Kolejna część serialu pod tytułem „Dobry ten Batman z Rebirth, czy nie za dobry?”. Recenzja ponownie raczej dla tych, którzy już czytali komiks. Przypuszczam, że będzie krótko, bo umówmy się, nie mamy tu do czynienia z rewolucją – to po prostu kolejny tom Człowieka-Nietoperza napisany przez Toma Kinga.
Tym razem, po wszystkim, co działo się w I Am Bane, Bruce opowiada Selinie o wojnie, jaką swego czasu prowadzili ze sobą Joker z Riddlerem. Konflikt rozciągnął się na całe Gotham i brała w nim udział cała masa współpracujących z jedną lub drugą stroną łotrów, oczywiście było też wiele ofiar. Batman zdaje Catwoman relację z tego, jak udało mu się rozwiązać ten problem, bo przecież wiadomo, że w końcu mu się udało. Tylko jakim kosztem?
Mamy w zasadzie do czynienia z sytuacją z serii „więcej tego samego”. Szata graficzna wchodzi mi coraz bardziej, choć wciąż mam opory przed pianiem na jej cześć z zachwytu. Scenariusz? King niewątpliwie umie pisać. Jest epicko, z pomysłem, pomysły bywają oryginalne i odważne. Wciąż głównym przeciwnikiem autora Mister Miracle jest tu wszechobecna sztuczność. Wiem, że się powtarzam, ale co tam: Batman Toma Kinga to teatr. Występujące w komiksie postacie stoją na scenie, odgrywają swoje role i doskonale zdają sobie sprawę z obecności widzów. Efektem jest nadmiar pretensjonalnych dialogów i monologów. The War of Jokes and Riddles czyta się dobrze, ale to nadal jest świetne i przygotowane przez profesjonalistów danie, do którego przypadkiem dosypano trochę piasku. Niby niewiele, ale na tyle dużo, że przeszkadza jeszcze długo po tym, jak już wszystko zjedliśmy.
Czasem King buduje też napięcie, jakby miało wydarzyć się coś nie wiadomo jak niesamowitego, tymczasem ostatecznie… dobrze, nie jest tak, że nie umie zrobić na czytelniku wrażenia, tyle że konstruuje wątki w taki sposób, że można oczekiwać czegoś o wiele większego.
Poza tym nie mam z tym komiksem większych problemów. Niby narzekam, ale nie potrafię porzucić tej serii, chyba głównie dla dobrych i bardzo dobrych momentów, które wychylają się zza patetycznych tyrad bohaterów – czasem nieśmiało, czasem pokazując, że gdzieś tam w głębi King nadal jest jednym z komiksowych bogów, tyle że w Batmanie jakoś nie za bardzo to pokazuje. Na szczęście bywa też oryginalnie oraz interesująco. Jest smutny Joker, jest wykwintna kolacja organizowana przez Bruce’a Wayne’a dla Jokera i Riddlera, by rozstrzygnąć ich spór. Jest Batman, któremu puszczają nerwy, przez co ma zamiar zabić króla zagadek i jest dość zaskakujące „wyjście” z tej sytuacji. Bywają momenty. Na tyle dobre, że mimo wszystko warto, choć wielokrotnie przewracałem przy tym komiksie oczami tak, że aż bolały.
tekst: Michał Misztal
PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz