Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.
ARMADA, tom 4: Talizman demonów [Jean-David Morvan & Philippe Buchet | Egmont]: Patrząc na okładkę myślałem, że dostanę nawalankę fantasy, ale nie, za to nie po raz pierwszy rezultat całej intrygi jest bardzo przewrotny w stosunku do tego, co sugeruje się czytelnikowi na początku. I znowu wychodzi na to, że Armada wcale nie jest tak dobra i wspaniała, za jaką chciałaby uchodzić i nie wszystko robi się w niej dla idei. Polityka i pieniądze, proszę pana. Nie żeby taki stan rzeczy był zaskoczeniem, natomiast ciekawi mnie, co zrobi z tym Navis, bo nie sprawia wrażenia kogoś, kto dla własnego świętego spokoju ma zamiar grzecznie przemilczeć temat. Kolejny niezły tom serii.
DŁUGI ŻYWOT [Stanislas Moussé | Timof]: Brutalna historia o zemście i o tym, co po niej. Sama opowieść nie jest może specjalnie skomplikowana (hej, to niemy komiks), za to jeśli chodzi o ilustracje, dzieją się tu rzeczy niesamowite. Niby panuje tu minimalizm (jeśli rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze), ale całość jest niewiarygodnie rozbuchana, bo tych minimalistycznych elementów jest na większości stron (a każda strona to jeden duży kadr) całe mnóstwo. Jednocześnie opowieść jest niezwykle czytelna i nie ma miejsca na żadne wątpliwości, co, kto, gdzie i jak, nawet pomimo tego, że mamy tu kilka różnych postaci (które zmieniają swój ubiór, wygląd, starzeją się i tak dalej), część rysunku, która jest osią fabuły, a także liczne wydarzenia dziejące się gdzieś obok. Fantastyczna rzecz, bardzo polecam i na pewno zgarnę kolejne komiksy tego autora.
Jedna rzecz: wydanie. Od kilkunastu lat nie zdarzyło mi się reklamować komiksu; ostatnim razem był to Bone: One Volume Edition, który kosztował ponad stówę w czasach, kiedy 1) komiksy zazwyczaj nie kosztowały ponad stówę i 2) zazwyczaj nie miałem ponad stówy. Kiedy więc przyszła do mnie cegła na ponad 1300 stron z ubitym rogiem, poprosiłem o wymianę. Zazwyczaj mam jednak takie (na szczęście sporadyczne) sytuacje w dupie, bo nie jestem żadnym Poważnym Kolekcjonerę. Tymczasem Długi Żywot pojawił się u mnie z lekko pokiereszowanym grzbietem. Nadal olewam. Potem okazało się, że kilka pierwszych stron jest dziwnie wygiętych i powoli coś zaczęło we mnie pękać: a może mimo wszystko wymienię? Z kolei po lekturze grzbiet zyskał piękne zgięcie wzdłuż całej swojej długości. Przeczytałem w życiu trochę komiksów, także wydanych podobnie, i może nie podchodzę do nich w białych rękawiczkach, ale raczej szanuję. Nie mam drugiego, który zniszczyłby się tak szybko. Czy to tylko mój pech?
No i wyszło więcej o zepsutym grzbiecie niż o samym komiksie. Trudno. W każdym razie komiks jest piękny i cudowny, brać nawet z pomiętymi kartkami.
MORIARTY, tom 4 [Ryosuke Takeuchi & Hikaru Miyoshi | Waneko]: Proszę, proszę. Przy trójce pisałem, że to najlepszy tom z dotychczasowych, a teraz wypada mi stwierdzić to samo. Czyta się Moriarty'ego bardzo przyjemnie (ogląda już gorzej, bo nadal zdecydowanie zbyt często dalej nie rozróżniam twarzy niektórych postaci), przede wszystkim dlatego, że wreszcie dostajemy ważniejszego antagonistę z krwi i kości, arystokratę chcącego zarabiać stosy pieniędzy na cierpieniu innych i na tym koniec. Jak widać, żeby pokazać, że ktoś jest zły i zepsuty, nie trzeba robić z niego psychopaty, który w wolnej chwili poluje na dzieci/zjada noworodki/składa ofiary z ludzi szatanowi. Wygląda to zdecydowanie bardziej wiarygodnie. Na etapie czwartego tomu przyznaję, że Moriarty to dobre czytadło, nie na tyle dobre, żebym wydawał na nie pieniądze, ale skoro moja żona kupuje tę serię dla siebie, a ja mogę poczytać przy okazji? Czytam i nie narzekam, bo chyba po raz pierwszy w przypadku tego tytułu niespecjalnie mam na co... jeśli chodzi o fabułę, bo na przykład pomyloną numerację stron w jednym miejscu zauważyłem.
ONE PIECE, tom 12: Początek legendy [Eiichiro Oda | JPF]: No fajne to jest. Czy muszę za każdym razem powtarzać, że głupie, ale fajne? Chyba muszę. Nie będę kłamał, choć na początku się na to nie zanosiło, teraz jestem pewny, że chcę pocisnąć tę mangę do końca. Bo jak bardzo bym się nie żenował (na zasadzie: co ja w ogóle czytam?) dosłownie co kilka stron, musze przyznać, że Oda składa to wszystko w taki sposób, że jestem bardzo ciekawy, co będzie dalej, przez co po tomie jedenastym, widząc, że przed Początkiem legendy mam w kolejce jeszcze kilka innych komiksów, trochę nie mogłem się już doczekać następnego One Piece'a (z drugiej strony, nie chcę cisnąć hurtowo jednego tomu po drugim, żeby nie przedobrzyć). W dwunastej odsłonie oczywiście znowu dostajemy epickie i zarazem absurdalne rzeczy, nasza załoga wreszcie dociera do Grand Line, a całość jak dla mnie kradnie wieloryb (dzięki któremu Luffy może pokazać, że choć jest matołem, czasami ma też dobre pomysły i wielkie serce). Plus mnóstwo mgliście zapowiedzianych rzeczy, które, jak podejrzewam, staną się bardzo istotne za kilka tomów. Albo kilkanaście. Albo kilkadziesiąt. Nieważne, będę tam.
PORANEK ŚCIĘTYCH GŁÓW, tom 2 [Kazuo Koike & Goseki Kojima | Hanami]: Czytając tytuły dwóch z czterech rozdziałów (nazywanych w tej serii cięciami), myślałem, że patrzę na polską rapową płytę (Piekielna laska i Życie jak jeden buch). Ale żarty na bok: to bardzo udana kontynuacja. Pierwszy Poranek przypadł mi do gustu, niemniej nie da się ukryć, że mieliśmy tam do czynienia ze schematem: 1) ktoś zostaje skazany na śmierć, 2) Yamada ścina mu głowę. Tutaj niby to nie zniknęło, ale jednocześnie główny bohater jest pokazywany w nowym świetle, widzimy trochę jego codziennych spraw, próby nawiązywania przyjaźni, rzeczy, dzięki którym jest kimś więcej niż tylko pozbawioną uczuć maszyną do zabijania. Interesujący rozwój serii, którego, jeśli mam być szczery, właściwie się nie spodziewałem. Planuję czytać dalej, może nie od razu, ale na pewno wrócę do tego tytułu.
TOKYO GHOUL, tom 12 [Sui Ishida | Waneko]: Chyba jestem już tak bardzo zniechęcony, że dosłownie nic nie uratuje dla mnie tej mangi, a sięganie po kolejne tomy traktuję trochę jako karę. W dwunastym na szczęście nie ma tak wielu walk, z którymi ta seria moim zdaniem sobie nie radzi, mamy za to, jak zwykle, natłok nieciekawych postaci prowadzących zazwyczaj nieciekawe rozmowy. Dla przykładu: mamy zebranie gołębi, w którym uczestniczy osiem osób. Część z nich już widziałem, pozostałych raczej nie, a nawet jeśli się mylę, to nieistotne, bo mamy do czynienia z osobami tak nijakimi, że szkoda czasu na ich zapamiętywanie. Ale najwyraźniej nie zdaniem autora, bo dostajemy informację o każdym uczestniku zebrania: imię, nazwisko, ranga, nawet dzielnica, w której działa. Po co? Według mnie po nic, ale mało tego – na temat siedmiu z tej ósemki otrzymujemy również miniaturową ramkę z napisanymi maczkiem kolejnymi rzeczami, choćby: "Mimo zaledwie nadinspektorskiej rangi, ma prawo dowodzić oddziałami 4 dzielnicy i uczestniczyć w zebraniach najwyższego szczebla. Były członek oddziału Arimy". Albo: "Łączy obowiązki głowy lokalnego oddziału z pracą na rzecz rodziny, która prowadzi świątynię buddyjską". Spytacie, po co nam te dane o ludziach, którzy nie są ani trochę ważni albo ciekawi? Właśnie na tym polega problem: po nic. Czy znajomość kontekstu sprawia, że warto tracić przez te miniaturowe literki wzrok? Ani trochę.
To nie jest tak, że tego typu podnoszące mi ciśnienie rzeczy mają miejsce co kilka stron od początku do końca każdego tomu, ale nie zmienia to faktu, że przez takie pomysły chce mi się już Tokyo Ghoulem rzygać. Na szczęście wkrótce koniec.
WIEDŹMIN, tom 1: Dom ze szkła [Paul Tobin & Joe Querio | Egmont]: Dziwny komiks, w którym trochę rzeczy działa, trochę nie działa. Z jednej strony mamy może nie odkrywcze, ale całkiem ciekawe założenia: niepokojąca atmosfera horroru, dziwny, nawiedzony dom, poczucie, że coś tu jest bardzo nie tak, nawet nie z samym budynkiem (na początku przypadkowo napisałem "z samym budyniem"...), ale z czymś jeszcze. Tobin postarał się zrobić z tej fabuły trochę więcej niż "Geralt idzie zabić potwora". Kadry też wyglądają nieźle, poza twarzami, z którymi często jest coś nie tak i co chwilę nie odpowiadał mi sposób, w jaki zostały zilustrowane.
Tak wyglądają ramy Domu ze szkła. Gorzej z wypełnieniem, bo niestety mamy w tym komiksie również masę koszmarnych dialogów. Mam wręcz wrażenie, że gdyby postacie prawie ze sobą nie rozmawiały, byłoby zdecydowanie lepiej. Ale nie jest, a przy ich wymianach zdań co chwilę przewracałem oczami. To psuje odbiór całości, która i tak byłaby niczym więcej niż przeciętną historyjką do przeczytania i zapomnienia, tyle że teraz jest przeciętną historyjką do przeczytania i zapomnienia, po której zapamiętam pewnie tylko to, co w niej nie wyszło.
Ale okładka Mignoli bardzo fajna.
tekst: Michał Misztal
PSSST! Inne teksty o komiksach: klik klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz