Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.
CHAINSAW MAN, tom 12 [Tatsuki Fujimoto | Waneko]: Czy lubię Chainsaw Mana? Trochę tak. "Trochę" w takim sensie, że gdybym robił ranking swoich ulubionych komiksowych tytułów, myślę, że manga Tatsukiego Fujimoto bez problemu znalazłaby się w pierwszej dziesiątce – piszę to śmiertelnie poważnie. A trochę historii obrazkowych przez te wszystkie lata przeczytałem i nawet jeżeli się nie znam, tak wysoka pozycja Człowieka-Piły mechanicznej o czymś na pewno świadczy... być może o mojej głupocie czy niedojrzałości. Ja wiem, to seria, w której znajdziemy (zresztą od razu w pierwszym tomie) na przykład rozdział o nazwie Jak skutecznie macać cycki. Rozumiem, jeśli ktoś odpadł na starcie. Nie zmienia to faktu, że to, co dzieje się w Chainsaw Manie później, wysadziło w powietrze moje wszelkie podejrzenia czy oczekiwania, zostawiając mnie bezbronnym wobec geniuszu tego tytułu. Uważam najzupełniej serio, że jest to jedna z najlepiej opowiedzianych historii, kiedykolwiek, w jakimkolwiek medium. A im dłużej myślę o tomach od 1 do 11, im więcej czasu mija, od kiedy je przeczytałem, kocham tę mangę jeszcze bardziej.
Pojawienie się u mnie tomu 12 jest więc jak moje prywatne święto.
Tatsuki Fujimoto udowadniał już wielokrotnie, że potrafi zaskakiwać jak mało kto i sprowadzać swoje mangi na całkowicie niespodziewane tory (co pokazuje też jego Fire Punch). Tak jest i tym razem. Bałem się dalszego ciągu Chainsaw Mana, bo przecież ostatnio wszystko się idealnie zakończyło, mamy zamkniętą całość, a niektórzy oczy mokre od łez i/lub zespół stresu pourazowego. Przez to wszystko, sięgając po kontynuację, zastanawiałem się, co będzie, jeśli okaże się, że to już nie to? Że przestało mi się podobać? Że nowi bohaterowie nie są już na tyle interesujący, żeby ich ewentualna (czytaj: prawdopodobnie nieunikniona) śmierć złamała moje zazwyczaj nieczułe na zgon fikcyjnych postaci serduszko?
Spokojnie, jest dobrze. Nie jestem jeszcze do końca przekonany czy zachwycony, ale hej, nowy rozdział, nowe twarze, nowe demony, na początku serii to wszystko też musiało się przez chwilę rozkręcać, a przecież poniekąd mamy tu do czynienia z drugim początkiem.
Denji? Jaki Denji? Poznajcie Asę Mitakę, licealistkę, która nie za bardzo może odnaleźć się wśród rówieśników. Poza tym... nie chcę zdradzać niczego więcej, choć pewnie powinienem. Jak już napisałem, jest dobrze. Będą demony, absurdalne sytuacje, sporo akcji oraz kilka momentów chwytających za serce, lekko, bo na obecnym etapie znajomości z nowymi postaciami oczywiście nie ma jeszcze mowy o poziomie bitwy na śnieżki. Choć moim ulubionym fragmentem jest wątek z tych zabawnych, czyli ostatnia strona rozdziału Save the Cat (co za przypadek, że akurat zacząłem czytać książkę Uratuj kotka!) – może jestem już psychofanem Fujimoto, któremu niewiele potrzeba, by się zachwycił, ale niesamowicie urzekło mnie to nawiązanie do typowej trudnej decyzji superbohatera, jak również niestandardowy sposób, w jaki z tego wybrnięto.
Chainsaw Man wrócił i wciąż jest świetny. Czy wrócił Denji? Tego na razie nie powiem, bo to kolejny sprytny narracyjny zabieg autora. Czy Asa Mitaka to postać spełniająca moje oczekiwania? Na razie wydaje mi się, że tak. Czy wiem, czego spodziewać się po dalszym ciągu? Z takim, a nie innym nazwiskiem na okładce to raczej niemożliwe. Czy jestem podjarany, że jeden z moich ukochanych tytułów jeszcze się nie skończył i wkrótce dostaniemy kolejny tom? "Podjarany" to mało powiedziane. Ktoś niezwykle inteligentny i błyskotliwy stwierdził kiedyś: "W skali od 1 do 10 nieironicznie daję Chainsaw Manowi milion", a ja mogę się pod tymi słowami wyłącznie podpisać.
Tym bardziej, że to ja byłem tym kimś.
FIRE PUNCH, tom 8 [Tatsuki Fujimoto | Studio JG]: Czy finał Fire Puncha spełnił moje oczekiwania? Zdecydowanie tak, chociaż... trudno mówić o jakichkolwiek oczekiwaniach w stosunku do mangi, która w każdym tomie dawała mi coś zupełnie innego, do tego stopnia, że kilkukrotnie zmieniały się tu nawet podstawowe założenia całej historii. Opowieść o zemście? Niby tak, ale może jednak nie do końca? Walka z Lodową Wiedźmą? Na pewno? A może jednak nie? Czekajcie, a może jednak tak?
Wiem, to może brzmieć trochę jak bełkot, jeśli ktoś nie czytał tej serii. Trudno. Będę się powtarzał: Tatsuki Fujimoto jest jednym z moich komiksowych bogów, zresztą nie tylko komiksowych, jest po prostu jednym z bogów opowiadania. I choć zdecydowanie wolę Chainsaw Mana, Fire Punchowi nie da się odebrać jednej rzeczy, a mianowicie tego, że nic nigdy i nigdzie (w komiksie, w książce, w filmie, gdziekolwiek) tyle razy nie rozłożyło mnie na łopatki wywracaniem wszystkiego do góry nogami w ramach jednej historii, tak, że wyświechtane superbohaterskie hasło "nic już nie będzie takie samo", które zwykle jest wyłącznie tanim i pozbawionym sensu chwytem marketingowym, tutaj co rusz wali czytelnika z półobrotu w szczękę i splot słoneczny. Jestem zachwycony – fakt, nie tyle samą mangą, pojawiającymi się w niej postaciami czy wątkami, bardziej podejściem autora do skonstruowania jednej z najbardziej szalonych komiksowych podróży, w jakich brałem udział. W dodatku Fire Punch odpowiada na pytanie, co dzieje się z nami po śmierci. Czego chcieć więcej?
A co do pytań. Czy ósmy tom znowu zaskakuje i prowadzi bohaterów tam, gdzie chyba nikt by nie podejrzewał? Oczywiście, że tak. Szkoda, że po raz ostatni.
LASTMAN, tom 9 [Yves Balak, Bastien Vivès & Michael Sanlaville | Non Stop Comics]: Osiem tomów za mną, wjeżdża dziewiąty, a Lastman wciąż nie schodzi poniżej pewnego poziomu, który określić mogę tylko jako czysta zajebistość. Przez to trochę nie wiem, co jeszcze napisać, poza poleceniem tej serii po raz chyba sto pierwszy. Wszystko mi tu odpowiada, od rozwoju relacji pomiędzy postaciami oraz niesamowicie wciągające pomysły na popchnięcie fabuły, aż po sceny akcji. Tych ostatnich jak zwykle nie zabrakło i chociaż zazwyczaj przelatuję przez tego typu rzeczy na szybko, zresztą wspominałem już o tym nie raz, w Lastmanie czytam je ze skupieniem i trudno mi oderwać się nawet od rozciągniętej na wiele stron rozwałki. Kocham te postacie (no, nie wszystkie, ale te trudniejsze do polubienia i tak są bardzo charakterystyczne i zapadają w pamięć) oraz ten świat i już nie mogę doczekać się dalszego ciągu.
O CHŁOPCU, KTÓRY POKOCHAŁ DUCHA KLAUNA [Márk László | Bazgrolle x ACAB]: W tym roku nie dotarłem na Złote Kurczaki. Tak naprawdę nie dotarłem tam nigdy. Nie mam żadnego usprawiedliwienia, po prostu jestem nieogarnięty, ale na szczęście zwróciłem uwagę na mający tam premierę komiks Márk László, którego twórczości nie znałem, a teraz widzę, że był to błąd.
O chłopcu, który pokochał ducha klauna to historia, która trochę kojarzy mi się na przykład z Koraliną, a z komiksów z Mglistym Billym – z jednej strony mamy tytuł, który można bez problemu pokazać młodszemu czytelnikowi, a z drugiej, całość podszyta jest sporą dawką mroku i smutku. To dość krótka historia, która działa na każdym poziomie, od scenariusza po ilustracje. Kadry wzbudzają podziw, niby mają szkicowy charakter (nieudolnie spróbuję wyjaśnić, o co mi chodzi), w tym sensie, że przypominają mi szybkie szkice, gdzieniegdzie widać chyba nawet ślady ołówka, tyle że paradoksalnie są to rysunki niezwykle dopracowane i szczegółowe. Sporo zamaszystych kresek, a jednocześnie wszystko znajduje się na swoim miejscu, tworząc nastrój upiornego cyrku. Jeśli chodzi o projekty postaci, styl autora od razu kojarzy się z Mignolą i okazuje się, że proszę bardzo, László rysował też Hellboya i B.P.R.D. Zero zaskoczenia, jednak to nie tak, że mamy do czynienia z ordynarną kopią.
Opowieść o chłopcu, który bezpowrotnie (a może wcale nie?) utracił swojego ulubionego klauna, też robi wrażenie, pokazując między innymi (bo schowanej między wierszami treści znalazło się tu więcej), że można pokochać coś, co nie jest wyjątkowe, i niekoniecznie trzeba konkretnego powodu, żeby do nas przemawiało. I żeby, w przypadku straty tego czegoś, spróbować to coś odzyskać.
Poza dobrymi rysunkami oraz historią mamy tu parę fajnych narracyjnych sztuczek, jak choćby ta, w której najpierw oglądamy smutnego chłopca w swoim pokoju, wśród zabawek, a chwilę później widzimy, jak śni mu się koszmar. Kadry skupiają się na tych samych zabawkach i ogólnie otoczeniu, przed momentem niepozornym, ale teraz wywołującym poczucie grozy. Zabieg niby prosty, ale jest super, bo dokładnie tak to działa, kiedy jest się przestraszonym dzieckiem (na przykład takim, które w wieku dziesięciu lat przeczytało Świt synów nocy): jest jasno i całkowicie normalnie, po czym gaśnie światło i dokładnie te same rzeczy, które oglądaliśmy minutę temu na półkach, nagle stają się przerażające. A wiszący pod sufitem kwiatek zdaje się ruszać, choć okno jest zamknięte, więc w pokoju nie ma przeciągu...
...no, w każdym razie tak słyszałem. A O chłopcu... polecam. Rzecz z kategorii "krótko, ale konkretnie". Chętnie przeczytam kolejne komiksy László po polsku. Gdybym miał się do czegoś dowalić, pokręciłbym nosem, że nie ma tytułu na grzbiecie, który jest po prostu czarny. Właściwie pokręcę, ale nie jest to coś, z czym nie można żyć.
ONE PIECE, tom 11: Największy przestępca na wschodzie [Eiichiro Oda | JPF]: 11 tomów za mną. Czy jest mądrzej? Ani trochę. Czy jest lepiej? Nnnnooo... z zaskoczeniem stwierdzam, że tak. W Największym przestępcy na wschodzie dostajemy coś więcej niż prawie wyłącznie nawalankę i postacie obrzucające się wzajemnie obelgami. Wreszcie widać wyraźniej wpływ działań Luffy'ego i spółki na resztę świata tej serii, a poza tym wraca kilka znajomych twarzy, widać szerszy obraz całości, przez co ma się wrażenie, że to wszystko naprawdę żyje. Czyżbym powoli zaczynał przekonywać się do One Piece'a? Owszem, trochę, na spokojnie. To znaczy, żeby nie było, lubię tę mangę już od jakiegoś czasu, co nie wpływa na moją opinię, że część pomysłów oraz występujących tu bohaterów jest po prostu głupia i absurdalna (niekoniecznie chodzi mi o ich iloraz inteligencji, choć Luffy to matoł jakich mało, bardziej o koncepcję), jednak jeśli tak ma być i jeżeli to działa, w czym problem? Dla mnie w niczym, kolejne tomy czekają na mojej półce, a ja jestem bardzo ciekawy, co będzie dalej. Wychodzi na to, że lepszy głupi One Piece niż nudny Tokyo Ghoul.
PORANEK ŚCIĘTYCH GŁÓW, tom 1 [Kazuo Koike & Goseki Kojima | Hanami]: Były kiedyś takie paski komiksowe... oczywiście teraz nie przypomnę sobie nazwy... przeszukałem swoje AQQ i nie znalazłem, a przez Produkty, w których były na 99%, nie chce mi się przekopywać*. W KAŻDYM RAZIE. Były to paski o typie, który spotykał jakąś postać, czasami znaną (w jednym odcinku był to na przykład Reksio), a w ostatnim kadrze zawsze obcinał jej głowę. Pomimo za każdym razem tej samej puenty, komiks działał i bawił, przynajmniej mnie.
Poranek ściętych głów nie bawi.
Wspominam o tych paskach, bo tutaj też właściwie każda historia kończy się dekapitacją. Niedawno wreszcie zapoznałem się z Samotnym wilkiem i szczenięciem tych samych autorów i w Poranku ściętych głów generalnie mamy podobny klimat: mnóstwo informacji na temat czasu akcji w mandze, historie oparte na schemacie (Ogami Ittō zabijał na zlecenie, Yamada Asaemon przeprowadza egzekucje na skazańcach), ale jednocześnie opowiadane w na tyle interesujący sposób, że powtarzalność nie przeszkadza. Wśród opinii, które czytałem, częstszą była ta, że Poranek>Samotny wilk, ale dla mnie, po pierwszym tomie jednej i drugiej serii, jest na odwrót. Muszę natomiast przyznać, że Poranek ściętych głów jak na razie jest tytułem zdecydowanie mocniejszym, brutalniejszym, nieprzyjemnym, a miejscami dość szokującym, nawet biorąc pod uwagę to, że przecież w Samotnym wilku też nie brakowało robiących wrażenie momentów. Dobra rzecz, choć niełatwa w odbiorze. Mam na półce drugie tomy obu wymienionych wyżej mang, więc zobaczymy, co dalej.
*na jednej z komiksowych grup Radosław Bolałek przypomniał, że chodzi o Przygody Pana W. Marka Lachowicza. Oczywiście, że tak.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz