemach, o strachu przed tym, jak będzie wyglądała przyszłość, problemach z rówieśnikami,  z przystosowaniem się, problemach w szkole i tak dalej. Rzecz sprawnie opowiadana, jednak trudno uznać to za coś niesamowitego. Jeśli zaś chodzi o kadry, mamy do czynienia z mocno minimalistyczną kreską i kolorystyką, bez szerszej wiedzy o możliwościach DeForge’a takim ni to „mój świadomy wybór”, ni to „inaczej nie umiem”. Jeszcze raz: czyta się to naprawdę dobrze, ale też nie za bardzo jest się czym podniecać. 

A potem następuje ZWROT AKCJI. 
„Zwrot akcji” to nie do końca odpowiednie określenie tego, co wykręcił tu autor. Nie chodzi o coś tak prostego jak na przykład „ktoś wydawał się dobry, ale potem okazuje się, że tak naprawdę jest zły”. Nie chcę pisać wprost, o co chodzi, żeby nie psuć niespodzianki potencjalnemu czytelnikowi (nie podam nawet tytułu innego komiksu, który z powodu poruszanej tematyki natychmiast kojarzy się z niniejszym albumem), napiszę tylko, że Big Kids nagle robi się historią o drzewach – i to musi wam wystarczyć. Przypuszczam jednak, że bez podawania szczegółów taki strzępek informacji może nie brzmieć zbyt zachęcająco, więc może inaczej: Big Kids to czołówka moich najciekawszych komiksowych doświadczeń wielu ostatnich lat. Coś, co po prostu trzeba przeczytać, jeśli tylko ma się wystarczająco szerokie horyzonty (a przecież większość ludzi myśli o sobie, że je ma… prawda?).
Album DeForge’a to coś pięknego. Atakuje z zaskoczenia, urzeka pomysłem oraz nietypowością, zawiera sporo magii, jednocześnie ani na chwilę nie odżegnując się od wykręcającej umysł kwasowości. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam na myśli tego, że Big Kids jest pozycją nieprzystępną: wbrew pozorom uważam, że wcale nie, co nie zmienia faktu, że dawno nie czytałem czegoś tak odstającego od szeroko rozumianej, bezpiecznej komiksowej normalności. To, co na początku sprawia wrażenie dziecinnych rysuneczków i prostej historii jest w rzeczywistości o wiele bardziej złożone i przemyślane, pozwalające na zabawę z interpretowaniem i niewiarygodnie świeże. Jedno z moich najważniejszych odkryć związanych z opowieściami obrazkowymi, a także początek przygody z nazwiskiem DeForge, bo przecież Big Kids czytałem z początku mocno zdezorientowany, bez możliwości porównania tego albumu z innymi dziełami autora. Nie wiedząc, czy on tak zawsze, czy to tylko jednorazowe zanurzenie się w tym pięknym szaleństwie, czy tworząc komiksy zawsze bierze te same narkotyki, czy może je zmienia i tak dalej. Teraz, po lekturze Ant Colony i Very Casual wiem już nieco więcej. Nadal jestem jestem zdezorientowany, ale i zakochany w twórczości tego wariata. 
Żeby było jasne, bo przypuszczam, że mogę dawać sprzeczne sygnały, raz pisząc, że szaleństwo i kwas, a innym razem dając do zrozumienia, że Big Kids to jednak tytuł dość przystępny: owszem, przed sięgnięciem bo ten album niektórzy (może nawet większość) będą musieli opuścić swoją komiksową strefę komfortu, myślę jednak, że zdecydowanie warto, plus mimo wszystko nie taki ten DeForge straszny. Rozwalił mi mózg, ale w jakiś magiczny sposób zrobił to bezboleśnie. Jestem zachwycony.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u