O swoich przejściach z Legendary pisałem już kilkukrotnie, ale jeszcze raz, w skrócie: nie byłem specjalnie zadowolony z podstawki – na tle prymitywnego budowania talii przy użyciu komiksowych bohaterów z DC karcianka ze stajni Marvela i tak wypadała nieźle, jednak daleko byłe jej do tytułu, który zachęcałby do regularnego grania. Wszystko zmieniło się po zakupie rozszerzenia Dark City, dodatku, który może i nie wywracał Legendary do góry nogami, ale otwierał tyle nieznanych wcześniej drzwi, że nagle rzucanie kartonikami z postaciami znanymi z historii obrazkowych stało się ogromną przyjemnością (dziś jest to zresztą jedna z moich ulubionych gier). Kilkadziesiąt partii później, po przerobieniu Guardians of the Galaxy oraz Secret Wars Volume 1, nadszedł czas na X-Men, kolejny olbrzymi dodatek i stos niemal 400 nowych kart.
Zdarzało się, że byłem pytany, po jaki dodatek do A Marvel Deck Building Game sięgnąć najpierw. Rzecz jasna nie znam ich wszystkich, ale do tej pory zawsze polecałem Dark City – raz, że sprawdził się u mnie, dwa: wprowadzał mnóstwo dodatkowych rzeczy bez specjalnego komplikowania zasad. Trzy: zawierał więcej kart niż znajdowało się w zestawie podstawowym (biorąc po uwagę samo „mięso”, czyli przy pominięciu takich rzeczy jak rany albo agenci S.H.I.E.L.D.). Cztery: do pudła trafiło sporo znanych postaci, choćby Daredevil, Elektra, Ghost Rider, Punisher czy Wolverine (tym razem wersja z X-Force).
Do tej pory. Bo teraz nie jestem pewny, co na początku przygody z Legendary (bo przygoda zaczyna się dopiero po lekkim ograniu podstawki oraz nabyciu czegoś nowego) polecać bardziej, Dark City czy właśnie X-Men.
Dodatek z jedną z najpopularniejszych grup Marvela to również ogromna liczba nowych kart (394) oraz mechanik. 15 nowych bohaterów, 7 nowych grup łotrów, 5 Henchmanów (co tam, poszaleję sobie z angielskim połączonym z polskimi końcówkami), 6 Mastermindów (dwustronnych, o czym później), 8 scenariuszy, 9 Bystanderów i talia Horrorów. Uwierzcie, jest czym się bawić.
Co dokładnie znajduje się w pudełku z X-Men? No dobrze, może nie „dokładnie”, bo jest tego naprawdę sporo. Zatem: co mniej więcej znajduje się w pudełku z X-Men?
– Jeśli ktoś lubi tę grupę, powinien być bardzo zadowolony. Jasne, że część bohaterów dostaliśmy już wcześniej (choćby w zestawie podstawowym albo w Dark City), ale mamy tu choćby Beasta, Dazzler, Havoka, Jubilee, Kitty Pryde, Legiona, Phoenix, Psylocke czy X-23. Jest w czym wybierać, gracze dostali przekrój wielu znajomych mutantów i, o ile nie jest się ekspertem od X-Men, raczej trudno zauważyć tu rzucających się w oczy nieobecnych, których nie spotkaliśmy już w poprzednich pudełkach z napisem Legendary. Nie ma sensu szczegółowe omawianie tych postaci, bo zapewniają one przede wszystkim nowe, interesujące mechaniki oraz możliwości – to właśnie o nich rozpiszę się bardziej.
– A jak tam nowi wrogowie? Szybki spis treści Mastermindów: Arcade, Dark Phoenix, Deathbird, Mojo, Onslaught oraz Shadowking. Jak już wspominałem, wszyscy są dwustronni – o co chodzi? Dostajemy wersję łatwiejszą do pokonania (co nie znaczy, że łatwą) i trudniejszą. Bywa naprawdę ciekawie, na przykład Arcade ma zaledwie 3 siły, ale zaczyna z 5 Human Shieldami, czyli Bystanderami, którzy nie pozwalają go atakować (za to za każde uzbierane 3 siły możemy uwalniać 1 ludzką tarczę, nawet kilkukrotnie w czasie naszej tury) i z łatwością łapie kolejne, taki Onslaught sprawia, że gramy z 1 kartą na ręce mniej, zaś Dark Phoenix miażdży nawet w swojej podstawowej wersji, zresztą sami spójrzcie na kartę. Podsumowując, jest z czym walczyć i nie ma lekko.
– Jak zwykle dostajemy nowe mechaniki, na przykład X-Gene (znowu łączymy karty znaczkami, by uzyskać mocniejsze efekty, ale w przypadku tego słowa-klucza pasujących symboli szukamy w stosie kart odrzuconych), Piercing Energy (zupełnie nowy „surowiec”, dzięki któremu możemy pokonywać przeciwników zrównując go z liczbą punktów zwycięstwa wydrukowaną na ich kartach… tak, działa to również na Mastermindów), Berserk (odrzucamy górny kartonik z naszej talii, dzięki czemu dostajemy tyle siły, ile dawała odrzucona karta – fakt, czasem jest to 0, ale z drugiej strony, jak tu nie kochać bohaterów pozwalających nam odrzucić w ten sposób nawet kilka kart?), Soaring Flight (kupując kartę z tym słowem-kluczem bierzemy ją dodatkowo na swoją nową rękę), Lightshow (jeśli zagramy przynajmniej 2 karty z tym słowem, wolno nam wybrać jeden z dostępnych specjalnych efektów), czy Dominate (przeciwnicy „kradną” w ten sposób bohaterów, co zwiększa ich siłę, zaś kiedy skutecznie ich zaatakujemy, odzyskujemy część kart, choć niekoniecznie wrócą do swoich poprzednich właścicieli). Sporo tego, prawda? Część nowych rzeczy, takich jak Soaring Flight czy X-Gene to właściwie pierdółki – zwiększają różnorodność i dobrze, że są, ale na kolana nie rzucają. Co nie znaczy, że mam zamiar na nie narzekać. Za to już Piercing Energy czy Berserk albo wspomniane ludzkie tarcze to coś pięknego. Podsumowując, jest dobrze – pewnie w przypadku Legendary stwierdzenie „im więcej, tym lepiej” w końcu się zdezaktualizuje (być może kiedyś uznam, że tego wszystkiego jest już po prostu za dużo), ale na razie prawie zawsze witam nowe mechaniki z szerokim uśmiechem.
– Pułapki! Bardzo ciekawy rodzaj przeciwników, którzy nie wchodzą do miasta, za to dają graczowi wyzwanie, na przykład każąc mu kupić określoną liczbę bohaterów albo uratować wszystkich Bystanderów z rąk Villainów. Oczywiście pułapka nie byłaby pułapką bez nieprzyjemnych efektów: jeśli gracz nie spełni jej wymagań, pod koniec tury czekają go wypisane na karcie nieprzyjemności. Kolejny świetny pomysł.
– Nowy rodzaj talii, czyli Horrors – karty, które zapewniają graczom dodatkowe utrudnienia. Rzecz zazwyczaj opcjonalna, chyba, że walczymy na przykład z ulepszonymi Masterminadmi, wtedy Horrory wchodzą obowiązkowo i pięknie uprzykrzają nam życie. To coś, co wykorzystuję dość rzadko, bo wydaje mi się, że w swojej obecnej formie Legendary nieszczególnie potrzebuje wyższego poziomu trudności, ale dobrze, że takie karty są.
Czy to, co wymieniłem powyżej, wyczerpuje temat zmian? Bynajmniej. Nowych rzeczy i, przede wszystkim, ciekawych pomysłów jest w X-Men cała masa – część zamieszczam w tym tekście, więc zobaczcie sami. To chyba jedno z najlepszych rozszerzeń do Legendary, jakie są dostępne znam. Czyste piękno plus cały zastęp znanych i lubianych bohaterów oraz łotrów. Nie mogę nie polecić.
Wracając do pytania z początku tego tekstu: „Po jaki dodatek do A Marvel Deck Building Game sięgnąć najpierw?”. Rozsądek mówi Dark City, serce X-Men. Ten drugi jest jednak bardziej interesujący i, jeśli niestraszne wam to, że komplikuje rozgrywkę dużo bardziej niż Dark City, bierzcie X-Men. Oczywiście mówię tu o samych nowościach i urozmaiceniach, czyli o tym, które pudełko wnosi więcej do gry. Jeśli patrzycie przede wszystkim na dostępnych w danym rozszerzeniu bohaterów/Mastermindów i wolicie na przykład Blade’a i Daredevila od Kitty Pryde i Beasta lub na odwrót, właściwie już podjęliście decyzję.
A wiecie, co jest najlepsze? Zachwycam się tu X-Men, ale w międzyczasie powoli ogrywam World War Hulk i wygląda na to, że jest jeszcze lepiej. Być może później odszczekam tę opinię, ale na razie dodatek z zielonym sprawia wrażenie rewelacyjnego. Gram dalej.
tekst: Michał Misztal
PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach. I o komiksach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz