Kiedyś tam robiłem swoje Planszówkowe Podsumowania Miesiąca, przynajmniej dopóki mi się nie odechciało. W międzyczasie pisałem też podsumowania komiksowe, w przypadku których odechciało mi się jeszcze szybciej. Nie dawałem rady raz na miesiąc, czemu więc nie spróbować raz na tydzień? No to próbuję.
BATMAN - ONE BAD DAY: THE RIDDLER #1 [Tom King & Mitch Gerads | DC]: Jeden z moich ulubionych komiksowych cytatów to Alan Moore i jego zabójczożartowe All it takes is one bad day to reduce the sanest man alive to lunacy. That's how far the world is from where I am. Just one bad day. Komiksy z linii One Bad Day to jednostrzały na sześćdziesiąt kilka stron, każdy od innych autorów i każdy poświęcony innemu przeciwnikowi Nietoperza. Zapis tytułu na okładce również nawiązujący do Zabójczego żartu, ale to nie koniec podobieństw. W historii chodzi zaś o to, że Riddler zabija człowieka w biały dzień, na środku ulicy, po czym bez szemrania daje się złapać policjantom i żąda rozmowy z Batmanem. Co ciekawe, nie zostawia żadnych śladów, zagadek do rozwiązania, nic. Dlaczego to zrobił?
Zawsze powtarzam, że ja się tak naprawdę nie znam na DC czy Marvelu. I może to jakieś brednie typa, który jest sto lat za tym, co dzieje się obecnie, ale dla mnie Riddler zawsze był jednym z tych mniej psychopatycznych czy krwiożerczych wrogów Gacka, z nielicznymi wyjątkami typu Mroczny Rycerz mrocznego miasta Milligana. Tutaj Człowiek-Zagadka jest zawsze najinteligentniejszą osobą w pokoju, a poza tym śmiertelnie groźnym typem, przez którego dosłownie wszyscy, i zupełnie słusznie, robią w gacie. Przechwala się tu na przykład, zresztą samemu Gordonowi, że to właśnie on podsunął Jokerowi pomysł odwiedzenia córki komisarza, czego efekt można zobaczyć w pojawiającym się w tym tekście ponownie Zabójczym żarcie. Czy zastraszy także Batmana?
Bardzo dobry i mocny komiks. Niesamowicie mroczny. Dostajemy przerażającego, bezlitosnego Riddlera zawsze kontrolującego całą sytuację i trzymającego w ręce najlepsze karty. Jego sposób działania (na przykład zastraszanie policjantów/strażników poprzez podawanie im ich adresów oraz imion ich dzieci) mogliśmy zobaczyć już we wcześniejszych Batmanach Kinga. Tutaj pan z pytajnikiem posuwa się dużo dalej, chociaż czasem bywa to aż absurdalne (scena przenoszenia go do innej celi w Arkham). Mamy też sporo scen z jego dzieciństwa, dzięki którym dowiadujemy się, skąd wzięły się te wszystkie zagadki oraz dlaczego stał się tym, kim jest obecnie. Gerads jak zwykle dostarcza świetną oprawę graficzną. Polecam. Zastanawiam się tylko, czy Kingowi płacą od liczby napisanych słów, bo znowu mamy tu ścianę tekstu za ścianą tekstu i, chociaż chwalę, zdecydowanie brakuje tu momentów na oddech i większej ilości miejsca poświęconej opowiadaniu samym obrazem.
BLOOD STAINED TEETH #6 [Christian Ward & Patric Reynolds | Image]: Mam ogromny problem z tą serią. Na początku pisałem, że może coś z tego będzie, tyle że po pierwszym zeszycie mój umiarkowany entuzjazm zaczął bardzo szybko znikać. Niby bardzo dobre okładki oraz interesująca szata graficzna (przede wszystkim dzięki kolorystyce Heather Moore), ale sama historia... no nie. Po pierwsze, główny bohater. Niekoniecznie przeszkadza mi, jeśli najważniejszą postać w opowieści trudno polubić (patrz choćby Skalp), o ile tylko jest interesująca, natomiast Atticus Sloane to po prostu buc i zarozumiały, odrażający śmieć – to wszystko. Nie mam pojęcia, czemu mam chcieć o nim czytać. Po drugie, sama formuła Blood Stained Teeth: co zeszyt Sloane idzie zabić któregoś ze stworzonych przez siebie wampirów, na początku starcia niby przegrywa, potem oczywiście wygrywa, koniec. Nuda, panie. Po trzecie, wulgarność, czyli coś, co zazwyczaj mnie nie rusza, jednak tutaj te fucki lecą na lewo i prawo tak bardzo na siłę, może by pokazać, jaki to fajny komiks, nie wiem, w każdym razie kiedy to czytam, aż bolą mnie oczy. I już miałem z tej serii zrezygnować, ale w #5 odcinku pojawiło się wreszcie coś ciekawego: sugestia, że czytelnik będzie miał do czynienia z szerszym obrazem i bardziej złożoną historią. Z kolei #6 zeszyt podtrzymuje to całkiem niezłe wrażenie (a w dodatku Sloane w ogóle się w nim nie pojawia, co jest chyba największym plusem – smutne, ale prawdziwe), więc myślę, że zostanę jeszcze na chwilę i zobaczę, co będzie dalej.
CHAINSAW MAN, tom 11 [Tatsuki Fujimoto | Waneko]: Chainsaw Man i po Chainsaw Manie – wspaniała była to manga, nie zapomnę jej nigdy. I na szczęście nie będę musiał, tyle że dalszego ciągu po polsku jeszcze nie ma. Po lekturze chwilowo-finałowego tomu mogę tylko powtórzyć i ewentualnie trochę uzupełnić to, co pisałem już wcześniej: to świetna seria, i to na wielu poziomach. Robi w głowie masę zaskakujących czytelnika rzeczy, bo niby mamy cały ten absurd, głupiutkie, rozbrajające dialogi, dążenie Denjiego do macania cycków, zjadanie kwiatków a następnie zwracanie ich czy moment pocałunku z domieszką wymiocin. I to wszystko trochę trudno polecać, bo, choć bawiłem się przy wszystkich tych scenach rewelacyjnie, wiem, że raczej trudno zachęcić kogoś do komiksu tekstem "No i wiesz, potem się całują i ona jednocześnie rzyga". To nie powinno działać, to nie ma prawa działać, ale w Chainsaw Manie cała ta infantylność i niedorzeczność działa wybitnie. O ile ktoś nie odpadnie na starcie (co w pełni rozumiem, wyświechtane hasło "To nie jest rzecz dla każdego" ma tutaj zastosowanie jak przy mało której opowieści obrazkowej), powinien wyć ze śmiechu, wciągnąć się w akcję, mieć niesamowitą frajdę z bycia zaskakiwanym na każdym kroku. Już to pisałem, nic w tym roku nie sprawiło mi takiej czystej, dziecięcej radochy, nawet jeżeli czytałem komiksy lepsze od przygód Człowieka-Piły mechanicznej. Bo czytałem, i co z tego? Denji tak czy inaczej gra w swojej własnej lidze.
Zresztą, Chainsaw Man to nie tylko gówniarskie żarciki oraz mordobicie. To też liczne świetnie nakreślone postacie, w stosunku do których autor nie ma litości, więc przygotujcie się na bolesne rozstania z bohaterami, których być może polubicie. Bolesne, bo kiedy trzeba, Tatsuki Fujimoto umie odłożyć absurd na bok i wzruszyć albo zszokować. Potrafi widowiskowo rozrysować scenę walki, pokazując dynamiczne sekwencje kadrów, jak choćby jedna ze strzelanin w trzecim tomie i zobrazowanie szybkiego poruszania się Power. Ma pomysły narracyjne, które nie powinny opuścić za szybko głowy odbiorcy (bitwa na śnieżki). Owszem, czasami wygląda na to, że nie chce mu się dopracować ilustracji (a wiadomo, że umie lepiej), ale wybaczam, niech będzie to podyktowane wspomnianą dynamiką. Bywa, że dzieje się w tym komiksie za dużo i czasem sceny akcji nie były dla mnie do końca czytelne, co jest chyba jedynym, co naprawdę mogę zarzucić tej mandze.
Trochę nie wiem, co jeszcze dodać. W Chainsaw Manie jest dla mnie tyle zajebistości, że aż brak mi słów. Fantastyczna historia, postacie, jest śmiesznie, szokująco i smutno, a wszystko w odpowiednich momentach. Natychmiast potrzebuję kolejnego tomu i jak dla mnie, przy takim poziomie, niech ta manga ciągnie się całymi dekadami.
DEADLY CLASS #13 [Rick Remender & Wes Craig | Image]: Tak to się robi, drogie Blood Stained Teeth. Mamy bohaterów, których niełatwo polubić, bo hej, szkolą się na zabójców i nie są zbyt przyjemnymi czy przyjaznymi ludźmi. ALE. Jednocześnie mają za sobą tragedie, ciekawą przeszłość, wydarzenia sprawiające, że czytelnik jest w stanie zrozumieć, co napędza ich do działania i każe podejmować takie, a nie inne decyzje. Każda postać jest z zupełnie innego świata, zaś Remender wrzucił je do jednego kotła i łaskawie pozwolił nam patrzeć, jak wszystko wybucha. I żeby było jasne, Deadly Class to nie jest seria lekka do luźnego poczytania, to komiks, który (choć bywa tu i głupkowato lub groteskowo) co chwilę pokazuje bardzo nieprzyjemne rzeczy w bardzo nieprzyjemny sposób, nawet, jeśli ktoś niejedno już w życiu czytał czy oglądał, przez co, umówmy się, sceny przemocy niekoniecznie robią już takie wrażenie, jak dawniej. Tutaj robią, ale nie są to rzeczy, z którymi chcę się stykać w opowieściach obrazkowych dla frajdy, a jednocześnie tak bardzo ciekawi mnie, co wydarzy się w kolejnych zeszytach. Mocna i dobra rzecz, trochę zajęło mi przekonywanie się do tego cyklu, jednak zostałem i było warto.
FIRE PUNCH, tom 1 [Tatsuki Fujimoto | Studio JG]: Już mniej więcej przy trzecim tomie Chainsaw Mana zdecydowałem, że chcę mieć każdą mangę od Tatsuki Fujimoto, jaka zostanie wydana po polsku. Gdzieś tam pod drodze wciągnąłem Look Back, a potem zauważyłem, że ale super, bo wyszło u nas jeszcze 8 tomów jakiegoś Fire Punch. Wziąłem więc dwa "na próbę" – cudzysłów, bo dobrze widziałem, czym prawdopodobnie się ta próba skończy. Tyle że po lekturze wcale nie jestem już taki pewny, czy rzeczywiście super, bo co się tutaj dzieje... Ujmując to naprawdę bardzo delikatnie, ludzkość ma przejebane: na świecie pojawili się obdarzeni przeróżnymi nadludzkimi zdolnościami "Błogosławieni", a jedna z nich, Lodowa Wiedźma, sprawiła, że wszystko przykrył śnieg. Jest zimno, nie ma podstawowych zasobów, jedzenia, niemal wszyscy wokół głodują, chorują i umierają. W jednej z wiosek żyje sobie rodzeństwo, Luna i Agni, dzieciaki potrafiące (szczególnie Agni) bardzo szybko się regenerować, w związku z czym chłopak wykarmia wszystkich sąsiadów, obcinając sobie rękę, która natychmiast odrasta. Znowu tniemy, kolejna ręka, którą można zjeść i tak dalej. I jeśli komuś z czytających zapala się w tej chwili czerwona lampka, po czym pomyślał: "Uuu, kanibalizm, to chyba nie dla mnie", to, cóż, lepiej odpuścić już na tym etapie. Bo kanibalizm w porównaniu z tym, co pojawia się w Fire Punch potem, jest jak dobranocka przy Cannibal Holocaust.
Bo są w tej mandze także ludzie z miasta, którzy porywają tych gorzej usytuowanych, by zrobić sobie z nich niewolników. Konkretniej: starcy od razu do piachu, ładne dziewczyny sprzedawane są bogaczom, brzydkie "resztę życia spędzą w połogu", zaś mężczyzn czekają ciężkie roboty. I jest tu na przykład scena, gdzie jedna z porwanych kobiet błaga o wodę dla swojego dziecka i, ku uciesze patrzących porywaczy, dostaje kubek świeżego moczu. Jest scena, gdzie przykuta łańcuchami do ściany dziewczynka słyszy "Weź go do buzi". Jest scena, gdzie dziewięcio- i trzynastolatkę próbuje się zmusić do uprawiania seksu z psami. Taka tam, wiecie, mroczna historyjka jak wszystkie inne.
Żeby było jasne, do części z tych strasznych, przerażających rzeczy ostatecznie w ogóle nie dochodzi (na szczęście). Ale to wszystko tu jest, a to dopiero pierwszy tom i boję się, co będzie dalej. Tak, to wciąż bardzo dobrze narysowana (lepiej niż w Chainsaw Manie, mam wrażenie, że autor bardziej się tu przyłożył, to też zresztą zupełnie inna specyfika narracji – tam było dużo dynamiczniej, dało się wybaczyć kadry sprawiające wrażenie robionych na szybko, jednak to dobrze, że tutaj całość wygląda na bardziej dopracowaną) manga, z dość ciekawym światem, głównym bohaterem i motywem dążenia do zemsty za doznane krzywdy. Nie, nie uważam, że cały ten przesyt okrucieństwa jest zaletą Fire Punch, ale rozumiem, że Tatsuki Fujimoto chciał, żeby czytelnik był tu na każdym kroku szokowany i walony obrzydliwościami w splot słoneczny. Bo jeśli nawet mamy nadzieję, że jakąś postać wreszcie spotka moment wytchnienia, dodajmy, że nadzieję, która nie jest bezpodstawna (scena "Czyżbyś... miał dobre serce?"), prawie od razu jest ona bezlitośnie deptana. Przez to wszystko po przeczytaniu pierwszego tomu czuję się brudny. I to nie jest entuzjastyczne "Ale pojebane, dajcie mi więcej", bardziej: "Nie jestem przekonany, czy wytrzymam do końca".
Puenty nie będzie. Drugi tom czeka na półce, napiszę, co i jak, zaraz po tym, jak się z nim uporam. Po kilku powyższych akapitach jest chyba jasne, że wolałbym zmiany proporcji chorych wątków oraz dobrej historii (bo ta mimo wszystko w Fire Punch jest), w taki sposób, żeby jednak to tego drugiego było tu więcej.
HITMAN #14 [Garth Ennis & John McCrea | DC]: Już od poprzedniego zeszytu wiadomo, co będzie grzane: Monaghan i jego towarzysze będą masakrować zombie-foki, zombie-rekiny oraz resztę zwierzęcych żywych trupów. I choćbym przyznał, że tak właściwie jest to nawet zabawne (bo jest, oczywiście w ennisowo-absurdalny sposób, no ale czego innego można się było spodziewać?), żart bardzo szybko traci swoją moc. To niby tylko dwadzieścia kilka stron, ale i tak, ileż można? W dodatku McCrea rysuje tak brzydko, że aż chce się rzygać. Rozumiem, co miało mnie tu rozbawić, ale w moim przypadku nie zadziałało, choć nie trzeba mi ani wiele, ani zbyt inteligentnie – dla mnie na chwilę obecną to jeden z najgorszych odcinków serii.
THE HUMAN TARGET #9 [Tom King & Greg Smallwood | DC]: Z tym Kingiem to jest tak, że w jednym komiksie jego narracja wchodzi mi po prostu idealnie, jakby była pisana specjalnie pod mój gust, a w innym – ani trochę. Na szczęście do tej pory każdy z jego zeszytów The Human Target jest strzałem bez pudła. Jak zawsze w tego typu historiach, bałem się, że kiedy główna zagadka (w tym wypadku: kto zabił?) zostanie już rozwiązana, oczywiście w finale, okaże się, że scenarzysta może i pięknie budował napięcie, ale tak naprawdę nie było na co czekać. Tymczasem (jeśli jesteście jeszcze przed lekturą, może lepiej nie doczytywać tego zdania do końca) tutaj, ku mojemu zaskoczeniu, ani nie chodziło do końca o to, kto zabił, ani nie dowiadujemy się tego na ostatnich stronach, tylko dużo wcześniej. Dostajemy w trakcie tej historii piękny zwrot akcji, po którym celem Chance'a jest już coś zupełnie innego... a sam Chance? #9 zeszyt to piękne ukazanie jego paranoi, uzasadnionej czy nie, tego już nie zdradzę. Bo, choć do tej pory w spektakularny sposób rozpracowywał wszystko i wszystkich, górując nad swoimi przeciwnikami sprytem oraz inteligencją, tym razem być może wreszcie trafił nie tyle na godnego przeciwnika, co na takiego, z którym nie będzie miał najmniejszych szans. I czego właściwie może się bać, skoro i tak wie, że z całą pewnością za kilka dni spotka go coś o wiele gorszego? Jeden z lepszych tytułów, jakie w tej chwili czytam, oby tylko zostało tak już do końca.
KROMA #1 [Lorenzo De Felici | Image]: Z początku myślałem, że wyjdzie z tego tylko kolejne nudne fantasy, z nieciekawą ekspozycją na początku, ale w ciekawej formie. Na szczęście okazało się dość szybko, że Kroma to również dobrze napisana historia. Pisząc o ciekawej formie, miałem na myśli sprytną mieszaninę komiksu czarno-białego i kolorowego, a sprytną, bo uzasadnioną fabularnie: Zet jest dzieciakiem żyjącym w mieście pozbawionym kolorów, a to dlatego, że żyjące na zewnątrz potwory nie widzą jedynie czerni oraz bieli. W związku z tym wszystko wewnątrz murów tak właśnie wygląda, zaś inne barwy ma tylko niebo, przelatujące nad głowami mieszkańców ptaki oraz... krew. Każdy w mieście wie o potworach, o złym królu, o klątwie kolorów, tyle że po pewnym niespodziewanym spotkaniu Zet zaczyna wątpić w nauki od zawsze będące dla niego prawdą objawioną. Postanawia zrobić coś, co na pewno nie spodoba się tym, którzy mogą decydować o jego życiu i śmierci. Zapowiada się to bardzo interesująco, świetnie wygląda, zaś pod koniec pomyślałem: "Ej, gdyby teraz wydarzyło się to i to, byłoby to naprawdę przewrotne, więc pewnie do tego nie dojdzie"... i oczywiście na ostatniej stronie dzieje się się dokładnie to. Bardzo udany początek.
MOON KNIGHT #17 [Jed MacKay & Alessandro Cappuccio | Marvel]: Nowy Moon Knight od MacKaya to dla mnie zawsze jedna z najfajniejszych komiksowych rzeczy każdego miesiąca i tym razem nie jest inaczej. Będę się powtarzał do znudzenia, przynajmniej dopóki ta piękna seria żyje i ma się dobrze: rysunki, dialogi, ciekawe, nieoczywiste rozwiązania fabularne, wampiry, wszystko za każdym razem stoi tu na bardzo wysokim poziomie. Co prawda w tym zeszycie trochę wieje wtórnością (bo Spector, zdaje się, rozwiązywał już problemy ze swoimi przeciwnikami w podobny sposób), ale wybaczam, nadal kocham i czekam na ciąg dalszy, bo końcówka wskazuje na to, że będzie się działo. I liczę na to, że scenarzysta znowu zaskoczy mnie swoją pomysłowością, serwując czytelnikom coś ciekawszego niż standardowe w takich sytuacjach mordobicie.
O PSIE, KTÓRY STRZEGŁ GWIAZD [Takashi Murakami | Kotori]: Manga, którą zainteresowałem się na MFKiG z powodu ładnej okładki (o czym to, w skrócie: policja odnajduje w samochodzie ciało mężczyzny, a tuż obok zwłoki psa, z tym że wygląda na to, że pies pożegnał się z życiem dużo później niż człowiek). Pani ze stoiska Kotori powiedziała, że O psie, który strzegł gwiazd to bardzo smutna opowieść, a ja pomyślałem, że tym lepiej, bo zazwyczaj lubię, kiedy historia działa w mocny sposób i nie pozwala na obojętność. Ale teraz będę narzekał jak dureń, który włączył horror i płacze, że się wystraszył, bo przecież to nie tak miało być. Komiks, który napisał i narysował Takashi Murakami, jest obiektywnie bardzo dobrym, sprawnie zrealizowanym tytułem: wciąga, porusza, w odpowiednich momentach poszczególne rozdziały bardzo fajnie łączą się w spójną całość.
No właśnie, porusza – sam się sobie dziwię, że aż tak przywaliło mi to w łeb. Jest w tej mandze bardzo dużo ludzkiego i zwierzęcego nieszczęścia, cierpienia oraz okrucieństwa, ludzi wobec zwierząt oraz innych ludzi. Nawet pomimo tego, że gdzieś tam na końcu jest światło w tunelu, promienie słońca, ogólne przesłanie, że bądźmy dobrzy dla innych, dla dzieci, psów, kogoś napotkanego na drodze, to właśnie po drodze wydarza się sporo rzeczy, które zdołały konkretnie mnie przybić. I oczywiście polecam; przeczytałem trochę opowieści obrazkowych, jestem zblazowany, mało co mnie porusza, zazwyczaj po lekturze nie chodzę przygnębiony, że jakimś tam wymyślonym postaciom dzieje się krzywda, bo przecież te postacie nawet nie istnieją. Tutaj było zupełnie inaczej. I bardzo dobrze, powtórzę: nie wszystko wywołuje silne emocje, O psie, który strzegł gwiazd zrobił to ze skutecznością kilku smutnych komiksów razem wziętych. Tyle że bądźcie ostrożni, zanim po niego sięgniecie, a już na pewno nie róbcie tego, jeśli macie gorszy dzień.
ONE PIECE, tom 2: Versus! Piracka załoga Buggy'ego [Eiichiro Oda | JPF]: Chciałbym napisać, że jest lepiej, ale stety/niestety to więcej tego samego i boję się, że lektura dalszego ciągu niewiele zmieni, bo tak to ma po prostu wyglądać. Trochę zmieniło się natomiast moje podejście, ponieważ już wiedziałem, czego się spodziewać. One Piece jest głupie jak but, niezbyt śmieszne i na razie tylko trochę intrygujące (na zasadzie: no zobaczmy, jakie bzdury tu jeszcze przeczytam i przez co tym razem wszyscy będą się wydzierać), ale oczywiście doskonale wiem, jaki chytry plan ma tu zadziałać. Mam się przywiązać do tych postaci, ma mi zacząć na nich zależeć i mam jechać dalej z setkami następnych rozdziałów. Nie podoba mi się ten plan i nie podoba mi się ta manga. Właśnie zamówiłem kilka kolejnych tomów.
PASOŻYT, tom 4 [Hitoshi Iwaaki | Studio JG]: Stało się tak: na Ziemi pojawiły się tajemnicze pasożyty, które przejęły ludzkie ciała; wyglądają zupełnie jak ludzie, ale tak naprawdę nimi nie są, a ponadto muszą żywić się ludzkim mięsem. Są niesamowicie silne i potrafią właściwie dowolnie zmieniać swoje kształty. Czy to, co zrobiły, ma jakiś konkretny cel?
Głównym bohaterem mangi jest Izumi, uczeń liceum, wyjątkowy o tyle, że pasożyt nie zdołał przejąć go w całości, zarażając jedynie rękę. Izumi wciąż jest nadludzko silny, ale nie musi zjadać innych, w dodatku wspomniana ręka jest właściwie osobnym bytem o imieniu Migi. Stawia to chłopaka po dwóch stronach barykady jednocześnie: z jednej strony mogą mu zagrażać inne pasożyty, a z drugiej, inni ludzie, którzy mogą dowiedzieć się o jego przypadłości. Co więcej, z powodu coraz liczniejszych brutalnych morderstw do świata powoli zaczyna docierać, że coś jest nie tak...
Seria, pomimo swojego wieku, wciąż jest dość świeżą i bardzo ciekawą historią. W dodatku fabuła nie stoi w miejscu i ciągle wspaniale się rozwija. Cały czas towarzyszy nam poczucie obcości, bo początkowo pasożyty właściwie same nie wiedzą, po co tu są, ucząc się o ludziach, ale też o sobie. Poza tym, przynajmniej na początkowym etapie inwazji, nie wygląda to na skoordynowany atak: pasożyty czasem ignorują się nawzajem, czasem ze sobą walczą, innym razem współpracują, ale jeżeli mają jakikolwiek istotny wspólny cel, jest nim ukrywanie się przed ludzkością. Z tego powodu istnienie kogoś takiego jak Izumi jest im zdecydowanie nie na rękę.
Czwarty tom za mną i dalej świetnie mi się to czyta. Mamy tu wciągające rozmowy Migiego z Izumim albo rozważanie, czy Izumi może jeszcze nazywać się człowiekiem, a jeśli tak, to ile człowieczeństwa właściwie w nim zostało. Sporo walk i brutalności. Trochę mangowych śmieszków-heheszków czy licealnych dramatów, których zazwyczaj nie trawię i które działają mi na nerwy, ale tu jestem w stanie je znieść, bo nie są gwoździem programu. Rysunki poprawne, kadry zazwyczaj pozbawione tła, kreska robiąca wrażenie dopiero, gdy mamy do czynienia z widowiskowymi scenami przemocy oraz ilustracjami ze zmieniającym się ciałem pasożytów.
Polecam, czytam dalej. Całość to bodajże 10 tomów, na etapie czwartego jestem niezmiennie zachwycony.
STRANGE ADVENTURES #4 [Tom King, Mitch Gerads & Evan "Doc" Shaner | DC]: Wracamy do interesujących rzeczy. Znowu czuje się, że niby z państwem Strange jest dokładnie tak, jak wszyscy mówią, tyle że tak naprawdę na bank coś ukrywają (jak i cały Rann), zaś Alanna zachowuje się szczególnie podejrzanie. Mr. Terrific węszy, wreszcie widzimy, jak prowadzi śledztwo i jest to bardzo fajny wątek, zwłaszcza wtedy, gdy próbuje uzyskać dostęp do dokumentów Pykktów(?), agresora, który ostatecznie przegrał wojnę i przestał istnieć. Trochę przypomina to jeden z zeszytów Supergirl: Woman of Tomorrow, zresztą też pisany przez Toma Kinga (ten z niby bardzo gościnną planetą, której mieszkańcy tak naprawdę dopuścili się ludobójstwa całej rasy, a następnie je zatuszowali), ale najważniejsze, że znowu czuję zaciekawienie całą tajemnicą, która czai się gdzieś tam w przeszłości. Bardzo ciekawi mnie też to, jaką rolę odegrają w całej historii media oraz propaganda, bo ten temat po prostu musi wkrótce wysunąć się na pierwszy plan. Jedna czwarta miniserii za mną, oby było już tylko lepiej.
TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES #61 [Tom Waltz & Dave Wachter | IDW]: Splinter, Żółwie i reszta ekipy robią sobie naradę wojenną, żeby zdecydować, którymi ze swoich licznych problemów będą zajmować się w najbliższym czasie... a trochę ich jest. Prawie każdy dostaje do wykonania jakieś zadanie i zobaczymy, może wyjdzie z tego coś ciekawszego niż do tej pory. Zeszyt jak zawsze potwornie przegadany; chciałoby się, żeby były to dialogi, jakie czytelnik zapamięta na długo, ale niestety, nie w tym komiksie.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz