Pisanie o niektórych komiksach nie należy do przyjemności, a
Lost Girls (z pewnych względów po prostu musiał to być #69 tekst na blogu) należy właśnie do tych bardzo trudnych tytułów. Po pierwsze dlatego, że Alan Moore to wariat (przez jakiś czas często podlinkowywano ten tekst, więc też tak zrobię -
Alan Moore to wariat), a po drugie mamy do czynienia z czymś niezwykle specyficznym. Z jednej strony można określić tę opowieść jako przemyślane dzieło geniusza, ze wszystkimi typowymi dla tego scenarzysty smaczkami oraz doskonałym dopasowaniem elementów, które w odpowiednim miejscu zaczynają współgrać w sposób całkowicie zaskakujący czytelnika. Niby dla każdego, kto naprawdę skupi się na lekturze zamiast oglądać specyficzne sceny, będzie wiadomo, że jest to celowa zabawa konwencją, w pewnych momentach posuwająca się nie tylko do delikatnego prowokowania odbiorcy, ale wręcz wystawiające jego poczucie dobrego smaku na ciężką próbę. Nie można odmówić
Lost Girls wartości literackiej lub przynajmniej miana niezwykłej i wciągającej opowieści (niekoniecznie i na pewno nie wyłącznie dzięki
tym elementom), ale należy też pamiętać o tej drugiej stronie, przez którą pisanie o wspólnym dziele Moore'a i Melindy Gebbie sprawia tyle trudności... Druga strona wygląda tak, że czytelnik musi nastawić się na historię, w której sperma i śluz leją się strumieniami, waginy i penisy (zarówno prawdziwe jak i sztuczne) występują w ilościach hurtowych, a jeśli na kimś nie robi to wielkiego wrażenia (w końcu musiał być jakiś powód, dla którego komiks zasłużył na określenie
pornograficzny), mamy też takie dodatki jak zwierzęta (bynajmniej nie stojące spokojnie w tle), mocz, kazirodztwo, ekstremalne poniżanie lub orgie, w których udział biorą zarówno dorośli jak i dzieci, ewentualnie same dzieci. Zamieszczone ilustracje są całkowicie tendencyjne - nie pokazują kwintesencji
Lost Girls, ale też nie przedstawiają czegoś, czego tam nie ma i czego nie bierze się pod uwagę oceniając całość. A że o jednoznaczną opinię nie jest w tym przypadku łatwo, na razie przejdę do konkretów...
Głównymi bohaterkami
Lost Girls są trzy kobiety różniące się nie tylko charakterami, ale także wiekiem oraz statusem społecznym. Pomysł kojarzy się z
Ligą Niezwykłych Dżentelmenów (której jeszcze nie czytałem, niemniej kojarzy się), gdzie Moore wykorzystał postacie znane z literatury. Tutaj jest identycznie, i, chociaż ich personalia nie są podane na talerzu od samego początku, myślę, że przedstawiając je nikomu nie zepsuję zabawy (sam znałem imiona kobiet jeszcze przed sięgnięciem po komiks): są to Alicja z
Alicji w Krainie Czarów, Dorothy z
Czarnoksiężnika z Krainy Oz oraz Wendy z
Piotrusia Pana. Osoby znające twórczość szalonego Alana domyślają się pewnie, że obecność tych bohaterek daje mu ogromne pole do popisu w kwestii zabawy z czytelnikiem oraz bardziej budzącego zainteresowanie niż irytującego popisywania się erudycją. Ułatwieniem jest fakt, że wyżej wymienione postacie powinny być znane wszystkim, choćby ze słyszenia, także każdy zanurza się w świat
Lost Girls z przynajmniej podstawową wiedzą na temat występujących w opowieści osób. Moore przedstawia ich dalsze losy, jednocześnie burząc przeszłość bohaterek i przedstawiając ją na swój własny sposób - w pornograficznej konwencji. Wszystko zostaje przedefiniowane, nie zdziwcie się więc, że na przykład Blaszany Drwal nie jest już postacią zapamiętaną po przeczytaniu/obejrzeniu
Czarnoksiężnika z Krainy Oz, tym razem to rosły i bezduszny ("tak jakby nie miał serca" - kojarzycie?) facet z farmy, jeden z wielu, przed którym Dorothy rozkłada nogi. Kapitan Hak jest starszym panem z ręką zakrzywioną od artretyzmu, kochającym dzieci nie tak, jak powinno się je kochać, a Moore'owski odpowiednik Królowej z
Alicji w Krainie Czarów to po prostu bardzo miła pani, która bardzo lubi orgie, w czasie których dzieje się bardzo dużo brzydkich rzeczy. I, tak jak wspominałem w pierwszym akapicie, z jednej strony nie można odmówić genialności ponownemu odkrywaniu starych bohaterów, a z drugiej są momenty, kiedy właściwie nie wiadomo co myśleć o wydarzeniach rozgrywających się na kartach komiksu. Bo o ile przerobienie takiego Kapitana Haka jest świetne, to moment, w którym wyskakuje z krzaków i spuszcza się na plecy Wendy (w momencie tego wydarzenia mamy do czynienia z jej dziecięcą wersją zabawiającą się z Piotrusiem, który zna magiczny język wróżek, czyli takie słowa jak
fuck lub
cunt) jest po prostu niesmaczny i ciężko obrócić to w żart, nawet jeśli doskonale rozumiem, że tańczę tak jak zagrał scenarzysta, zapewne oczekujący właśnie takiej reakcji z mojej strony.
Całość kręci się wokół wspólnych rozmów trzech kobiet - wymieniają się nawzajem krótkimi opowieściami dotyczącymi ich przeszłości (komiks liczy sobie trzydzieści rozdziałów po osiem stron każdy, wszystko podzielone zostało na trzy księgi), jednocześnie posuwając się coraz bardziej w swoich bezwstydnych zabawach. Alicja została przedstawiona jako najstarsza z bohaterek, jest też najbardziej wyuzdaną i najbogatszą z nich (pochodzi z arystokracji) oraz nie kryje swojej homoseksualnej orientacji. Jej zupełnym przeciwieństwem jest Dorothy, najmłodsza z trójki i wychowana na farmie, nieokrzesana i zawsze gotowa na niezobowiązującą przygodę z jednym z lokalnych
dżentelmenów. Pośrodku stoi Wendy, pozornie dystyngowana, nieco otępiała matka i żona, której przeszłość zdradza wiele zaskakujących i sprzecznych z jej obecnym zachowaniem szczegółów... a wszystko naszpikowane zostało nawiązaniami, jak zwykle u Moore'a raczej ciężkimi do wyłapania w całości. Występują też opowieści wewnątrz opowieści - bohaterowie czytają wiele książek o wiadomej tematyce - oraz szczegóły, które można przeoczyć, jeśli będzie się nieuważnie przeskakiwało z kartki na kartkę; na przykład czasem warto obserwować nie tylko postacie, ale też rzucane przez nie cienie, mogące zupełnie zmienić odbiór danej sceny. Tego typu smaczków jest mnóstwo, tak jak mnóstwo jest pierdolenia (ciężko nazwać to inaczej) pokazanego bez żadnych zahamowań. Jeśli scenarzysta chciał udowodnić, że pornografia nie musi być głupia, łatwa w odbiorze i skupiona tylko na jednym, dopiął swego. Na pewno miał też zamiar szokować i raczej trudno będzie o czytelnika, który przebrnie przez wszystkie próby ze stoickim spokojem. Sam autor daje wskazówki, jak należy odbierać
Lost Girls, na przykład kiedy jeden z bohaterów komentuje czytane na głos opowiadanie przedstawiające orgię, w której udział bierze cała rodzina - matka, ojciec oraz dwójka ich dzieci (pozwolę sobie nie tłumaczyć oryginalnego tekstu): "And then these children: how outrageous! How old can they be? Eleven? Twelve? It is quite monstrous... except that they are fictions, as old as the page they appear upon, no less, no more. Fiction and fact: only madmen and magistrates cannot discriminate between them", a po chwili: "You see, if this were real, it would be horrible. Children raped by their trusted parents. Horrible. But they are
fictions. They are uncontaminated by effect and consequence. Why, they are almost
innocent". Zaraz po tej wypowiedzi Moore pokazuje swoją przewrotność i zaczyna droczyć się z odbiorcą, kiedy ta sama postać, autor poprzednich zdań, dodaje: "
I, of course, am
real, and since Helena, who I just fucked, is only thirteen, I am very
guilty". Czy wspominałem coś o wystawianiu czytelnika na próbę?
Nie należy zapomnieć o ilustracjach Melindy Gebbie, obecnej żony scenarzysty, która wykonała kawał dobrej roboty. Oglądając
Lost Girls ma się wrażenie, że taka oprawa graficzna bardziej pasowałaby do jakiejś książki, a nie "jedynie" do komiksu; o ile pamiętam, w żadnej przeczytanej przeze mnie opowieści obrazkowej nie spotkałem się z czymś podobnym. Widać ogrom pracy włożony w każdą ze stron oraz koncept - styl Melindy zmienia się w zależności od tego, czy swoją opowieść snuje Alice, Dorothy czy Wendy, jest też inny kiedy nie mamy do czynienia z retrospekcjami. Chociaż zabrzmi to bardzo dwuznacznie, nie da się zaprzeczyć, że w czasie poznawania wszystkich trzydziestu rozdziałów naprawdę jest na co popatrzeć.
Podsumowując, wbrew pozorom
Lost Girls nie jest komiksem dla fanów masturbacji, a wartościową i złożoną opowieścią autorstwa mistrza, dodatkowo świetnie zilustrowaną. Z drugiej strony nie należy zapomnieć, że jest to mająca szokować czytelnika pornografia, do której niektórzy będą bali się podejść, inni podejdą i nie dadzą rady przejść suchą nogą przez morze spermy (cóż za przenośnia); na pewno znajdą się też ludzie negujący jakiekolwiek pozytywne strony tego komiksu i widzący w nim tylko to, co niekoniecznie jest najważniejsze. Jeśli nie należysz do żadnej z tych grup, ośmielam się polecić, z adnotacją, że to naprawdę nie jest pozycja dla każdego i nawet przy optymistycznym podejściu można zrazić się w trakcie, mimo wszystko. Nietypowy tytuł, o którym ciężko było coś napisać, choć mam cichą nadzieję, że jednak wybrnąłem.
no ta. Moore to odszczepieniec. Muszę się z tym dziełem zapoznać, acz nie wiem czy oryżynal ściągać (Moore potrafi językowo być ciężkawy), czy czekać na polskie wydanie. Z innej beki - jestem po przebrnięciu przez Prometheę (bez ostatniego, popieprzonego totalnie zeszytu), i pewnie niedługo coś na ten temat też się uzewnętrznię, udowadniająć odjechanie Alana ponad wszelką wątpliwość (jeśli takowa wogóle u kogoś istnieje).
OdpowiedzUsuńBierz oryginał, poza kilkoma ciężkimi do przebrnięcia fragmentami nie ma się czego bać. A polskie wydanie ma już jakąś, choćby przybliżoną, datę ukazania się? Czekam na Twoją recenzję "Promethei", ja wkrótce napiszę tu o "Supreme: The Story of the Year", zresztą już Ci kiedyś o tym wspominałem.
OdpowiedzUsuńNa wraku kiedyś podawali datę grudzień 2009 ale chyba przesunęło się na 2010.Sam się wstrzymałem z czytaniem i kupnem przez to(przeglądałem nawet skanacje ale odstawiłem skoro ma byc w PL).
OdpowiedzUsuńbtw jak czytasz skanacje to zerknij w to. http://www.mediafire.com/?zjzziyemgyg nie jestem wielkim fanem Mangi ale to jest straszne pokurwienie(w dobrym tego słowa znaczeniu).Mam skojarzenia z Jodorowskym.Chyba stałem się fanem tego żółtka.
...No i jest coś na rzeczy z Charlsem Burnsem
OdpowiedzUsuńDzięki, ściągnę sobie i w wolnej chwili zajrzę.
OdpowiedzUsuń"...przejść suchą nogą przez może..."- sam juz nie wiem czy lol czy facepalm.
OdpowiedzUsuńTeż nie wiem, w każdym razie jest to błąd wynikający jedynie z nieuwagi. A swoją drogą trochę szkoda, że ktoś wpisuje tu swój pierwszy komentarz tylko po to, żeby przyjebać się do pomyłki, nie wspominając ani słowem o tym, co najważniejsze - o recenzji. Chyba, że satysfakcjonujące jest samo przyjebanie się i napisanie "lol".
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się powyższa recenzja "Lost Girls". Jak dla mnie trochę zbyt śmiały to komiks ale pewnie pomysły Moore`a wynagrodzą mi to ostre pornicho które do reszty zniszczy ma duszę:)
OdpowiedzUsuń