Little Big Adventure to jedna z najbardziej genialnych gier komputerowych, w jakie miałem przyjemność grać. Zetknąłem się z nią po raz pierwszy chyba jeszcze w podstawówce, ukończyłem parę lat później. Po raz kolejny przeszedłem ją kilka dni temu. Choć każde z tych podejść oddziela naprawdę sporo czasu, nie ma tu mowy o sentymencie z dzieciństwa. Wiem, że gdybym nie widział tej przygodówki nigdy wcześniej, teraz, na początku 2012 roku, i tak zrobiłaby na mnie ogromne wrażenie.
Fabuła nie jest skomplikowana, jednak to nic, w końcu gracz ma do czynienia z bajką. Miejsce akcji to planeta Twinsun, zaś jej mieszkańcy żyją pod dyktaturą złego Dr. FunFrocka, który zmusił ich do życia na południowej półkuli, północną wykorzystując do własnych celów. Udaje mu się kontrolować wszystkie wyspy za pomocą armii klonów zdolnych do przemieszczania się w każde miejsce na planecie dzięki zbudowanym niemal wszędzie maszynom umożliwiającym teleportację. Oczywiście ma zły plan związany z władzą absolutną i oczywiście nie ma litości dla buntowników. Główny bohater Little Big Adventure, Twinsen, już na samym początku gry trafia do więzienia za swoje sny związane z dawną przepowiednią, sny, których treść jest bardzo nie na rękę Dr. FunFrockowi.
Chociaż celowo użyłem słowa "bajka", ktoś i tak może pomyśleć: "Zaraz, że to niby taka dobra gra? Patrzę na zamieszczone screeny i widzę jakieś plastikowe drzewa, jakieś słonie i dwunożne króliki, co to w ogóle ma być?". Dodam jeszcze, że przeszukując różne miejsca, Twinsen może zbierać między innymi małe serca, które uzupełniają jego punkty zdrowia. Brzmi przerażająco głupio? Ale nie jest. Konstrukcja i specyficzny klimat Little Big Adventure sprawia, że gra jest jak seria komiksowa Bone, przypadnie do gustu dzieciakowi, ale nie zrazi też osób starszych, nawet o wiele starszych. Jest uniwersalna. Poza tym jej bajkowość to bardziej surrealizm i świadome uproszczenie niż naiwność. Nie twierdzę, że walka z Dr. FunFrockiem to arcypoważna przypowieść pod płaszczykiem historii dla dzieci, ale fabuły na pewno nie można uznać za głupią lub nieciekawą.
W 1994 roku Little Big Adventure wyprzedzała swój czas, jednak nawet obecnie może uchodzić za przygodówkę świeżą i bardzo interesującą. Grafika się zestarzała, pomysły i zagadki już nie. Poza standardowym dla tego gatunku gier używaniem odpowiednich przedmiotów, można tu znaleźć sporo akcji, której ilość sprawia, że określenie "przygodówka" przestaje wyczerpywać temat. Zapomnijcie o spokoju i czasie na zastanawianie się, Twinsen musi często działać naprawdę szybko, a także walczyć. Oprócz główkowania, gracz musi wykazać się sporą zręcznością, bo z przeszkodami wymyślonymi przez autorów nie ma żartów. I jeszcze jedno, uprzykrzanie życia Dr. FunFrockowi to nie jest zabawa dla niecierpliwych. Jeśli szybko zrażają Was niepowodzenia i potrzeba wykonywania tej samej czynności kolejny raz, kiedy znowu coś nie wyszło, lepiej od razu zapomnijcie o tej grze.
W czasie rozgrywki główny bohater Little Big Adventure ma dostępne cztery tryby: normalny (chodzenie, czytanie plakatów/tablic i rozmawianie z napotkanymi postaciami), sportowy (bieganie i skakanie), agresywny (chyba wiadomo) i dyskretny (skradanie się i pozostawanie w ukryciu). Każdy z trybów daje inne możliwości radzenia sobie z problemami. Proste rozwiązanie, które do dzisiaj budzi mój podziw. Walczymy za pomocą pięści lub magicznych piłek. Właściwie nie ma tu brutalności, pokonani przeciwnicy po prostu znikają. Przygodówka jest przesympatyczna, jednak (podkreślę to jeszcze raz) wcale nie głupia.
Gra ma w zasadzie tylko dwie wady, co prawda nie przekreślające faktu, że jest naprawdę genialna, jednak strasznie uprzykrzające życie. Po pierwsze, w trybie sportowym Twinsen musi uważać na ściany - walnięcie w jakąkolwiek powoduje utratę zdrowia i zataczanie się, przez które tracimy czas. Jeśli nie graliście, nie macie pojęcia, jakie to irytujące. Po drugie, nie można zapisać gry w dowolnej chwili, co tylko zwiększa poziom trudności. Często musimy wykonywać wiele trudnych czynności z rzędu (na przykład skakanie nad przepaściami, walka z trudnym przeciwnikiem i tak dalej), a jeśli się pomylimy i stracimy życie, zaczynamy od wcześniejszego, zazwyczaj dużo wcześniejszego miejsca. Dlatego właśnie to gra tylko dla cierpliwych. Kiedy uda Ci się zrobić kilka rzeczy dobrze, a ostatnia nie wyjdzie i trzeba wracać, czasami naprawdę aż chce się wyrzucić komputer przez okno. Na szczęście zalety przeważają, a Little Big Adventure i tak dostaje ode mnie ocenę 10/10.
Ukończenie tej gry po raz kolejny było powrotem do starych czasów, ale od paru dni po raz pierwszy gram w drugą część. Mimo tego, że zainstalowałem wszelkie patche, dźwięk i tak nie działa, zaś przerywniki filmowe muszę oglądać na YouTube, jakoś nie są odczytywane z płyty. Nieważne, zabawa i tak jest przednia i już mogę stwierdzić, że Little Big Adventure 2 to coś jeszcze lepszego niż jej poprzednik. Ale o tym napiszę dopiero za jakiś czas.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz