Metody Marnowania Czasu: Komiksowe Podsumowanie Tygodnia #8: Armada, tom 2 | Batman - One Bad Day: Penguin #1 | Hitman #16 | Joker/Harley: Criminal Sanity #8 | Jujutsu Kaisen, tom 1 | Monster Musume, tom 1 | Moriarty, tom 2 | One Piece, tom 7 | Teenage Mutant Ninja Turtles #64 | Tokyo Ghoul, tom 1

niedziela, 25 grudnia 2022

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia #8: Armada, tom 2 | Batman - One Bad Day: Penguin #1 | Hitman #16 | Joker/Harley: Criminal Sanity #8 | Jujutsu Kaisen, tom 1 | Monster Musume, tom 1 | Moriarty, tom 2 | One Piece, tom 7 | Teenage Mutant Ninja Turtles #64 | Tokyo Ghoul, tom 1

 

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.


ARMADA, tom 2: Kolekcjoner [Jean-David Morvan & Philippe Buchet | Egmont]: No i proszę, przy drugim tomie bawiłem się zdecydowanie lepiej niż przy pierwszym. Dowiadujemy się więcej o tytułowej Armadzie, o kilku przemierzających kosmos rasach, a całość to sympatyczny akcyjniak podlany sosem politycznych rozgrywek. Navis pokazuje, że nie musi przez cały komiks biegać z piersiami na wierzchu, żeby być całkiem interesującą postacią. Interesującą z perspektywy wszystkich innych pojawiających się w serii stworzeń, bo dla czytelnika to przecież "zwykły" człowiek (pomijając jej zaradność, zdolność do radzenia sobie w trudnych warunkach, do uczenia się języków i tak dalej); dla całej, dosłownie całej reszty jest czymś na wskroś egzotycznym, i to nie tylko dlatego, że nie da się wykryć jej fal mózgowych ani czytać w jej myślach, co czyni z niej doskonały materiał na szpiega/ninję/skrytobójcę. Nie żeby Navis garnęła się do tego rodzaju pracy...


BATMAN - ONE BAD DAY: PENGUIN #1 [John Ridley & Giuseppe Camuncoli | DC]:
Wyszło lepiej niż z One Bad Day: Two-Face (co nie jest wielkim osiągnięciem), niestety niewiele lepiej. To całkiem przyzwoita historia Penguina, który próbuje dostać się z samego dna (po tym, jak pingwinie imperium trafiło w ręce Umbrella Mana, zdradzieckiego przydupasa Cobblepota) z powrotem na sam szczyt. Albo inaczej: to byłaby całkiem przyzwoita historia, gdyby nie kilka rzeczy, które nie trzymają się kupy.

Oswald zaczyna od pistoletu z jednym nabojem kupionego za ostatni grosz, ale powoli pnie się w górę, po drodze rekrutując ekipę, która ma pomóc mu obalić, eee, Człowieka-Parasola. Takie od zera do bohatera, tyle że z bandziorem, okazuje się jednak, że jaki by Cobblepot nie był, przy Umbrella Manie wychodzi na całkiem sympatycznego faceta. Po drodze rekrutuje między innymi Elliota, który ani nie grzeszy inteligencją, ani nigdy nikogo nie zabił, ba, nigdy nawet nie używał broni palnej. I co robi Elliot? Ano zastrasza całą bandę przestępców, od których Pingwin chce odzyskać swoje pieniądze. W jaki sposób ich zastrasza? Strzela sobie na oślep, nie trafiając w nikogo z odległości metra, jednak raczej zaprawieni w bojach gangsterzy, prawdopodobnie również mordercy, mając przewagę liczebną i zdecydowanie większą siłę ognia, po prostu wymiękają. A kiedy Pingwin dodaje, że Elliot był człowiekiem Jokera, tyle że nawet klaun uznał go za zbyt niestabilnego psychicznie, wszyscy robią w gacie i grzecznie oddają szmal, chociaż wiedzą, że Umbrella Man ich za to zabije.

Przecież to, awruk, nie ma sensu. 

Potem Umbrella Man każe swoim ludziom zabić Freidę i jej bandę, bojąc się, że kobiety dostarczą broń Pingwinowi. Swoją drogą ciekawe, że Batman, który wie wszystko na temat wszystkich, pozwala Freidzie swobodnie działać, no ale dobra. Gangsterzy wpadają do Freidy, niby mordując wszystkie dostarczycielki spluw, jeden z nich mówi potem zresztą Parasolowi, że owszem, dokładnie sprawdzili, upewnili się, wszystkie nie żyją. Tyle że Freida stoi w czasie masakry schowana gdzieś za drzwiami. Nikt niczego nie nadzoruje, nikt nie interesuje się tym, czy ona też zginęła. No nie zginęła, tak jak jeszcze parę innych kobiet, które oczywiście już po chwili stają się sojuszniczkami Cobblepota. Jak niby mamy uwierzyć w sens tej sceny?

To mógłby być niezły komiks, ale wyszła jeszcze jedna głupia opowieść, przez którą opadają ręce. Ja wiem, że to są kolorowe historyjki o typie, który przebiera się w nocy za nietoperza i bije przestępców, ale proszę, przestańcie robić z czytelników debili. Chociaż, przy gównie, jakim jest Criminal Sanity, ta odsłona One Bad Day to i tak niemal arcydzieło.


HITMAN #16 [Garth Ennis & John McCrea | DC]: Ennis dalej ciągnie historię Ace of Killers, czyli ten typ opowieści, dla których mam ochotę czytać tę serię. McCrea ciągnie swoje okropne rysowanie, dla którego nie mam ochoty jej oglądać. Kolejny zeszyt Hitmana, po prostu. Na szczęście scenariusz, choć nie rewelacyjny, wynagradza straszną oprawę graficzną.


JOKER/HARLEY: CRIMINAL SANITY #8 [Kami Garcia, Mico Suayan & Jason Badower | DC]: Kolejna batmanowa wariacja z Black Label, tyle że tym razem bez Batmana, za to z Harley Quinn w roli profilerki próbującej rozpracować i złapać Jokera, raz, że taka robota, dwa, bo klaun swego czasu zabił kogoś, kto był jej bardzo bliski. A teraz opiszę, zdradzając bardzo wiele fabularnych szczegółów (i wymieniając tylko te najbardziej bolesne zgrzyty), dlaczego moim zdaniem ten komiks to gówno, które należy omijać szerokim łukiem.

W #7 zeszycie tej miniserii, w którym przeciętna historia zaczyna się całkowicie sypać, Joker jest na komisariacie, gdzie przyszedł z własnej woli, ale to przecież kriminal mastermajnd (a przynajmniej to stara się nam wmówić Kami Garcia), który MA PLAN. Oczywiście przesłuchuje go Harley – już od jakiegoś czasu bawią się w kotka i myszkę; Joker morduje, Quinn chce go dopaść, klaun był wcześniej u niej w mieszkaniu, napadł ją, związał i zastraszył, ale najwidoczniej dla zabawy pozwolił jej przeżyć (profilerka ukrywa fakt o ich spotkaniu przed policją, bo wstyd i hańba). I co? I po przesłuchaniu Harley oznajmia Gordonowi, że nie, ten typ w makijażu to nie ten, którego szukamy, wypuśćmy go (chyba nasz psychopata wszystko przewidział i właśnie na tym polegał genialny plan uwolnienia się z rąk stróżów prawa). Skąd ta, moim zdaniem, najgłupsza decyzja na świecie? Uwaga: bo Joker i tak uciekłby z więzienia, więc lepiej go wypuścić, by znowu się ukrył i wkrótce najprawdopodobniej znowu kogoś brutalnie zamordował, ale to nie jest istotne. Kobieta też MA PLAN: chodzi o to, że jeśli go teraz uwolnimy, zamiast aresztować, Harley będzie mogła schwytać i zabić Jokera, by wreszcie się na nim zemścić oraz uniemożliwić mu dalsze popełnianie zbrodni. JA PIERDOLĘ, NAPRAWDĘ?!

Niespodzianka, w #8 zeszycie Joker wpada na koncert (na który zresztą wysłał Harley zaproszenie, żeby nie musiała go zbyt intensywnie szukać), gdzie, choć może to być dla niektórych szokiem, rzeczywiście morduje kilka osób. To tak jakby "trochę" wina Quinn, ale czy dostajemy od profilerki jakąś refleksję na ten temat? Poczucie winy? Cokolwiek? A skąd. Nie ma czasu, bo Joker wychodzi na scenę, by napawać się swoim wielkim dziełem, zaś zgromadzona wokół gothamska policja nie oddaje choćby jednego strzału w jego stronę. W międzyczasie Gordon odwiedza mieszkanie Quinn pod nieobecność kobiety i widzi wielką tablicę podpisaną "Who is the Joker?", czyli już wie, że profilerka tak naprawdę zna tożsamość klauna. Wkrótce potem rozdziela Jokera i duszącą go Harley, klaun zostaje aresztowany (co za ironia, wraca dokładnie tam, gdzie już był w poprzednim zeszycie, tyle że dzięki tej kretynce zdążył pozbawić życia kolejnych ludzi), ale czy ktoś pyta profilerkę, o co tu chodzi? Czy Gordon/któryś z policjantów zwraca jej uprzejmie uwagę na to, że zjebała sprawę, okłamując ich i wypuszczając go wcześniej na  wolność? Albo że chyba nie powinna dusić zatrzymanego przestępcy? Gdzie tam. Za to Harley mówi, że jak oni go aresztują, to w takim razie ona już nie pracuje z gothamską policją i znajdźcie sobie kogoś na moje miejsce, nara. Odjeżdża w siną dal, wciąż bez refleksji na temat ofiar, które przez nią zginęły, za to mówiąc czytelnikowi, że wsadzanie przestępców za kratki nie ma sensu, a w dżungli tygrysa jest w stanie zabić tylko inny tygrys, więc teraz ona... kurwa, kogo to w ogóle obchodzi?

Nie jestem pewny, czy w ciągu całego 2022 roku przeczytałem głupszy, bardziej pozbawiony sensu komiks, mający luki w logice, jakby w historię pierdolnął meteoryt wielkości Metropolis. Z kolei z tego, co czytałem w internetach, ludzie Criminal Sanity raczej chwalą, niektórzy wręcz zachwycają się tą miniserią. Co jest?


JUJUTSU KAISEN, tom 1 [Gege Akutami | Waneko]: Mhm. Kawałek niżej trochę kręcę nosem po lekturze pierwszego tomu Tokyo Ghoula, że no fajnie, fajnie, ale nie weszło mi tak, jak być może powinno, bo trochę za bardzo kojarzy mi się z czytanym równolegle Pasożytem. Tymczasem jeśli chodzi o Jujutsu Kaisen, mam wrażenie, że niemal każdy pomysł, jaki zobaczyłem w tym komiksie, był już gdzieś indziej: chłopak walczący z demonami (czy tam klątwami), jego wyjątkowe predyspozycje/zdolności, specjalna szkoła, do której się dostaje, drużyna, misje, mangowe wydurnianie się, trochę humoru, trochę horroru. To takie komiksowe ziemniaki: każdy zna, każdy jadł, nic specjalnego, ale Gege Akutami podał je na tyle dobrze, że nie za bardzo mam się do czego przyczepić. Nie wszystko tu gra, jednak na tyle dużo, że chętnie sprawdzę, co będzie dalej. Czytadło na kibelek, tyle że bardzo sympatyczne i sprawnie zrealizowane, włącznie z ilustracjami, a kto wie, może w kolejnych tomach autor wyciska z Jujutsu Kaisen jeszcze więcej.


MONSTER MUSUME, tom 1 [Okayado | Osiem Macek]: W celu poszerzania horyzontów, oczywiście tych komiksowych, kupiliśmy sobie pornosa (chociaż właściwie nie wiem, czy to tak do końca pornos, bo, choć nie chcę zdradzać szczegółów SKOMPLIKOWANEJ FABUŁY, jednak do pewnych rzeczy jeszcze w pierwszym tomie nie, ekhm, dochodzi). W Monster Musume przeróżne stworzenia takie jak harpie czy centaury ujawniły ludziom, że istnieją, w związku z czym rząd Japonii ustanowił szereg praw umożliwiający tym gatunkom przystosowanie się  do życia w naszym społeczeństwie. Mają one między innymi swoich opiekunów, u których mieszkają, ale przepisy zabraniają wielu rzeczy, na przykład krzywdzenia tych istot czy stosunków płciowych z nimi. A nasz główny bohater, z jakiegoś powodu mieszkający bez rodziców nastolatek o imieniu Kimihito Kurusu, ma to szczęście, że w wyniku szeregu pomyłek pod jego dach trafia więcej niż jedna "potworzyca". I cały dowcip tej mangi polega na tym, że choć Kurusu jest prawiczkiem, każda napotkana przez niego przedstawicielka obcego gatunku ma bez przerwy ochotę na ruchanie. Bez przerwy. I tylko z nim.

To właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć o Monster Musume, bo ten tytuł to (przynajmniej w pierwszym tomie) jeden żart rozciągnięty na 160 stron: kobieta-wąż (lamia), harpia i kobieta-centaur chcą się ruchać, Kurusu niby chce, ale wie, że nie powinien, a wręcz nie może, bo co chwilę ma na chacie kontrole. Jemu grozi aresztowanie, jego współlokatorkom deportacja. Na razie mamy tu więc głównie przymusowe dla chłopaka ocieranie się, najczęściej o cycki, bo seria cyckami stoi (na okładce, pod obwolutą, jest nawet ilustracja z wymiarami każdej występującej w komiksie potworzycy, z podpisem "Cyckologia zaawansowana"), plus co chwilę spotyka go jakaś niezamierzona przez nikogo krzywda. No i w porządku, jak żenująco by to nie brzmiało, takie właśnie miało być, plus całość jest naprawdę nieźle narysowana. Bywa nawet zabawnie, chociaż jeśli już pojawia się jakiś lepszy gag (i nie mam tu na myśli knebla), i tak raczej wywoła przewracanie oczami. Nie mam oczywiście z tym problemu, tyle że, choć Monster Musume daje to, co dać miało, trochę nie mam pojęcia, po co właściwie miałbym sięgać po kolejne tomy. Tak, ja wiem, pojawiają się tam nowe gatunki, czyli nowe rodzaje cycków, a może na stronach tej mangi wreszcie dojdzie do czegoś więcej (bo na końcu mamy przecież ZWROT AKCJI). Mimo to mam wrażenie, że te 160 stron wystarczyło, by formuła Codzienności z potworzycami zdążyła się dla mnie wyczerpać.


MORIARTY, tom 2 [Ryosuke Takeuchi & Hikaru Miyoshi | Waneko]: Moriarty to dalej bardzo sympatyczny i wciągający tytuł. Serio. A jednocześnie jest to komiks, nad którym bardzo łatwo się pastwić (ale zdecydowanie trudniej niż nad Joker/Harley: Criminal Sanity) i któremu bardzo łatwo wytykać irytujące rzeczy.

Na przykład: nadal wiele postaci ma twarze, które moim zdaniem są za bardzo do siebie podobne. W drugim tomie pojawia się, co za niespodzianka, Sherlock Holmes (i bardzo dobrze, niech stanowi przeciwwagę dla Moriarty'ego, sprawiającą, że nie będzie szło mu tak łatwo jak do tej pory), z wyglądu będący kolejnym w tej serii pięknym chłopcem, jak prawie cała reszta. 

To zresztą mniejszy problem. Gorzej, że znowu dostajemy naciągane intrygi, na przykład ta z (uwaga, jeśli nie czytaliście) wystawieniem hrabiego. Rozumiem, że Moriarty ma plany B, C i tak aż do Z, ale... co, gdyby hrabia nie podszedł do ciała, tylko uciekł? Co, gdyby nie zaczął dźgać zwłok nożem jak oszalały? Albo gdyby w porę zaważył, że platforma, na której stoi, rusza do góry, i zdążył zeskoczyć? Należałoby chyba użyć całej swojej siły woli, by zawiesić niewiarę i to łyknąć...

I jeszcze jeden problem: jednowymiarowi antagoniści. Boję się, że wszyscy będą tylko wyzyskiwać plebs plus ewentualne wariacje typu polowanie na ludzi, ale to wszystko. Są bogaci, wyzyskują plebs, koniec głębi postaci, arystokracja w tej mandze żyje tylko tym. Do tego stopnia, że jedna z postaci nawet w chwili śmierci ma do wykrzyczenia jedynie frazesy o wyższości arystokracji nad plebsem. Czy w kolejnych tomach tylko Sherlock będzie interesującym przeciwnikiem, a reszta to dranie odrysowani na kalce jeden od drugiego?

Tak czy inaczej, czyta się to bardzo fajnie i chcę czytać dalej. Gdyby jednak nie było wyżej wymienionych zgrzytów, seria Moriarty podobałaby mi się dużo, dużo bardziej.


ONE PIECE, tom 7: Gówniany dziadyga [Eiichiro Oda | JPF]: Tak, ten tom naprawdę nazywa się Gówniany dziadyga. No i w porządku, w jakiś sposób mówi to prawie wszystko na temat poziomu humoru w tej serii. Nadal jest głupio i wiem, że to się już raczej nie zmieni, natomiast nie mogę zaprzeczyć, że poza schematem "wchodzi kolejny groteskowy przeciwnik z nowymi, niedorzecznymi atakami, którego trzeba pokonać", część postaci rzeczywiście jest dość interesująca, szczególnie, kiedy odkrywane są kolejne karty dotyczące ich przeszłości czy ambicji. Tylko czy w ogóle dojdzie do tego, że ktoś zacznie w tej serii ginąć, czy wszystko dalej ma sprawiać wrażenie pirackich walk na niby? A przy okazji, kiedy czytałem ten tom, przez ramię zajrzała mi moja żona i stwierdziła, że "To wygląda bardzo źle" – nie zaprzeczyłem, bo trudno z taką opinią dyskutować. 


TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES #64 [Tom Waltz & Dave Wachter | IDW]: O. Nie powiem, zdziwiłem się, czytając ten zeszyt. Najpierw myślałem, że pewna postać zginie, po dłuższej przerwie wreszcie ktoś pożegna się w tej serii z życiem, ale jednak nie zginęła, co trochę mnie rozczarowało, bo byłoby dramatycznie. A poza tym, z TMNT jest trochę jak z One Piece – niby chcą tu przelewać krew bez litości prawie wszyscy, ale ostatecznie, poza nielicznymi wyjątkami (w tym tak naprawdę tylko jednym znaczącym), przeżywa każdy, przez co nie ma poczucia stawki czy ryzyka. Równie dobrze mogłyby być to bitwy na katany z drewna i ślepe naboje. No i ktoś tu już prawie ginie, ale jednak nie ginie. A potem ginie ktoś inny. I super, że tak się stało, bo dawno nic w Żółwiach mnie nie zaskoczyło. Poza tym stanowi to punkt wyjścia do niedawno zapowiedzianego konfliktu czterech zielonych ninja ze Splinterem. Takie czytadło chcę dostawać, nie gadajcie przez cały zeszyt o niczym, nie bijcie się o nic, niech dzieją się rzeczy, które mają znaczenie.


TOKYO GHOUL, tom 1 [Sui Ishida | Waneko]: Mam wrażenie, że wchodzę w bardzo ciekawą mangę, jednak robię to w nieodpowiednim dla mnie momencie, przez co nie będę umiał w pełni docenić jej początków... ale po kolei. W świecie serii, której autorem jest Sui Ishida, istnieją tytułowe ghoule, istoty wyglądające zupełnie jak ludzie, jednak obdarzone nadludzkimi zdolnościami, a do tego żywiące się ludźmi. Kupuję to w stu procentach, bo kocham wampiry, a krwiopijców i ghoule łączy bardzo wiele: jedni i drudzy nie mają wyboru i muszą zaspokajać swój specyficzny głód, szkodząc innym, ukrywają się pośród swojej "zwierzyny", tworzą tajne społeczności, próbują unikać tych, którzy zdają sobie sprawę z ich istnienia/polują na zagrażające ludziom potwory. Głównym bohaterem Tokyo Ghoula jest Ken Kaneki, młody chłopak, w wyniku bardzo pechowego zbiegu okoliczności otrzymujący narządy zmarłego ghoula, przez co nie jest już ani pełnoprawnym człowiekiem, ale ghoulem też nie, co sprawia, że prawdopodobnie nigdzie nie znajdzie swojego miejsca. Tymczasem jego głód staje się coraz intensywniejszy...

To jest bardzo, bardzo przyzwoity początek, a nawet więcej, tyle że mam z tą mangą jeden problem. Akurat czytam Pasożyta, gdzie protagonista, Izumi, zmaga się z niemal identycznymi problemami z ręką opanowaną przez obcą istotę, bez przejętego przez nią całego umysłu, przestał być człowiekiem, jednak nie jest również krwiożerczym potworem. Brzmi trochę zbyt znajomo, przez co Tokyo Ghoul nie podszedł mi tak, jak chyba powinien. Obiektywnie jest niezwykle obiecująco, ale trochę przeszkadza mi ta zbieżność. Mimo to spokojnie, wierzę, że podobieństwa jeszcze się rozmyją, a i tak od razu kupiłem dwa tomy, więc nie odpuszczam i jestem dobrej myśli.

tekst: Michał Misztal

PSSST! Inne teksty o komiksach: [recenzje i inne takie] [autorzy] [serie] [wydawnictwa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u