Metody Marnowania Czasu: Komiksowe Podsumowanie Miesiąca: Styczeń 2019

sobota, 9 lutego 2019

Komiksowe Podsumowanie Miesiąca: Styczeń 2019


Swoje Planszówkowe Podsumowania Miesiąca robię już od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy nie pomyślałem o tym, żeby robić to samo z komiksami. Próbowałem tego - nie wyszło, a przynajmniej nie wychodziło zbyt regularnie. Teraz powinno się udać. Będzie trochę inaczej niż z grami planszowymi, trudno mi jednak stwierdzić, jak dokładnie, bo robię to po raz pierwszy, więc siłą rzeczy nie mam jeszcze opracowanej formuły tych tekstów. Zobaczymy, wyjdzie w praniu. Zaczynam i niech żyje to własnym życiem:

Przeczytane: 22 kadry Wally'ego Wooda, które zawsze działająBatman: I Am GothamBatman: The CultGLUT!Invincible: Tom 2Klops #3Mister Miracle

Batman: I Am Gotham: Z Tomem Kingiem miałem to szczęście, że swoją przygodę z jego scenariuszami rozpocząłem od miniserii Mister Miracle, która... o tym za chwilę. Później zacząłem czytać Visiona, o czym też za chwilę. Batman Kinga? Usłyszałem i przeczytałem całkiem sporo krytyki na temat tego komiksu (zwłaszcza o pierwszych tomach oraz o tym, co dzieje się w okolicach #50 zeszytu), niemniej wydanie zbiorcze I Am Gotham weszło mi bardzo gładko. Mam kilka wątpliwości, zresztą pewnie będę chciał napisać o tym wszystkim dłuższy tekst, ale na razie: nie jest to rzecz jasna Mister Miracle ani Vision, jednak mnie się podoba, wyszło z tego sympatyczne i dość lekkostrawne czytadło. Przy okazji wspomnę jeszcze o The Cult, być może już trochę podstarzałej, ale nadal ciekawej i nieźle prezentującej się pozycji. Szczególnie interesujące jest tu zobaczenie całkowicie złamanego Człowieka-Nietoperza - widok, na jaki raczej nie trafia się zbyt często. Warto poznać.


GLUT!: Łukasz Kowalczuk jednym z mistrzów współczesnego polskiego komiksu jest, a GLUT! oraz 22 kadry Wally'ego Wooda... to tytuły, które tylko to potwierdzają. Nie są w żadnym wypadku rzeczami spektakularnymi, ale hej, nie wszystko musi zmieniać życie czytelnika. Warto mieć, warto przeczytać (oba tytuły z zupełnie różnych powodów), zdecydowanie warto dalej śledzić twórczość Kowalczuka. Chyba, że jeszcze jej nie znacie, wtedy wypada nadrobić zaległości.

Invincible: Tom 2: Swego czasu dość mocno rozpisywałem się o tej serii, teraz wreszcie mam okazję powtórzyć całość po polsku. Krótko: miazga, choć nie do końca. O ile pierwszy tom szedł w jednym konkretnym kierunku, drugi rozpoczyna sporo wątków, z których część będzie bardzo istotna dopiero później (i niekoniecznie wiadomo, które z nich okażą się ważne). Nie ma to aż takiej siły rażenia jak początek cyklu, ale spokojnie, Kirkman umiejętnie buduje fundamenty. Prawdziwa miazga będzie dopiero później - i to niemal bez przerwy.

Klops #3: Przesympatyczny zin Piotra Nowackiego. Krótko, zabawnie, z pomysłem. Mała rzecz, która bardzo cieszy i zachęca do robienia Jaszczowi przelewu na te kilkanaście złotych za każdym razem, kiedy pojawi się nowy numer.


Mister Miracle: Są komiksy po prostu genialne, co w czasie lektury przyjmujemy do wiadomości bez mrugnięcia okiem, oraz takie, które czyta się, jednocześnie myśląc: to przecież nie może być aż tak dobre. Mister Miracle należy do tej drugiej grupy. To jedna z najlepszych rzeczy, jakie czytałem od marca 1986 roku, coś niewiarygodnie dobrego, Darkseid is i na pewno spróbuję zrecenzować tę miniserię, choć nie wiem, czy będę w stanie wystukać na klawiaturze coś, co nie będzie bełkotem. A najlepsze jest to, że przed zabraniem się za ten tytuł, nie trafiałem na nic innego poza wielkimi zachwytami, jakiż to cudowny i niesamowity komiks wyszedł Kingowi, myślałem więc: jasne, przez to wszystko pewnie się teraz nieźle rozczaruję. Życie zweryfikowało.

W trakcie: Buffy the Vampire Slayer, Doom Patrol Morrisona, Doomsday Clock, Human Target, Outcast, Shade, the Changing Girl, The Vision, The Walking Dead

Buffy the Vampire Slayer: Wszedłem w pierwszy zeszyt jako czytelnik, który może i uwielbia wampiry, jednak z Buffy nie miał do czynienia w ogóle - w serialu, w komiksie, nigdzie. I co? No i na razie nic specjalnego. Biorę pod uwagę, że mogę kręcić nosem, bo te wszystko postacie są dla mnie zupełnie obce, ale z drugiej strony: nie powinno mi to przeszkadzać, bo mamy tu pokazanie świata Buffy zupełnie od nowa. No nic, może ruszę jeszcze drugi odcinek i zobaczymy, co dalej.

Doom Patrol: Po przeczytaniu Brick by Brick obiecałem sobie, że przerobię run Rachel Pollack, ale najpierw obowiązkowo zaliczam powtórkę Planet Love Morrisona. Po latach jest trochę gorzej niż za pierwszym razem (pamiętam, że końcówka podobała mi się mniej od tego, co Morrison wyczyniał na początku swojego kierowania tą serią), ale nadal jest to Doom Patrol w chorym, rozsadzającym głowę wydaniu. Już nie mogę doczekać się scenariuszy Pollack.


Doomsday Clock: Ech... prequeli Strażników nie ruszyłbym kijem, ale dalszy ciąg tej historii wydawał mi się z jakiegoś powodu interesujący. No i mam za swoje. Uznany za zbrodniarza, poszukujący Doctora Manhattana Ozymandiasz przenosi się z kilkoma towarzyszami do rzeczywistości, w której żyją Batman i Superman. Rorschach (na początku wiemy jedynie, że nie jest to już Walter Kovacs) udaje się do rezydencji Wayne'a, zaś Veidt odwiedza Lexa Luthora, gdzie, niespodzianka, próbuje zabić go uzbrojony Komediant. Po kilku zeszytach waham się pomiędzy "komiks, który bardzo chce być ambitnym dziełem, jednak robi to bardzo na siłę" a "kompletnie przekombinowane gówno", niestety ze wskazaniem na to drugie. Ale rysunki bardzo udane.

Human Target: Mistrz Milligan i jego kolejne podejście do tematu tożsamości, tym razem w luźniejszym i mniej pokręconym wydaniu. Kopalnia dobrych opowieści, może i opartych na jednym i tym samym patencie, ale jednak świeżych, bo trudno o tak ciekawą i oryginalną postać jak Christopher Chance. Więcej (prawdopodobnie) wkrótce.

Outcast: O, seria Kirkmana ma zakończyć się już za kilka zeszytów. Prawdopodobnie rozpiszę się bardziej o całości, na razie czytam chyba przede wszystkim z przyzwyczajenia. Całkiem niezłe to, takie mocne "może być", czyli prawdopodobnie tydzień po przeczytaniu finału nie będę już o tym komiksie pamiętał.


Shade, the Changing Girl: Shade'a Milligana uwielbiam i bardzo chciałem polubić też interpretację tej postaci spod szyldu Young Animal, ale dostałem zaledwie mdłe dramaty nastolatków z domieszką mocno rozcieńczonego vertigowskiego kwasu. To moja opinia po kilku zeszytach - może później będzie lepiej, na razie jednak mam ochotę porzygać se z nudów.

The Vision: Znowu Tom King i coś, co miażdży już od samego początku. Jest inaczej niż w Mister Miracle, ale jest świetnie i bardzo, ale to bardzo depresyjnie. Mam wrażenie, że będzie to jedna z lepszych rzeczy, jakie poznam w tym roku, a także coś, co może złamać mi serce. A to niby tylko historia o jakichś "robotach".

The Walking Dead: Był czas, kiedy już praktycznie żegnałem się z tą serią, bo miałem dość tego, że Kirkman bez przerwy zjadał tu swój własny ogon. A potem nastąpiło spore odświeżenie i od wielu miesięcy znowu czytam Żywe Trupy z prawdziwą przyjemnością i zainteresowaniem. Oby tylko scenarzysta wiedział, kiedy skończyć.

Porzucone: Books of Magic, Dirty Plotte


Books of Magic: Kocham Vertigo z lat, gdy ukazywała się ta seria, jednak po ponad 30 zeszytach dotarło do mnie, że do czytania dalszych losów Tima Huntera skłania mnie wyłącznie poczucie obowiązku, bo wiecie: zacząłem, więc wypada skończyć. Ale życie jest zbyt krótkie na komiksy, które uznajemy za przeciętne, nawet na te z logo Vertigo. Do widzenia, może kiedyś wrócę, najpierw jednak przeczytam wszystko, co interesuje mnie bardziej oraz wszystkie inne ciekawe tytuły, na które trafię w międzyczasie. Czyli do Books of Magic nie wrócę już nigdy.

Dirty Plotte: Doceniam to, czym ten komiks jest, podoba mi się zinowe naparzanie Julie Doucet, no i niech będzie, fajne i niekiedy zabawne ma te historyjki o swoim życiu lub o dziwnych snach. Albo o onanizowaniu się ciastkami. Albo o pisaniu krwią z urwanego penisa. Albo o lewitowaniu w taki sposób, by nic nie wylało się z autorki w trakcie okresu. Jasne, rozumiem, co nie zmienia faktu, że po prostu nie uważam rzeczy publikowanych w Dirty Plotte za dobre komiksy, nawet pomimo tego, że Julie Doucet arrived in comics in the 1990s as a fully formed cartoonist. Her comic book series Dirty Plotte was visionary both for the medium and for storytelling. Her stories are candid, funny, and intimate, plumbing the depths of the female psyche while charting the fragility of the men around her. Her artwork is dense and confident, never wavering in the wit and humour of its owner. Doucet was active in comics for 15 years before she moved on to other media. Her influence casts a long shadow over the medium as Dirty Plotte is quite simply one of the most iconic comic book series to have ever been created. Niech będzie, że się nie znam. To po prostu nie jest coś dla mnie, odbiłem się i nie dałem rady tego dokończyć, przykro mi. Co nie zmienia faktu, że zdecydowanie warto spróbować.


Komiks miesiąca: Och, zdecydowanie Mister Miracle!

Podsumowanie: To moje pierwsze Komiksowe Podsumowanie Miesiąca, nie za bardzo mam więc do czego je porównać. Na razie wygląda na to, że pod względem mojego czytelnictwa styczeń był miesiącem jak każdy inny, czyli: przeczytałem całkiem sporo komiksów. Co ważniejsze, całkiem sporo dobrych i świetnych (Mister Miracle, Vision) komiksów. Oby tak dalej.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u