W tytule recenzji podaję najczęściej dwa najważniejsze dla komiksu nazwiska, z tym że w przypadku pierwszego numeru serii Haunt, wyróżnienie tylko dwóch osób jest czymś problematycznym. Trzeba przyznać, że komiks może poszczycić się bardzo konkretną (zaryzykuję nawet słowo gwiazdorską) obsadą: Robert Kirkman (współtwórca i scenarzysta), Greg Capullo (layouty), Ryan Ottley (rysunki) oraz Todd McFarlane (współtwórca, inker). Nieźle, jak na początek, prawda? Z każdym z tych czterech panów wiążą się jakieś pozytywne komiksowe skojarzenia, czasem bardziej (Kirkman, Ottley), a czasem mniej aktualne (McFarlane i Capullo), co nie zmienia faktu, że kwartet prezentuje się zachęcająco. I chociaż debiut w postaci dwudziestokilkustronicowej (istnieje w ogóle takie słowo? Blogspot podkreślił je na czerwono, więc chyba nie hehe) opowieści nie pozwala stwierdzić, czy seria będzie strzałem w dziesiątkę, czy upadkiem z wysokiego konia, przeczucie każe mi wybrać to pierwsze. Po prostu ufam Kirkmanowi, czytałem The Walking Dead oraz Invincible i wiem, że gość radzi sobie z komiksami z szuflady podpisanej ongoing. Wygląda na to, że jego plany dotyczące Haunt sięgają bardzo dalekiej przyszłości, zaś autor wiąże z tytułem spore nadzieje. Ja w niego wierzę.
Czym jest ta seria? Sam Kirkman określa ją trzema słowami: akcja, horror i szpiegostwo. Jej główni bohaterowie to Daniel, niezbyt oddany sprawie ksiądz oraz jego brat Kurt, facet od brudnej roboty na zlecenie, który w pierwszym odcinku zalicza dość nieprzyjemny zgon i zaczyna nawiedzać Daniela. Powraca po to, żeby ochronić bliskich przed ludźmi szukającymi pewnego przedmiotu, ich zdaniem będącego w posiadaniu Kurta lub kogoś z jego najbliższego otoczenia. W jaki sposób udało mu się powrócić i dlaczego potrafi łączyć się z Danielem, aby stworzyć istotę widoczną na zamieszczonej wyżej okładce - tego jeszcze nie wiadomo. To zresztą normalne dla pojedynczych zeszytów: jest krótko, ale w przypadku Haunta także dosyć konkretnie (choć bez rewelacji) i zachęcająco. Czekam na więcej i polecam przyjrzenie się z tej serii, bo w niedalekiej przyszłości opowieść może rozwinąć się w coś naprawdę dobrego. Rysunki Ottleya ponownie stoją na wysokim poziome, a dodatkowo są kompletnie inne niż to, co autor zaprezentował w Invincible. Krótko mówiąc, jest na co popatrzeć, oby było też co przeczytać.
Czekam na pierwszego trejda, bo za dużo serii już ciągnę na zeszytach. Ale zapowiada się interesująco.
OdpowiedzUsuńW pierwszym numerze "Image United" będzie bodaj sześciostronicowa (też nie ma takiego słowa) dodatkowa historia z tym herosem.
Taka ciekawostka ;)
A co jeszcze "ciągniesz na zeszytach" poza Dzikim Smokiem?
OdpowiedzUsuńBatman and Robin, Cap America, Ultimate Comic Avengers oraz szereg mini-serii, czy czasem łanszotów jak Strange Tales itp.
OdpowiedzUsuńPomyśleć, że jeszcze ze dwa lata temu było tego znacznie więcej :)