Metody Marnowania Czasu: invincible
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą invincible. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą invincible. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 grudnia 2023

Metody Marnowania Czasu 3/2023: Coś zabija dzieciaki, tom 5 | Hunter x Hunter, tom 5 | Invincible, tom 9 | Lastman, tom 11 | Nana, tom 3 | One Piece, tom 46 | Shikoku 1889

Brak komentarzy:


Czy właśnie, w dodatku nie po raz pierwszy, zaczynam coś nowego, co najprawdopodobniej przeżyje kilka/kilkanaście wpisów, a następnie umrze śmiercią naturalną? Jeszcze jak! Z Komiksowymi Podsumowaniami Tygodnia nie do końca wyszło, to teraz pobawię się w coś podobnego, ale nieregularnie (bo konieczność wrzucania wpisu co siedem dni, czasem na siłę, nie jest czymś dla mnie) i bardziej ogólnie. Już nie tylko na temat komiksów, ale też na przykład o planszówkach albo grach na ekranie – czyli o kolejnych rzeczach, na których zupełnie się nie znam.

wtorek, 15 sierpnia 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 33/2023 (41): Donżon, wydanie zbiorcze 4 | Invincible, tom 2

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem.

Podsumowanie na tyle słów lub zdań to g... nie podsumowanie, to samo można było napisać w krótkich słowach, przeczytałem, podobało mi się lub nie i tyle, a jak chcesz się uzewnętrznić to napisz porządna recenzje i tyle(Pan Rafał, grupa Komiksy bez granic)

Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

wtorek, 4 lipca 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 27/2023 (35): Brom XXX | Flavor Girls | Invincible, tom 1 | One Piece, tom 28 | Żegnaj, Eri

Brak komentarzy:

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem.

Podsumowanie na tyle słów lub zdań to g... nie podsumowanie, to samo można było napisać w krótkich słowach, przeczytałem, podobało mi się lub nie i tyle, a jak chcesz się uzewnętrznić to napisz porządna recenzje i tyle. (Pan Rafał, grupa Komiksy bez granic)

Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.

sobota, 7 lipca 2018

Invincible #144 [Robert Kirkman, Ryan Ottley & Cory Walker] [recenzja]

Brak komentarzy:
Długo zwlekałem z przeczytaniem ostatniego zeszytu jednej z moich ulubionych komiksowych serii, nie tylko tych superbohaterskich. Jeszcze dłużej z napisaniem tego tekstu. Cokolwiek tu nawypisuję, moje słowa nie oddadzą tego, jak bardzo jaram się Invincible. W tym miejscu powinien znaleźć się list miłosny, a nie te kilka krótkich akapitów, że no fajne i polecam. Ale do rzeczy.

Albo nie.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Co tam czytam? [1]

9 komentarzy:
Co tam czytam? to mój nowy eksperyment, efekt chęci podzielenia się z Wami wrażeniami z lektury komiksów, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych zdań, szybkie opinie, czasem o jednej pozycji, czasem o kilku naraz, o serii lub o pojedynczym zeszycie. Taki jest plan. Jeśli ktoś jest wyjątkowo znudzony, może wyszukać gdzieś w starych wpisach podobną rzecz, a mianowicie "cykl" Po łebkach, który zmarł śmiercią naturalną po jednej odsłonie. Może tym razem będzie inaczej. Zobaczymy. Cały czas chcę pisać o komiksach, od pewnego czasu wrzucam teksty głównie na inne strony, a przecież czytam całą masę innych opowieści obrazkowych. Chcę pisać też o nich, niekoniecznie tak, jak choćby dla Gildii Komiksu. Czasami mam ochotę na skreślenie czegoś pozbawionego przemyślanych zdań, filozofii, czegoś na szybko. Czasami zamiast pisać, że coś jest świetne, wolę stwierdzić, że jest wyjebane, a tutaj nikt mi tego nie zabroni. Po to powstał ten cykl, który być może zostanie tu na dłużej.

Co tam w serii Invincible?

Jakiś czas temu przestałem pisać o tym komiksie. Trochę dlatego, że narobiłem sobie zaległości, ale ważniejszym powodem było to, że trzaskanie recenzji kolejnych tomów straciło jakikolwiek sens. I tak składałyby się głównie z szybkiego nakreślenia fabuły i akapitu poświęconego moim w pełni zasłużonym pochwałom. Zaległości nadrobione, niedawno Invincible dobił do setnego zeszytu i seria nadal jest wyjebana. W przeciwieństwie do Fables (ten cykl też muszę nadrobić, bo zdaje się, że nie ruszyłem go już od paru lat), gdzie na początku bohaterowie musieli pokonać głównego przeciwnika, po czym pojawił się po prostu kolejny, silniejszy, tutaj nie ma mowy o tak prostych i oczywistych rozwiązaniach. Po zakończeniu Viltrumite War pojawiło się tyle świetnych wątków, że w czasie lektury sam nie wiedziałem, którym zachwycać się bardziej. Ciągłe zwroty akcji robią niesamowite wrażenie i nie nudzą na zasadzie: "O, kolejna rzecz, która niby miała mnie zaskoczyć? Znowu?". Kirkman to zły człowiek, ma głęboko w dupie oczekiwania swoich czytelników. Najpierw coś zapowiada, potem okazuje się, że całkowicie świadomie kłamał, a ja i tak byłem zadowolony, bo dał mi coś jeszcze lepszego niż w zapowiedziach. I Wy też będziecie. Jednocześnie czytając Invincible ma się świadomość, że to w pełni autorski komiks, w którym scenarzysta naprawdę może zrobić, co tylko zechce. Zabicie głównego bohatera? Dlaczego nie? Zabicie wszystkich bohaterów serii? Dlaczego nie? A jeśli czyjeś odejście to tylko pozory, wyjaśnienie całej sytuacji jest przedstawione tak, że zamiast krzyczeć, że mnie oszukano, byłem jeszcze bardziej usatysfakcjonowany. W Sweet Tooth prawie zawsze było wiadomo, że jeśli ktoś jest dobry, później okaże się zły, tutaj na szczęście nic nie jest oczywiste. Raz jest zabawnie, innym razem śmiertelnie poważnie, a ja nie zawiodłem się jeszcze ani jednym zeszytem (jeśli nawet, zdążyłem już o tym zapomnieć). Dodajmy do tego niesamowitą stronę graficzną i dostajemy jedną z najlepszych serii, jakie czytałem w życiu, nie tylko tych superbohaterskich. Jeszcze nie znacie? No co Wy?

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Invincible: Growing Pains [Robert Kirkman, Ryan Ottley & Cory Walker] [recenzja]

2 komentarze:
To już trzynaście tomów, a Invincible wciąż jest świetną serią, głównie dzięki swojej różnorodności oraz idealnemu połączeniu wielu gatunków, z jakimi ma ochotę bawić się Kirkman. Raz jest śmiertelnie poważnie, innym razem śmiesznie albo bezmyślnie i brutalnie, a w każdej z tych konwencji scenarzysta zachowuje tak samo wysoki poziom. Szkoda, że inny komiks tego samego autora, Żywe trupy, musi trzymać się jednego konkretnego pomysłu i nie pozwala na wprowadzanie podobnych zmian. Za to Invincible nie znudzi mi się chyba nigdy.

Po długiej i bardzo krwawej walce w poprzednim tomie nadszedł czas na wielkie przygotowania do wojny z planetą Viltrum, czym zajmują się przede wszystkim Omni-Man oraz, oczywiście, główny bohater. Jakby tego było mało, Kirkman stawia przed nim nie tylko problemy z kolejnymi przeciwnikami, ale też te bardziej obyczajowe, związane z Atom Eve i jego wątpliwościami dotyczącymi tego, czy postępuje w odpowiedni sposób. Wszystko napisane tak, że wciąga i uzależnia czytelnika.

Growing Pains to kolejny bardzo dobry tom serii Invincible. Jeszcze nie czytałem The Viltrumite War, mam lekkie opóźnienie, ale myślę, że się nie zawiodę. Prawda?

niedziela, 13 lutego 2011

Invincible: Still Standing [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

3 komentarze:
Dwunasty tom Invincible zawiera zeszyty #60-65, zaczyna się konkretną rozpierduchą i nie zwalnia praktycznie do samego finału. To kolejny dobry TPB, a poza tym jeden z najbrutalniejszych w historii tego komiksu, o ile nie najbrutalniejszy. Jak twierdzi sam Kirkman, jego seria raz jest zabawna, innym razem krwawa i teraz nadszedł czas na hektolitry krwi.

Na początku główny bohater musi pokonać armię swoich odpowiedników z innych wymiarów, którą dowodzi jeden z jego dawnych przeciwników. Co prawda powinien być martwy, ale jednak nie jest i powraca, by uprzykrzyć życie swojemu wrogowi. Potem jest jeszcze gorzej. Na scenie pojawia się Conquest, kolejna postać pochodząca z planety Viltrum. Oczywiście on też nie ma przyjaznych zamiarów. Invincible ma z nim więcej kłopotów niż ze wspomnianą wcześniej armią, widowiskowy pojedynek ciągnie się przez kilka zeszytów i oferuje kilka mniej lub bardziej przyjemnych niespodzianek. Jest się czym zachwycać, Kirkman potrafi opisywać takie wydarzenia w mistrzowski sposób, a Ottley udowadniał już wiele razy, że nie ma zamiaru zaniżać poziomu serii. Do końca walki autorzy nie pozwalają czytelnikowi zaczerpnąć oddechu.

W #65 zeszycie jest spokojniej, ale scenarzysta jak zwykle daje do zrozumienia, że nie potrwa to długo. Na horyzoncie wojna z planetą Viltrum i nie tylko, więc fani mają na co czekać. Jak dotąd seria nie zawiodła mnie ani razu i wierzę, że w kolejnych Trade'ach wciąż będzie tak samo.

środa, 11 sierpnia 2010

Invincible: Happy Days [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

1 komentarz:
Jedenasty TPB, jak zwykle krótko (przynajmniej taki jest plan hehe) i jak zwykle ze spoilerami. Czytelniku - czuj się ostrzeżony.

Tym razem w zbiorze znalazły się zeszyty #54-59 oraz jedenasty numer serii The Astounding Wolf-Man. Na początku mamy mały wgląd w potencjalną przyszłość głównego bohatera; znając Kirkmana, jest bardzo prawdopodobne, że ten wątek jeszcze nie został zakończony. Następnie przechodzimy do obecnych wydarzeń, między innymi do wątku uwięzionego Omni-Mana, od którego dowiadujemy się o bardzo istotnej słabości przedstawicieli jego rasy. Tymczasem na ziemi Mark ma na głowie coraz większą ilość kłopotów, od tych związanych z byłą dziewczyną po fakt, że jest obserwowany przez nieznanego przeciwnika. Jakby tego była mało, dochodzi problem z Wolf-Manem, co dla czytelników oznacza udany gościnny występ tej postaci w serii Invincible, jak również pokazanie się syna Omni-Mana w komiksie opowiadającym o przygodach człowieka-wilka. Nasz bohater ilustrowany przez kogoś innego niż Ryan Ottley to miła odmiana, choć muszę przyznać, że nie zachwyciłem się rysunkami Jasona Howarda.
#58 zeszyt zawiera sporo zapowiedzi wydarzeń, o jakich przeczytamy w najbliższej przyszłości. Kirkman jest mistrzem dawania mniej lub bardziej oczywistych wskazówek i zachęcających sygnałów - tym razem również nie zawiódł. I choć ani finał tego tomu, ani poszczególne wątki zaprezentowane w numerach #54-59 nie powalają na kolana, nie mógłbym napisać, że to słaby TPB, albo że seria obniżyła poziom. Wcale tak nie uważam i mam zamiar czytać dalej. Polecam po raz nie wiem który.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Invincible: Who's the Boss? [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

2 komentarze:
Dawno nie było nic o Invincible, tak więc będzie teraz. Ponownie krótko (bo jeśli czytałeś recenzje poszczególnych tomów, to wiesz, że właściwie wszystko zostało już powiedziane i pozostaje mi opierać te teksty głównie na streszczaniu) oraz ponownie ze spoilerami. Raczej nie dla kogoś, kto nie zapoznał się z poszczególnymi wpisami dotyczącymi tego bohatera oraz z samym komiksem. A więc...

To już dziesiąty tom, zawierający zeszyty #48-53. Kirkman i Ottley wciąż nie tracą pary oraz komiksowych jaj, które sprawiają, że po tylu epizodach komiks wciąż jest świetny i cały czas zaskakuje. Na początku TPB mamy kolejną z wielu mających miejsce w Invincible rozpierduch, nie po raz pierwszy z udziałem występujących gościnnie herosów spod bandery Image Comics. Właściwie żaden z nich nie radzi sobie zbyt dobrze z armią Doc Seismica, a z odsieczą przychodzą im osoby (oraz roboty) niezbyt lubiane przez głównego bohatera, ku jego zaskoczeniu walczące po jego stronie. W efekcie dochodzi do jednego z ciekawszych i bardziej zaskakujących konfliktów w dotychczasowych dziejach serii (chociaż, jak zwykle u Kirkmana, odpowiednie wskazówki można było dostrzec już wcześniej). Jak wspominałem przy okazji recenzowania poprzednich tomów, zmiany są wielką siłą tego komiksu, a #50 zeszyt jest pod tym względem naprawdę konkretny. Dalsze wydarzenia to przede wszystkim rozwiązanie kwestii głównego bohatera oraz Atom Eve, nowy strój, a w #52 odcinku chyba najbrutalniejsza akcja z tych, które czytelnicy widzieli do tej pory. Przyszłość na pewno pokaże konsekwencje tego wydarzenia, jak zazwyczaj w Invincible.
Komiks pozostawia nas bez odpowiedzi na tytułowe pytanie, ale znając pomysłowość Kirkmana, autor jeszcze nie raz skomplikuje relacje pomiędzy synami Omni-Mana. Końcówka zapowiada, że już wkrótce będzie się działo. Znowu.

poniedziałek, 8 marca 2010

Invincible: Out of This World [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

Brak komentarzy:
Na zły początek...
Po kolejnej przerwie w historii tego bloga chyba znów chce mi się pisać częściej. To dobrze, przynajmniej dla mnie, bo lubię to robić, chociaż brakuje mi systematyczności. Zdarzają się też momenty, w których mam po prostu dość, więc pewnie jeszcze nie raz odpuszczę sobie na dłuższą chwilę. Tak czy inaczej, chociaż Komiksofilia nie jest kamieniem milowym w dziejach komiksowych blogów, raczej nie zdechnie tak szybko, jak myślałem na samym początku.

Out of this World, dziewiąty tom, zeszyty od #42 do #47 i wciąż jest świeżo. To raczej kolejny przejściowy TPB, pozbawiony jasno zarysowanego motywu przewodniego, ale jak zwykle dokładający kilka nowych elementów do układanki (będą spoilery). I tak, Invincible wciąż naparza mniejsze i większe potwory, Oliver jest coraz większy, mądrzejszy, silniejszy, i - jak się wkrótce okaże - nie zawsze spokojny, a Eve wykorzystuje to, co wcześniej nazywałem skomplikowaną relacją pomiędzy Markiem, Amber oraz nią, chociaż póki co nie wszystko idzie po jej myśli (a to z powodu świetnie pomyślanego wydarzenia z tomu Three's Company, o którym zapomniałem wspomnieć, więc nadrabiam i wspominam, chociaż nie chcę zdradzać, o co dokładnie chodziło). Niewiele rzeczy idzie też po myśli głównego bohatera - widać doskonale, że mieszkańcy Viltrum cały czas mają Ziemię na oku i nie odpuszczą, a Invincible jeszcze nie jest w stanie im zagrozić. Mamy też powrót Allena, który kombinuje, jak zyskać znaczącego sprzymierzeńca w nadchodzącej wojnie, a kilka postaci zabitych w My Favorite Martian okazuje się jednak nie całkiem zabitych, co nie powinno dziwić żadnego czytelnika komiksów superbohaterskich. Całość kończy się nieco mniej zaskakującą puentą niż choćby ostatnio, ale i tak napisałbym, że dziesiątego TPB oczekuję z wielką niecierpliwością (gdybym już go nie przeczytał).

środa, 16 grudnia 2009

Invincible: My Favorite Martian [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

2 komentarze:
Na zły początek...
Musicie mi wybaczyć tak częste pisanie o Invincible, ostatnio naprawdę nie mam czasu ani weny, a recenzowanie kolejnych TPB serii Kikrmana zabiera niewiele pierwszego, drugiego zaś nie wymaga wcale. Ogólnie przepraszam za letką zamułkę. W niedalekiej przyszłości postaram się ogarnąć, ewentualnie znów zrobię sobie blogową przerwę (tym razem o wiele krótszą niż poprzednio) w celu zebrania sił, a tymczasem...

My Favorite Martian, ósma cegiełka budująca uniwersum Marka Graysona zawiera zeszyty #36-#41 i ponownie dostarcza nam klimatu tak typowego dla tego tytułu, a jednocześnie tak unikalnego. Zaczynamy od wspomnianych ostatnio uprowadzonych bezdomnych, którzy doświadczyli bolesnego przerobienia na mordercze roboty, stanowiące spory problem nawet dla głównego bohatera. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że jednym ze stalowych oponentów jest kolega Graysona ze studiów. Po przelaniu krwi oraz przesypaniu sporej liczby śrubek problem zostaje rozwiązany, chociaż - jak to bywa u Kirkmana - wcale nie do końca; widać, że pewne postacie wrócą, a Mark jeszcze nie wie, że raczej nie powinien ufać wszystkim swoim znajomym.
Jeśli jesteś stałym czytelnikiem serii, na pewno kojarzysz wizytę syna Omni-Mana na Marsie i zdajesz sobie sprawę, że w przyszłości mieszkańcy czerwonej planety mieli odegrać ważną rolę w tym komiksie. No i odgrywają, a w międzyczasie na Ziemi trwa konkretna rozpierducha, w czasie której trup ściele się gęsto, nie tylko po stronie tych złych. Będą wizyty w szpitalu, będą też pogrzeby. I chyba nikogo nie zdziwi, że z Marsem to wciąż nie koniec, chociaż bohaterowie na razie nie mają o tym pojęcia. Ich pech.
Czy pisałem o skomplikowanych relacjach pomiędzy Markiem, Amber oraz Eve? Po lekturze My Favorite Martian wiadomo mniej więcej, w którym kierunku podąży Invincible, co nie znaczy, że obędzie się bez zaskakujących zwrotów akcji. A Oliver rośnie jak na drożdżach...

sobota, 12 grudnia 2009

Invincible: Three's Company [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

Brak komentarzy:
Three's Company, siódmy TPB mistrzowskiej serii Invincible, to po raz kolejny nagromadzenie pomysłów oraz sfinalizowanie wielu wątków rozpoczętych dużo wcześniej - o niektórych wspominałem, o innych nie było warto pisać, za to po czasie rozrosły się do kluczowych wydarzeń. Sporo epizodów kręci się wokół coraz bardziej skomplikowanych relacji pomiędzy Markiem, Amber oraz Eve, zresztą później ich znajomość pokręci się jeszcze bardziej, a każda taka zmiana wychodzi serii na dobre. Oprócz głównego wątku cały czas mamy sygnały ze strony Kirkmana, mówiące czytelnikowi "to jeszcze nie jest ważne, ale wkrótce będzie". W Three's Company do tego typu wskazówek należy zaliczyć działalność pewnego zielonego przybysza z obcej planety oraz ciągnącą się już od dłuższego czasu sprawę porywania bezdomnych, zamienianych później w śmiercionośne roboty. Najbardziej emocjonujące jest według mnie starcie głównego bohatera z Angstromem Levym, gościem, który potrafi przemieszczać się pomiędzy wymiarami (wspominałem o nim recenzując The Facts of Life). Po pierwsze, pojedynek sprawia, że Invincible jest zmuszony do odwiedzenia wielu interesujących miejsc, między innymi uniwersum The Walking Dead, a kiedy Kirkman szaleje w ten sposób, zawsze wynika z tego sporo ciekawych lub/i zabawnych sytuacji; po drugie, w wyniku walki Mark przekracza pewną cienką superbohaterską granicę, ale o tym cisza. W każdym razie nie pozostanie to bez konsekwencji, co przecież jest jednym z elementów napędzających serię; tutaj wszystko ma znaczenie i prędzej czy później wypłynie na wierzch. Końcówka pokazuje nam, co tak naprawdę knuł Robot i co kryło się w książkach ojca głównego bohatera, po czym mamy kolejny udany TPB za sobą. Streszczanie następujących tomów serii bez zdradzania zbyt wielu szczegółów stało się dla mnie jedyną metodą recenzowania Invincible, bo ileż można powtarzać, że Kirkman i Ottley kopią dupę.

niedziela, 29 listopada 2009

Invincible: A Different World [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

2 komentarze:

Do zrecenzowania mam całkiem sporą liczbę komiksów, chciałem napisać na przykład o Face Milligana i Fegredo, Supreme Alana Moore'a... zresztą nieważne, jest tego dużo, za to ostatnio brakuje mi czasu. A więc - znowu Invincible. I tak muszę nadgonić teksty dotyczące tej serii, przeczytałem już dziesiąty TPB, widoczna wyżej okładka przedstawia szósty. Pisząc o poprzednim stwierdziłem, że na pewno nie jest najlepszy, za to A Different World (zeszyty #25-#30) to już zbiór-mistrzunio, powrót do emocji znanych z kilku początkowych tomów. Ciężko streścić ten komiks bez zepsucia komuś kilku niespodzianek, ale postaram się to zrobić. Całość kręci się wokół podróży głównego bohatera na planetę zamieszkałą przez bardzo dziwną rasę, charakteryzującą się tym, że jej przedstawiciele żyją niezwykle krótko - mniej więcej dziewięć miesięcy - więc nauczyli się zdobywać nowe umiejętności od razu w trakcie robienia czegoś po raz pierwszy. Invincible będzie musiał obronić całą ich cywilizację przed pewnymi brutalnymi i bezlitosnymi najeźdźcami (mogę nie pisać, o kogo chodzi, jednak okładka pozbawi wątpliwości chyba wszystkich stałych czytelników). Mark nie pozostanie bez pomocy, ale mimo to starcie będzie trudne i obfitujące w ofiary. Pobyt na planecie, przygotowania do walki oraz sama konfrontacja zajmują większość TPB, a wszystko - zwłaszcza nawalanka - zrobiona jest na najwyższym poziomie, pokazując, że seria nadal wciąga jak bagno. Dzieje się sporo, a z kosmicznej wyprawy Mark powróci z kimś, kto sprawi, że równowaga komiksu zostanie po raz kolejny zachwiana. Zresztą jaka równowaga, świetne jest właśnie to, że Invincible cały czas płynie, bohaterowie nie kręcą się przez wieczność w jednym miejscu i wszystko podlega nieustannym, często bardzo radykalnym zmianom. Towarzysz głównego bohatera pewnie jeszcze nie raz ustawi świat serii do góry nogami (co widać już w dalszych Trade'ach, a to przecież jeszcze nie koniec), należy też pamiętać, że na swoją kolej wciąż czekają agresorzy z planety Viltrum, którzy na pewno nie zrezygnują bez walki z panowania nad Ziemią. Konflikt ten zostanie prędzej czy później ostatecznie rozstrzygnięty (Kirkman nie będzie przecież ciągnął tego w nieskończoność), ale mam nadzieję, że tak jak rozwiązanie kwestii Adwersarza nie zepsuło Fables, tak scenarzysta Invincible wciąż będzie miał głowę pełną pomysłów nawet po tym, jak Mark obroni/nie obroni ludzkości przed atakiem.

czwartek, 19 listopada 2009

Invincible: The Facts of Life [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

Brak komentarzy:

Tak, wiem, znowu Kirkman i jego Invincible... mam nadzieję, że nikt nie przeczyta recenzji poświęconych poszczególnym TPB tej serii w jednym podejściu, bo wpisy dotyczące przygód Marka Graysona są do siebie strasznie podobne - w każdym powtarzam te same superlatywy. Obecnie jestem tuż przed finałem ósmego tomu (My Favourite Martian) i muszę powiedzieć, że każda kolejna wypowiedź związana z tą superbohaterską opowieścią staje się trudniejsza od poprzedniej. Polecam z całego serca, co zresztą już wiecie, tak więc postaram się skupić na konkretach: The Fact of Life jest raczej przejściowym Tradem, poprzedzającym kolejne zaskakujące zajścia (a będzie się działo, zresztą ponownie). Arcz z Kolorowych Zeszytów (zaglądaj codziennie) trafnie stwierdził, iż jednym z licznych atutów serii jest to, że Kirkman "czasem na wiele numerów wstecz planuje jakieś wydarzenia, rozstawia pionki, a później następuje jedno wielkie jebut" - wspominałem o tym recenzując poprzedni TPB. Piąty tom, zbierający między innymi zeszyty od #20 do #24 jest poświęcony właśnie takiemu rozstawianiu pionków - ataki dziwnych cyborgów (zainicjowane już dużo wcześniej - kolejny dowód na to, że Kirkman planuje z ogromnym wyprzedzeniem), odejście Eve od profesji superbohaterki, dalszy ciąg dziwnego zachowania Robota, Mark zaczyna dogadywać się z Amber, Allen dostaje po ryju, i to tak, że wylizanie się zajmie mu sporo czasu, a pewien pan potrafi przemieszczać się pomiędzy wymiarami i zamierza to wykorzystać... a wszystko czeka na bliższą lub dalszą konkluzję.

Podsumowując, na pewno nie jest to najlepszy TPB serii, niemniej wciąż zapewnia tony dobrej zabawy... i przygotowuje do mocnego dalszego ciągu. A Different World, kolejny tom, to powrót do głównej osi fabuły, który zapewnia, że słowo Invincible oraz określenie Zniżka Formy nie powinny występować w jednym zdaniu.

niedziela, 8 listopada 2009

Invincible: Head of the Class [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

3 komentarze:

Robert Kirkman to zły człowiek. Po prostu zły. W porządku, jego miniserię Battle Pope uważam za słabiznę, ale The Walking Dead oraz Invincible to świetne pozycje... zwłaszcza ta druga. Zgadza się, przygody Marka Graysona chyba zaczynają wyprzedzać świetną obyczajówkę z głodnymi zombiakami w tle. I co ja mam właściwie napisać o Head of the Class, czwartym TPB tej serii? Że jest świetny? To pisałem już wcześniej, ale nic nie poradzę na to, że Kirkman wciąż robi swoje z niezmiennie zadziwiającym skutkiem. W efekcie Invincible to rewelacyjny serial, do którego przywiązuję się coraz bardziej wraz z kolejnymi stronami. Właśnie dlatego nazwałem autora złym człowiekiem - nie pozwala mi napisać niczego nowego, nowe są tu tylko przedstawione w komiksie wydarzenia (cały czas świeże i zaskakujące pomysłowością), natomiast poziom nieustannie utrzymuje się na sporej wysokości.


Head of The Class zbiera odcinki od #14 do #19 numeru serii, włączając w to krótką historię z Image Comics Summer Special. Tym razem pojawia się więcej wątków niż poprzednio, opowieść nie skupia się na jednym konkretnym temacie. Kirkman lubi wprowadzać zaskakujące i jeszcze niewyjaśnione wydarzenia, jednocześnie sygnalizując, że wszystko rozwinie się w bliższej lub dalszej przyszłości. Coś dziwnego dzieje się po opuszczeniu przez głównego bohatera planety Mars, ktoś nieoczekiwanie zostaje przywódcą sporej grupy przestępców, niektóre znane nam postacie zachowują się bardzo dziwnie... czytelnik może tylko rozważać konsekwencje tego, co ma przed oczami. Mówię tu zarówno o tym TPB, jak i o następnym - The Facts of Life - który też już przeczytałem. Niejasnych wątków uzbierało się całkiem sporo, więc scenarzysta ma pole do popisu jeśli chodzi o rozwijanie pomysłów w kolejnych epizodach. Mam tylko nadzieję, że nie zagubi się w natłoku własnych niedopowiedzeń. Póki co seria jest rewelacyjna... ale to też już pisałem, prawda?

Jak wspominałem, obecnie jestem po lekturze następnego wydania zbiorczego, po którym też napiszę, że jest świetne. Bo jest. Dodam jeszcze tylko, że jako rysownik Ryan Ottley przekonał mnie już do końca, dorzucając bardzo ważną cegiełkę do całokształtu tego komiksu.

wtorek, 20 października 2009

Invincible: Perfect Strangers [Robert Kirkman & Ryan Ottley] [recenzja]

Brak komentarzy:

Z każdym kolejny TPB jestem coraz większym fanem tej serii. Invincible, jako inteligentna rozrywka nie wymagająca praktycznie żadnego wysiłku intelektualnego podczas lektury, sprawdza się idealnie nawet wtedy, gdy nie mam najmniejszej ochoty na jakikolwiek komiks. Choćbym był nie wiem jak padnięty, opowieść Kirkmana i Ottleya (do którego powoli się przyzwyczajam i stwierdzam, że daje radę; może odejście poprzedniego rysownika jeszcze nie wyszło temu komiksowi na dobre, ale z drugiej strony przynajmniej nie obniżyło poziomu) zawsze jest w stanie mnie przyciągnąć i rozbawić. Co prawda w Perfect Strangers jest nieco poważniej niż zwykle - wyjaśnia się wiele spraw z poprzedniego TPB, a nie są to pozytywne rzeczy - ale mimo to cała historia podlana jest swoim specyficznym sosem superbohaterskiego absurdu, który sprawia, że Invincible tak bardzo wyróżnia się z tłumu podobnych historii.

Seria od samego początku prezentuje luźną opowieść, która nietypowym podejściem do tematu oraz wysokim poziomem zmusza czytelnika do tego, żeby traktował ją poważnie. Prostota całości - od scenariusza do ilustracji - jest pozorna i nie pozostawia wątpliwości, że nie została osiągnięta przypadkowo, a jedynie dzięki profesjonalizmowi autorów. I jeśli pójdzie tak dalej, to szczerze mówiąc nie wiem, co napiszę po przeczytaniu kolejnego TPB, bo wypadałoby jeszcze raz powtórzyć wszystkie pochwały. Invincible w pełni na nie zasługuje.

czwartek, 24 września 2009

Invincible: Eight is Enough [Robert Kirkman, Cory Walker & Ryan Ottley] [recenzja]

1 komentarz:

Eight is Enough udowadnia, że warto było zacząć czytać Invincible. Drugi TPB nie zaskakuje już tematyką tak jak Family Matters, za to z powodzeniem zmusza do uśmiechu świeżym podejściem do tematu. Pod tym względem komiks rozkłada na łopatki, będąc odpowiednikiem świetnego serialu oglądanego z piwem w ręce, przy którym można się odprężyć nie angażując zbyt wielu szarych komórek. I prawidłowo, taka rozrywka też jest jak najbardziej pożądana. A to, że opowieść nie wymaga intensywnego myślenia podczas lektury, wcale nie oznacza, że jest głupia albo skierowana do głupich odbiorców. Jeśli ktoś tak twierdzi, raczej nie czytał Invincible.

Drugi Trade zbiera zeszyty #5-#8, dając czytelnikowi kolejne kilogramy rozrywki oraz igrania ze schematami komiksu o superbohaterach. Tym razem Markus musi zastąpić zapracowanego ojca i poradzić sobie z atakiem obcego; rezultat starcia nie może nie rozbawić, założę się też, że nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. W kolejnym odcinku dowiadujemy się, co spotkało śmieci wyrzucone przez Invincible'a a premierowym zeszycie oraz obserwujemy kolejną zabawę Kirkmana superbohaterską konwencją - tym razem autor śmieje się z głupkowatego ukrywania swojej tożsamości. Oczywiście to nie jedyne ciekawe i/lub komiczne wydarzenia. Dalej nie jest już tak do końca wesoło - pewna grupa zamaskowanych obrońców ma wielkiego pecha, a końcówka Invincible #7 stanowi najciekawszy zwrot akcji w całym TPB. Finał Eight is Enough zapowiada kolejne kłopoty, pojawia się też kilka znanych postaci z uniwersum Image.

Komiks pokazuje, że Kirkman sprawdza się nie tylko w poważnych i mrocznych opowieściach. Póki co nie jestem zadowolony ze zmiany rysownika w #8 numerze, ale to samo mówiłem przy The Walking Dead, a potem okazało się, że byłem w błędzie. Mam nadzieję, że przyzwyczaję się do ilustracji Ottleya, ale mimo wszystko trochę szkoda, bo to, co robił Cory Walker naprawdę przypadło mi do gustu. Oby moja niepewność nie trwała zbyt długo.

niedziela, 13 września 2009

Invincible: Family Matters [Robert Kirkman & Cory Walker] [recenzja]

2 komentarze:

Postanowiłem poznać nieco inną stronę scenariuszy Roberta Kirkmana, autora The Walking Dead, a wszystko wskazywało na to, że seria Invincible będzie zupełnym przeciwieństwem ciężkiej i brutalnej historii Ricka i jego towarzyszy. Jest to komiks z gatunku supahiroł, czyli latający panowie w pelerynach oraz ich strzelający laserami z oczu przeciwnicy, a więc temat, przy którym bardzo łatwo wtopić i napisać stereotypową, kiczowatą opowieść dla nastolatków lubujących się w bezmyślnych nawalankach. Dzięki Bogu Kirkman podszedł do swoich postaci z humorem, co zresztą widać po okładkach wydań zeszytowych wchodzących w skład TBP Family Matters - napis nad tytułem serii głosi "Dziewczyny, trądzik, prace domowe, super-złoczyńcy. Kiedy jesteś nastolatkiem, pomaga bycie Niezwyciężonym". Czyli mamy tu zachęcający mnie zdrowy dystans oraz dobrego scenarzystę, chociaż z drugiej strony, jeśli sprawdza się w opowieściach o zombie, nie znaczy to wcale, że podoła przy luźnym komiksie superbohaterskim. Na szczęście nie ma się czego obawiać, bo Invincible daje radę.

Głównym bohaterem komiksu jest Markus Grayson, nastoletni syn superbohatera Omni-Mana. Kiedy go poznajemy, chłopak zaczyna właśnie przejmować umiejętności swojego ojca - na początku jest to nadludzka siła oraz zdolność latania. Już podczas jednego z pierwszych przelotów nad miastem natyka się na przestępców i daje im niezły wycisk, a potem do samego końca doświadczamy bardzo udanej Kirkmanowskiej zabawy konwencją. Autor na bank jest świadomy istnienia stereotypów komiksu trykociarskiego, ale zdaje się nic sobie z tego nie robić i z uśmiechem na ustach brnie w pozorną pułapkę. A najlepsze jest to, że wychodzi z tego z twarzą. Dalsza część opowieści zawiera między innymi scenę projektowania kostiumu bohatera, bójkę w szkole (podczas której Mark oczywiście wykorzystuje swoje zdolności), naparzanie łotrów i superłotrów, współpracę z Teen Team, grupą nastoletnich bohaterów, walkę z obcymi... czyli celowe żonglowanie prostymi pomysłami i schematem. Dzięki odczuwalnemu dystansowi scenarzysty jest to jednak jadalne, a nawet więcej - bardzo dobrze smakuje.

Oprawa graficzna komiksu jest taka, jak scenariusz - prosta, przystępna, nie mająca na celu zadziwiać. Rysunki i kolory same w sobie nie są może genialne, ale w połączeniu z historią Kirkmana tworzą spójną i bardzo porządną całość. Nie potrafię sobie wyobrazić rodzaju ilustracji, który pasowałby bardziej do tej opowieści.

I taki właśnie jest Invincible - spójny, doskonale wyważony i przemyślany. Nie ma tutaj napięcia i mroku towarzyszącego lekturze The Walking Dead, pozostała za to zdolność Kirkmana do tworzenia płynnej opowieści, którą czyta się jednym tchem. I to z uśmiechem na twarzy. Nie jest to genialny i poważny komiks, który odmienił moje życie. Jest to celowo luźna rzecz, która zamieniła poświęcone jej chwile w bardzo dobrą zabawę. Tak miało być i w tym przypadku tyle mi wystarczy, z chęcią pozostanę przy tej serii na dłużej.

stat4u