Metody Marnowania Czasu: Bez Ładu & Składu 013: Moon Knight Jeda MacKaya [Jed MacKay & Alessandro Cappuccio]

sobota, 4 czerwca 2022

Bez Ładu & Składu 013: Moon Knight Jeda MacKaya [Jed MacKay & Alessandro Cappuccio]

Cykl Bez Ładu & Składu to moje wrażenia z marnowania czasu dzięki komiksom, planszówkom oraz grom komputerowym/konsolowym (ale nie wykluczam, że sporadyczne trafi się też coś z zupełnie innej szuflady). Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, żadnych naukowych analiz, tak często lub tak rzadko, jak będzie mi się chciało (czyli pewnie rzadko).


Na temat Moon Knighta pisałem ostatnio kilka miesięcy temu i stwierdziłem wtedy, że o Marcu Spectorze nie wiem właściwie nic. Ale teraz już coś tam wiem, bo nie próżnowałem, zupełnie jak nie ja, i przerobiłem sobie całość pisaną przez Ellisa, Wooda, Bunna, następnie Lemire'a, by wreszcie być na bieżąco z wydawanymi obecnie zeszytami. I choć nie każdy z wyżej wymienionych, poprzedzających MacKaya scenarzystów, dał mi komiksy na tak samo wysokim poziomie (najlepsze zdecydowanie Ellis oraz Lemire), muszę stwierdzić, że albo Moon Knight ma szczęście do zajmujących się nim autorów, także rysowników, albo stałem się trochę bezkrytycznym fanem tej postaci, w tej chwili chyba mojej ulubionej z całego Marvela. Być może jedno i drugie. Nie jest mi z tym zresztą ani trochę źle.


Przyznaję się bez bicia, że jeszcze niedawno z wiedzą o tym, kim jest Jed MacKay, miałem tyle wspólnego, co Alice Oseman z pisaniem dobrych komiksowych dialogów. Z tego powodu czułem obawy na zasadzie: nie znam, więc może być słabo. Na szczęście były całkowicie nieuzasadnione, bo w tych kilkunastu dotychczasowych zeszytach wydarzyło się tyle dobrego, że czekam z ogromną niecierpliwością na każdy kolejny. Większą, niż na nowe odcinki większości czytanych przeze mnie serii.


MacKay pisze trochę jak Ellis, w tym sensie, że stawia przed Spectorem jakiś problem, a następnie pokazuje czytelnikowi zaskakujący/nietypowy/interesujący sposób, w jaki Moon Knight go rozwiązuje. Tam, gdzie wydaje mi się, że zbyt wielu scenarzystów pokazałoby po prostu łomot, jaki główny bohater spuszcza przeciwnikowi, my dostajemy coś o wiele bardziej pomysłowego. Jak więc Spector poradził sobie z typem, który umie przejmować kontrolę nad umysłami ludzi za pomocą swojego potu? Z nawiedzonym domem? Z szantażystą, który zyskał dostęp do jego fortuny? Tutaj co chwilę dzieje się coś wciągającego albo dostajemy wątek walący nas prosto w zęby (jak choćby końcówka #10 zeszytu). I, w przeciwieństwie do Ellisa, to coś więcej niż jednostrzały, bo właściwie od samego początku tworzy się tutaj dłuższa, bardziej rozbudowana historia. Poza tym nie ma "wożenia się" na chorobie psychicznej Spectora, temacie bardzo nośnym, który zresztą lubię, ale po scenariuszach Lemire'a skupiających się przede wszystkim właśnie na tym, pójście w nieco mniej oczywistym kierunku to kolejny plus dla obecnej serii.


Lubię używać porównań trochę od czapy, więc użyję porównania trochę od czapy: jest sobie Alan Moore. Komiksowy bóg i geniusz. I czytając jego największe arcydzieła, wielokrotnie miałem tak, że niemal każdy dialog czy fragment narracji, prawie wszystko sprawiało wrażenie czegoś idealnie na swoim miejscu, znajdującego się dokładnie tam, gdzie miało być. I chociaż wiem, że Jed MacKay to nie Alan Moore, tutaj czuję się podobnie: wszystko gra tak, jak powinno. Jest świetnie. Może nie do końca potrafię uchwycić to, co mnie tu aż tak zachwyca, jednak zachwyca niewątpliwie i już nie mogę się doczekać #12 zeszytu, tym bardziej, że będzie to podsumowanie tego, co scenarzysta budował od samego początku. Po tym, co przeczytałem do tej pory, oby budował dalej i jak najdłużej.


W publikowanym obecnie Moon Knightcie wszystko działa, ilustracje też. I choć nie mam przy kadrach Alessandro Cappuccio takiej podjarki, jaka towarzyszyła mi przy oglądaniu ilustracji Declana Shalveya czy Grega Smallwooda (trochę musiałem się zresztą do obecnej warstwy graficznej przekonywać, ale mam tak dość często), podoba mi się wygląd serii, projekty poszczególnych postaci czy miejsc, dynamika starć, jak również kolory Rachelle Rosenberg. Wiecie, bez wielkich zachwytów, ale rysunki pasują idealnie do czegoś, co jest po prostu czytadłem, ale w swojej kategorii rewelacyjnym.

Czekam na kolejne zeszyty. I na okazję do sprawdzenia serialu.


tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u