Kiedyś tam robiłem swoje Planszówkowe Podsumowania Miesiąca, przynajmniej dopóki mi się nie odechciało. W międzyczasie pisałem też podsumowania komiksowe, w przypadku których odechciało mi się jeszcze szybciej. Nie dawałem rady raz na miesiąc, czemu więc nie spróbować raz na tydzień? No to próbuję.
CHAINSAW MAN, tomy 8-10 [Tatsuki Fujimoto | Waneko]: Trochę niżej stwierdzam, że Paper Girls>Chainsaw Man i to prawda, tyle że jednocześnie już od dawna nic, dosłownie nic nie sprawiło mi takiej prostej, dziecięcej radochy z czytania komiksu. I nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak cudowne wrażenie skakania na główkę w nieznane, bo można o tej serii powiedzieć bardzo wiele, ale na pewno nie to, że jest nudna czy przewidywalna. Ostatni tom odłożyłem sobie na trochę później (chociaż ręce mnie świerzbią, żeby zacząć go czytać już zaraz), a tymczasem, po lekturze tomów 8-10 nadal jestem zachwycony. Znowu dzieje się sporo, dalej wszystko jest, cytując tytuł jednego z rozdziałów, "strasznie porąbane", faktycznie fabuła się komplikuje i jest również smutniej. Przyjmuję to wszystko jak Charles Bukowski kolejną flaszkę. To już prawie koniec, więc sporo się wyjaśnia (na przykład czemu w świecie tej mangi wciąż mamy Związek Radziecki oraz czemu ludzie są zdziwieni na widok nielegalnej broni palnej), dowiadujemy się sporo na temat między innymi Denjiego, niektóre z postaci wreszcie zrzucają maski. Sceny w piekle są genialne. Mnóstwo dobra, zapadające w pamięć pomysły narracyjne (bitwa na śnieżki). Czasem, w bitewnym zamęcie, nie zawsze wiedziałem, co się dzieje, ale to jedyny minus, jaki przychodzi mi do głowy. Postaram się podsumować całość za tydzień, kiedy na pewno będę już po lekturze finału; na chwilę obecną jestem oddanym fanem, chcę, żeby Tatsuki Fujimoto podpisał mi się na klacie, a do tego chainsawmanowe koszulki, skarpety i dziarę z Pochitą – poważnie.
CRAWL SPACE [Jesse Jacobs | Koyama Press]: Kolejna dawka kwasu od autora Miesiąca miodowego na safari. Lubię takie rzeczy, no i znowu muszę zwrócić uwagę na to, że Jacobs i DeForge to nazwiska, które można stawiać obok siebie – nie mam tu na myśli poziomu (bo czytałem za mało rzeczy Jacobsa, żeby tak porównywać), a raczej panującą w ich komiksach dziwność. W Crawl Space czytamy o dwóch nastolatkach, które odkryły przejście do innej rzeczywistości, gdzie wszystko wygląda mniej więcej tak, jak widoczna powyżej ilustracja na okładce. I choć odwiedzające początkowo chcą utrzymać to w tajemnicy, wieść o drugim świecie dość szybko rozchodzi się wśród ich rówieśników. Pytanie tylko, czy to tamta strona, zamieszkana przez dziwne, ale chyba jednak nieszkodliwe istoty, będzie czymś niebezpiecznym dla naszej, czy na odwrót, bo przecież wiadomo, jacy potrafią być ludzie. Niezbyt skomplikowana, jednak ciekawa i nieco przygnębiająca historia, niby proste rysunki, ale autor pokazuje, że minimalizmem też da się bawić i że można z nim zaszaleć, szczególnie kiedy nastolatki opuszczają naszą rzeczywistość. Sympatyczna rzecz, choć Miesiąc miodowy na safari podobał mi się bardziej.
HITMAN #13 [Garth Ennis & John McCrea | DC]: No nie za wiele się tu wydarzyło – tytuł, Zombie Night at the Gotham Aquarium, powie czytelnikowi właściwie wszystko. Monaghan dostaje zlecenie na powstrzymanie, w uproszczeniu, szalonego naukowca, który chce zyskać fundusze na kolejne eksperymenty w niekoniecznie uczciwy i pozbawiony przemocy sposób. W rolach drugoplanowych zombie-foczki, zombie-pingwiny i tak dalej. Co prawda wolę napieprzanie się z Batmana czy Green Lanterna, jednak wiem, że nie można w kółko jedynie o tym, bo formuła za szybko się wyczerpie. Taki se zeszyt, bywały już dużo lepsze.
ONE PIECE, tom 1: Romance Dawn – Przygoda na horyzoncie [Eiichiro Oda | JPF]: Stwierdziłem, że spróbuję, bo co, że niby JA nie zacznę mangi, która ma ponad 100 tomów? Przed startem bałem się dwóch wzajemnie wykluczających się rzeczy: że One Piece od razu mnie wciągnie, przez co czeka mnie inwestowanie w dziesiątki kolejnych mang z tej serii, albo że zupełnie mi się nie spodoba i nie dotrze do mnie, czym tu się tak niemal wszyscy zachwycają. Po przeczytaniu początku... właściwie sam nie wiem. Niby rozumiem, co ta historia ma ze mną robić: ma mnie wciągnąć w świat przygody, ma mi zacząć zależeć na bohaterach, bo przecież nie ma siły, żebym po xx tomach ich nie polubił, mam się wzruszać, bo komuś-tam przydarzyło się coś-tam. I widzę, że jest potencjał, żeby już niedługo tak to zaczęło działać. Z drugiej strony, Romance Dawn zawiera wszystko, co niesamowicie irytuje, a wręcz wkurwia mnie w mangach: głupkowate, przerysowane postacie, ich nieuzasadniona impulsywność, idiotyczne miny, darcie ryja będące reakcją dosłownie na wszystko, humor niskich lotów (typu: pojawia się gruba baba, która uważa, że jest piękna i to już koniec żartu – chodzi o to, że jest gruba, można się rozejść), a do tego niewielki format i małe kadry, w których autor nadziubdział małych rysuneczków (też niezbyt zachwycających) i doszedł do wniosku, że występująca bardzo często nadmiarowa ilość tekstu będzie wspaniałym uzupełnieniem tego stanu rzeczy. Najbardziej chyba drażni absurdalne zachowanie bohaterów i to wydzieranie się... ja wiem, konwencja, tyle że (rzucam okiem na swoją niezbyt imponującą półkę z mangami) w Pasożycie, w Chainsaw Manie, w Mushishi, w Beastars, w jeszcze paru innych, owszem, te rzeczy od czasu do czasu występują, ale są tam dodatkiem, zaś w One Piece wygląda na to, że będą daniem głównym. I to mnie martwi, ALE. Sprytnym będąc i podejrzewając, że pierwszy tom być może mi nie podejdzie, kupiłem od razu dwa. I zobaczymy. Mam nadzieję, że seria się rozkręci, że się wciągnę i zaglądając tu w przyszłości, będę śmiał się z głupot, które nawypisywałem o jej początkach. Bo, wbrew temu, co stwierdzam powyżej, nie wykluczam, że ostatecznie zabrnę w to dalej, bo jakieś jeszcze nieokreślone przeze mnie "coś" mimo wszystko tu jest. Czy trudny start jest w przypadku One Piece normą, czy to tylko ja? Jeśli to pierwsze, to ile potrwa, zanim całość wejdzie na ten swój powszechnie chwalony, wysoki poziom? Tylko błagam, nie piszcie mi, że to prawda, pierwsze tomy są takie sobie, ale tak od 30, proszę pana, to już jest najlepsza manga na świecie. W takim wypadku rezygnuję od razu.
PAPER GIRLS [Brian K. Vaughan & Cliff Chiang | Image/Non Stop Comics]: Seria, za którą zabrałem się w oryginale w sierpniu, przy okazji mojej pierwszej oficjalnej przygody z covidem. I choć, jak być może zauważyliście, lubię dzielić sobie czytanie na raty, wtedy, leżąc przez jakieś dwa dni w łóżku, pocisnąłem całość od początku do końca, bo po prostu nie umiałem się oderwać. A teraz powtórzyłem sobie Paper Girls po polsku i nadal jestem zachwycony. Start w latach osiemdziesiątych, ale to historia o podróżach w czasie, więc łatwo się domyślić, że będziemy podróżowali w przeszłość i przyszłość. Temat, na którym bardzo łatwo się poślizgnąć i stracić zęby, ale tutaj z grubsza wszystko trzyma się kupy i zostało nieźle wyjaśnione. Przede wszystkim: przygoda, fantastyczne, "żywe" bohaterki, nieprzewidywalność, świetna oprawa graficzna. Dużo bardzo ciekawych pomysłów Vaughana, który tym razem dał radę utrzymać poziom aż do finału. Mamy tu naprawdę mnóstwo świetnych rzeczy, przy czym nie chodzi mi tu wyłącznie o futurystyczne bronie, akcję i takie tam. Najbardziej trzymały mnie przy tej dość krótkiej (30 zeszytów, 6 wydań zbiorczych) serii relacje pomiędzy czterema nastoletnimi dziewczynami, do których z miejsca się przywiązałem i na których niemal od pierwszych stron zaczęło mi bardzo zależeć, przez co... nie chcę zdradzać za dużo, ale w czasie lektury na odbiorcę powinno czekać parę momentów konkretnego wzruszania. I choć nigdy nie płakałem przy komiksie (na półce czeka O psie, który strzegł gwiazd i moja Magda ostrzega, że łatwo nie będzie), pod koniec oczy trochę mi się świeciły. Piękna opowieść o przyjaźni, dorastaniu, o tym, że dorosłość niekoniecznie wygląda tak, jak spodziewaliśmy się tego w dzieciństwie, a raczej... że przyszłość niekoniecznie wygląda tak, jak się tego spodziewamy. I, ja wiem, Chainsaw Man Chainsaw Manem, ale gdybym robił w tych podsumowaniach wyróżnienie typu Komiks tygodnia, cztery dwunastolatki z Paper Girls bez problemu zrzuciłyby Człowieka-Piłę mechaniczną z pierwszego miejsca.
POISON IVY #6 [G. Willow Wilson & Marcio Takara | DC]: Nadal nie jestem zachwycony, ale muszę przyznać, że historia idzie do przodu w całkiem interesujący sposób. Wreszcie coś więcej niż wymiana ciosów z Floronic Manem i miotanie się pomiędzy chęcią wykoszenia szkodzącej całej planecie ludzkości, a opinią, że przecież nie wszyscy jesteśmy tacy źli. Jest jakaś wewnętrzna przemiana głównej bohaterki, są podjęte decyzje i trochę, z braku lepszego słowa, kanibalizmu. Nie zostało to wszystko przedstawione tak, że klęczę przed tym komiksem, ale nie mogę stwierdzić, że czytanie bolało, a to już coś. Standardowo głównym punktem programu są tu ilustracje.
STRANGE ADVENTURES #3 [Tom King, Mitch Gerads & Evan "Doc" Shaner | DC]: Zieeew. Pierwszy zeszyt zapowiadał coś ciekawego, drugi trochę przynudzał, ale miał całkiem satysfakcjonujące zakończenie, tutaj nie wydarzyło się prawie nic interesującego. Co prawda King umie w historie, w których niby nic się nie dzieje, a potem nagle BUM (patrz: Rorschach), ale nie tym razem, proszę pana. Znowu dostajemy poszatkowane fragmenty heroicznej przeszłości głównego bohatera na zmianę z teraźniejszością, w której państwo Strange nie są zadowoleni ze śledztwa, jakie prowadzi Mr. Terrific, choć sami chcieli, żeby ktoś ich sprawdził i potwierdził, że nie mają nic do ukrycia. Z tego wszystkiego mogą oczywiście wyniknąć bardzo ciekawe wątki, zresztą mam nadzieję, że tak będzie (a ostatnie kadry dość wyraźnie sugerują, do czego zdaje się to wszystko zmierzać), ale na razie mogę tylko powtórzyć: zieeew.
TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES #60 [Tom Waltz & Dave Wachter | IDW]: Jest lepiej niż ostatnio, ale nadal tak sobie. Znowu mamy do czynienia z zeszytem, w którym nie dzieje się specjalnie dużo, bo to po prostu ze dwadzieścia stron bijatyki Kitsune i tych, których umysły opanowała (między innymi Alopex) ze Splinterem i Żółwiami. Później lisica pierze kolejne mózgi, przez co dzieje się to, co widać na okładce powyżej. Nic specjalnego, ale jest postęp, bo mamy samą walkę, bez dodatku w postaci przydługich i nudnawych dialogów. I tak czekam na powrót Kranga.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz