
Najważniejszym wydarzeniem w drugim tomie The League of Extraordinary Gentlemen jest atak Marsjan wzorowany na powieści Wojna światów, ale to nie jedyny wykorzystany tu pomysł Wellsa, z kolei Wells nie jest oczywiście jedyną osobą, która dostarczyła scenarzyście inspiracji. W każdej z dotychczas przeczytanych przeze mnie części (a najbardziej w Black Dossier, mimo wielu obaw komiksie niezbyt strasznym czy niestrawnym, za to świetnym jak cała reszta serii) Moore bawi się postaciami oraz wydarzeniami wymyślonymi przez innych, mieszając je z działalnością grupy Miny Murray i nieco modyfikując pomysły poprzedników, tak, by okazywało się, że to Liga odgrywała w tym wszystkim kluczową rolę.
Główna różnica pomiędzy częścią pierwszą a drugą polega na tym, że skończyły się żarty. Poprzednio zaskoczyła mnie spora dawka humoru, teraz to, że Moore całkowicie zrezygnował ze śmiesznych pomysłów. Jest bardziej brutalnie i krwawo, bardziej wulgarnie (choć bluzgi zostały tu wygwiazdkowane, przynajmniej w edycji z Vertigo, którą posiadam) i dosadnie. Z interakcji pomiędzy poszczególnymi członkami grupy wreszcie wynika coś więcej, niż tylko wzajemne narzekania na pozostałych, co daje bardzo zaskakujące rezultaty. Pewnie, od początku było wiadomo, że prędzej czy później i w najlepszym wypadku wszyscy się pokłócą i rozstaną, o ile nie pozabijają, ale pewnych rzeczy i tak w życiu bym się nie spodziewał. Na to właśnie czekałem. Niestety, to już koniec The League..., przynajmniej w dotychczasowym składzie, ale przecież są jeszcze kolejne tomy i nie chce mi się wierzyć, że coś nie wyszło.
Krótko i konkretnie, The League of Extraordinary Gentlemen Volume 2 to kontynuacja idealna. Zero zawodu i sama radość z lektury. A potem kolej na Black Dossier, o czym napiszę za jakiś czas.