Metody Marnowania Czasu: Co tam czytam? #21: The Closet #1-2 | Moon Knight #13 | The Silver Coin #1-9

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Co tam czytam? #21: The Closet #1-2 | Moon Knight #13 | The Silver Coin #1-9


Co tam czytam? 
to moje wrażenia z marnowania czasu dzięki komiksom, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, czasem o jednym tytule, czasem o kilku, o serii, albumie lub o pojedynczym zeszycie, tak często lub tak rzadko, jak będzie mi się chciało (czyli pewnie rzadko).


THE CLOSET #1-2 [James Tynion IV & Gavin Fullerton | Image]

Jednym z głównych bohaterów miniserii The Closet jest Jamie, dzieciak bojący się potwora z szafy umieszczonej w jego pokoju. Pewnie domyślacie się, że jego rodzice traktują strach swojego syna nie tak poważnie, jak powinni, tak samo jak tego, że oczywiście potwór istnieje naprawdę. Założenia jak założenia, pytanie, czy komiks Jamesa Tyniona IV sprawdza się jako horror. Odpowiedź brzmi: trochę tak, trochę nie, ale też wbrew pozorom nie do końca o straszenie tu chodzi. Bardziej o relacje międzyludzkie, bo scenarzysta przedstawił to świetnie i wiarygodnie: rodzice Jamiego to ludzie z krwi i kości, z prawdziwymi, dobrze opisanymi kłopotami oraz mroczną przeszłością, która jest interesująca sama w sobie. Rodzina zbiera się do przeprowadzki, licząc na to, że już niedługo uda im się odetchnąć i zacząć od początku, bo, delikatnie mówiąc, do tej pory nie szło im zbyt dobrze. A szafa? No dobrze, nawet jeśli młody rzeczywiście widzi w niej potwora, w nowym domu nie będzie tej samej szafy, więc problem rozwiąże się sam... prawda?

Czyli: przyszedłem, żeby chociaż trochę mnie postraszono, zostałem dla dialogów, kłótni ojca Jamiego z jego matką, odkopywania brudów z ich przeszłości oraz stopniowego dowiadywania się, dlaczego sytuacja rodziny jest bez przerwy tak bardzo napięta. No i nie żałuję. Ale żeby nie było – ciche, pozbawione dialogów, krzyków, onomatopei, ukazujące bezsilność sekwencje, w której potwór pojawia się, żeby "zrobić swoje", też działają. Na szczęście działa też reszta, i to dużo lepiej.

Dopiero siadając do napisania tego tekstu trafiłem na informację, że kolejny zeszyt ma być zdaje się ostatnim. Trochę szkoda, bo chciałbym spędzić z The Closet więcej czasu, ale jeśli autorzy zakończą tę historię jak trzeba, nie będę miał do nich pretensji – lepiej krótko i konkretnie niż przeciągać na siłę.


MOON KNIGHT #13 [Jed MacKay & Federico Sabbatini | Marvel]

Ciąg dalszy mojego jarania się Moon Knightem Jeda MacKaya. Pisałem ostatnio, po zeszycie #11, że jest rewelacyjnie, a wkrótce potem Spectora miało czekać starcie ze swoim najnowszym przeciwnikiem, Zodiaciem. Starcie niekoniecznie ostateczne, ale pierwsze o tak wysoką stawkę. I kolejny raz przekonuję się, że seria ma szczęście do pomysłowych scenarzystów, bo jakiś czas temu chwaliłem to, co robił w niej choćby Ellis, a tu proszę, znowu dostałem piękny prezent. Bo (uwaga dla tych, którzy jeszcze nie czytali: będę pisał o tym, co wydarzyło się do tej pory, nie pomijając kilku szczegółów) pod koniec poprzedniego epizodu Spector już miał pozbawić Zodiaca życia, kiedy nagle zmienił się w Stevena Granta i wyglądało na to, że Moon Knight daruje swojemu wrogowi życie. Pomyślałem wtedy, że MacKay być może trochę niepotrzebnie to przeciąga. Po czym przeczytałem odcinek #13, spodziewając się po prostu dalszego ciągu wcześniejszej walki, a tymczasem co dostałem na temat losu Zodiaca?

Właściwie nic.

I to jest piękne. Większość tego zeszytu to Taskmaster tłumaczący nie-powiem-komu, dlaczego może próbować zabić każdego, dosłownie każdego (Spider-Mana, Daredevila, nawet Kapitana Amerykę), tylko nie Moon Knighta, oraz Moon Knight naparzający się z wampirami (świetnie, bo uwielbiam wampiry). Do tego jak zwykle zajebiste dialogi. A Zodiac, owszem, jest wspominany między wierszami, ale tak naprawdę nie do końca wiadomo, co się z nim stało. I jest to dużo ciekawsze i sprytniejsze niż standardowe pokazanie, jak ten zły dostaje w mordę i trafia za kratki/ginie. Niech MacKay scenariuszuje tu w nieskończoność, bo w swojej kategorii ta seria to dla mnie zdecydowane 10/10 – nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym.


THE SILVER COIN #1-9 [Michael Walsh | Image]

Rysuje Michael Walsh, scenariuszami zajmują się różni autorzy (na przykład Zdarsky, Lemire, Ram V, Tynion IV, sam Walsh). Fabuła za każdym razem kręci się wokół tytułowej srebrnej monety, pozornie pomagającej/przynoszącej szczęście, ale tak naprawdę sprowadzającej na swoich posiadaczy tragiczne i zazwyczaj makabryczne wydarzenia. Panuje tu pełna dowolność, bo możemy trafić zarówno do współczesności, czasów polowania na czarownice, jak i do roku 2467. Klamrą całości są historie pisane przez Walsha (do tej pory zeszyty #5 i #10, którego jeszcze nie czytałem), wyjaśniające, skąd wzięła się moneta i sugerujące, że być może poza tymi jednostrzałami dokądś to wszystko zmierza (choć tak naprawdę nie musi, na przykład w takim Ice Cream Manie już dawno przestałem zastanawiać się nad tym, czy jest tu jakiś większy sens – dopóki seria trzyma tak wysoki poziom, według mnie nie musi być).

A jak z poziomem The Silver Coin? Scenarzysta zmienia się co zeszyt, więc wiadomo, że możemy trafić zarówno na coś bardzo dobrego, jak i na kasztana, choć do tej pory zwykle było co najmniej dobrze. No i pcha mnie do kolejnych odcinków ta ciekawość, gdzie i do kogo trafię tym razem. Zespół rockowy, którzy dzięki monecie nagle zaczyna odnosić sukcesy? Obóz dla dzieciaków? Nieudany skok? Salon gier? Co zrobi tytułowy przeklęty przedmiot w następnym zeszycie? Do tego przyciągające wzrok okładki oraz Walsh bardzo dobrze przedstawiający makabrę i szaleństwo tych, którzy zetknęli się z pechowym bilonem. Nie jestem zachwycony, ale będę czytał dalej, bo prosty patent na serię działa i sprawia, że chcę więcej, choć przyznaję się bez bicia, że po większości epizodów kręciłem nosem, bo jednak oczekiwałem czegoś trochę lepszego.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u