Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.
BELETRYSTYKA #4: Humorzasta [Robert Sienicki]: Moje pierwsze zetknięcie się z tą serią, szybka lektura, bo to dość niewielki objętościowo zeszyt, ale od razu po niej pożałowałem, że przegapiłem aż trzy poprzednie części. Lubię tytuły autobiograficzne, choć mam wrażenie, że kiedyś je przedawkowałem, teraz wracam od czasu do czasu, jednak dla takich rzeczy jak Beletrystyka zdecydowanie warto. Krótko, spójnie, z wyrobioną krechą i na temat, bo motywem przewodnim są tu problemy z publikacją komiksu Rycerz Janek, problemy pojawiające się praktycznie na każdym kroku: premiera w marcu 2020 roku, brak spotkań z autorami, błędy w druku zagranicznego wydania i tak dalej. Bywa zabawnie, przede wszystkim bywa smutno, w obu przypadkach jest to jednak dobrze zilustrowane i opowiedziane. #4 zeszyt serii sprawdził się dla mnie pod dwoma względami: chcę więcej Beletrystyki (postaram się kupić jeszcze dostępną kolejną część) oraz przypomniałem sobie o Rycerzu Janku, którego miałem kiedyś tam na radarze, potem zupełnie o nim zapomniałem, a teraz mam zamiar przy najbliższej okazji wrzucić go do koszyka.
W Dededede Destruction chodzi o to, że trzy lata przed początkiem komiksu nad Tokio pojawił się statek kosmiczny, zginęli ludzie, ale generalnie od tamtego czasu niewiele się dzieje; nikt nie wie, po co przybysze pojawili się na naszej planecie, a obecnie od czasu do czasu wypuszczają na zewnątrz jedynie mniejsze latające spodki. Statek-matka wisi nad miastem, nie da się dostać do środka. I to jest świetny, bardzo przyciągający pomysł na opowieść, a w dodatku wiadomo z góry, że zostanie to fenomenalnie i niezwykle szczegółowo zilustrowane. O czym więc moglibyśmy tu przeczytać? Choćby o podejściu mieszkańców Tokio do takiego, a nie innego stanu rzeczy. O Japonii oraz rządach innych krajów zastanawiających się, co z tym wszystkim zrobić. O wynajdywaniu nowych broni oraz przygotowaniach do potencjalnego konfliktu. O ludziach w maseczkach, bo promieniowanie, wyjeżdżających za miasto, by kupić nieskażoną żywność, oraz o tych z drugiej strony, twierdzących, że żadnego zagrożenia nie ma, zaś pojawiające się pogłoski o tym, że Japonia ma dostęp do ciał kosmitów (bo czasem udaje się zestrzelić któryś z latających spodków), są jedynie wymysłami.
To wszystko niby tu jest, ale większość z tych rzeczy została w scenariuszu zaledwie naszkicowana. Zamiast ciekawych wątków dostajemy wnerwiające do granic nastolatki (szczególnie jedna z nich jest kompletną kretynką*), bo dzieje się tutaj dokładnie to, czego się obawiałem i co drażniło mnie już w Punpunie: postacie Inio Asano najczęściej sprawiają wrażenie dziwnych, ale nie w interesujący sposób, a w zasadzie całkiem odklejonych od rzeczywistości, jednak nie dlatego, że autor chciał napisać je właśnie tak, tylko po prostu nie umiał inaczej. Nie znam Osiedla promienistego, a pierwszy tom Solanina czytałem zdaje się kilkanaście lat temu, więc nie pamiętam – tam jest podobnie? Jak dla mnie miejscami (niestety, takich miejsc zdecydowanie za wiele) tego się po prostu nie da czytać.
Uczennice pytają nauczyciela, czy wie coś na temat świąt Bożego Narodzenia. "No jasne", odpowiada nauczyciel, "To dzień, w którym uprawia się seks". No i ja niby wiem, że już wcześniej dostajemy wskazówki, że to, powiedzmy, specyficzny gość (nie żeby jedynie on w tym komiksie), na przykład w po prostu niezbędnej dla historii scenie, kiedy dowiadujemy się, że jego hasło do komputera to "kochamcycki"... dobra, bardziej w jego dwuznacznych rozmowach z jedną ze swoich uczennic. Ale naprawdę, nie ma żadnego powodu, żeby odpowiedział w ten sposób na pytanie o Boże Narodzenie. Żadnego. To nie ma uzasadnienia, są to napisane na siłę dziwne i po prostu słabe dialogi.
Czy przez te ponad 350 stron wydarzyło się coś ciekawego ze statkiem kosmicznym? Niby tak, ale nie bardzo. Podszedłem do tego komiksu niemal z entuzjazmem, ale na 99% nie sięgnę po kolejne tomy, a na Goodreadsach dałem 2/5, wyłącznie ze względu na ilustracje.
*"Miłość jest taka obciachowa! Jedyną dopuszczalną śmiercią dla młodych jest masturbacja do upadłego!". Albo: "Cierpliwie wyczekuję tego przytłaczającego momentu, by oznajmić światu, że jestem bytem absolutnym". I ona tak cały czas. Automat do słowotoku losowych zdań. Nie, te wypowiedzi nie zyskują, kiedy zna się kontekst.
DEADLY CLASS #18 [Rick Remender & Wes Craig | Image]: Ostatnio pisałem, że bardziej od rozciągniętej na dwadzieścia kilka stron rzeźni wolę zobaczyć, co z niej wyniknie. Tymczasem tutaj rzeźnia trwa w najlepsze, a jednocześnie dostajemy to, co najbardziej lubię w Deadly Class, czyli wciągającą narrację oraz kombinowanie części postaci (bo, jak stwierdza jedna z nich, pozbawianie życia wyłączenie poprzez trucie i dźganie jest dla małp), a także obracających się przeciwko sobie, niekoniecznie dobrowolnie, dawnych przyjaciół.
DO A POWERBOMB! #2 [Daniel Warren Johnson | Image]: Przez cały zeszyt myślałem, że jest po prostu bardzo dobrze. Trochę powagi, bo w końcu Lona będzie walczyła w turnieju o bardzo wysoką stawkę, trochę humoru, jak wtedy, kiedy Necroton, ktoś spoza naszego świata, zafascynowany telewizją i wrestlingiem, ale nie do końca to wszystko rozumiejący, traktuje wypowiedź Steelrose o ustalonych z góry wynikach walk jako żart. I faktycznie było bardzo dobrze, aż do finałowej strony, po której pomyślałem: ŁOOOO... super zaskoczenie, podnoszące moją ocenę całości o wiele wyżej niż zakładałem przed lekturą. Zupełnie się nie spodziewałem tego, co tu się wydarzyło i teraz naprawdę czekam na dalszy ciąg.
DOROHEDORO, tom 2 [Q-Hayashida | Studio JG]: No nie, ten tom tylko potwierdza, że to raczej nie jest manga dla mnie. Tak jak pisałem ostatnio, właściwie wszystko, począwszy od postaci, miejsc, pomysłów na świat, oparte jest na ciekawych założeniach, ale niewiele z tego wynika. Bohaterowie chodzą i biją, jedzą i rozmawiają, jednak żadna z tych rzeczy nie została napisana tak, żebym potrafił wciągnąć się w opowieść i zainteresować się ich dalszymi losami. Zero ciekawych dialogów. Całkiem niezły jest ostatni rozdział, ten o turnieju, i oczywiście ilustracje. Raczej odpadam, do przeczytania mam całą masę lepszych komiksów, a do tego parę może i gorszych, ale takich, przy których przynajmniej coś odczuwam, bo tutaj po wszystkim jedynie wzruszyłem ramionami.
HITMAN #19 [Garth Ennis & John McCrea | DC]: Dla odmiany bardzo w porządku zeszyt. Nie jest wyłącznie głupowato, sporo postaci kombinuje w ciekawy sposób, jak wyjść z impasu z korzyścią dla siebie, mamy dogadywanie się z demonami oraz jednych oszukujących drugich. Jest to przede wszystkim angażujące i ma fabułę zamiast sprowadzania wszystkiego do bezmyślnej rozwałki albo średnio zabawnych żartów.
JUJUTSU KAISEN, tom 2 [Gege Akutami | Waneko]: Ostatnio umiarkowanie chwaliłem, przez drugi tom przebrnąłem dość beznamiętnie. Całkiem niezłe czytadło, to tyle. Trochę za dużo durnowatych żartów. Sporo starć z potworami. Oryginalności nie widzę tu absolutnie żadnej. Pomiędzy rozdziałami autor wyjaśnia, jak działają niektóre techniki walki w jego serii, a część tych wyjaśnień zawiera też wypowiedź "Nie chce mi się tego pisać!". Rozumiem, tym bardziej, że mnie z kolei nie za bardzo chciało się to czytać. Widać, że są tu plany na coś więcej, ale albo zacznie mnie to interesować/zżyję się bardziej z bohaterami, albo nie będę ciągnął tego na siłę. Mam u siebie więcej tomów niż tylko ten drugi, więc wypróbowywanie jeszcze trochę potrwa.
LASTMAN, tom 6 [Yves Balak, Bastien Vivès & Michael Sanlaville | Non Stop Comics]: Po raz kolejny strzał w dziesiątkę i znowu cała historia idzie w nieco innym niż do tej pory, zaskakującym kierunku. Po mniej więcej 150 stronach zrobiło się podejrzanie sielankowo, więc pomyślałem, że musi tu jeszcze coś wybuchnąć i stety/niestety miałem rację, bo pod koniec tego tomu mamy DRAMAT. Jako ktoś, kto uwielbia tę serię i pewne wątki, jestem bardzo zasmucony, jako czytelnik chcący dostawać dobre komiksy, jestem wniebowzięty, bo po pierwsze, tak się rozgrywa tego typu sytuacje, jeśli chcemy, by nikt nie przeszedł obok nich obojętnie, a po drugie, wiem, że w kolejnej odsłonie Lastmana znowu dostanę coś nowego – i tak to się tu kręci, za każdym razem doskonale działając.
POISON IVY #7 [G. Willow Wilson & Atagun Ilhan | DC]: Nuda, panie. Ivy jeszcze niedawno miała szeroko zakrojone plany związane z całą ludzkością, teraz próbuje zaszkodzić jakiemuś korpo, które robi złe rzeczy. Są też roślinne potwory i popłuczyny po Jasonie Woodrue. Zakończenie, które chyba każdy widział co najmniej dziesiątki razy (główna bohaterka przegrała pojedynek! Czy przeżyje?!) i zmiana osoby odpowiedzialnej za ilustracje, które są teraz gorsze niż wcześniej, a przecież była to główna (momentami wręcz jedyna) zaleta tego tytułu. Zdaje się, że miała to być miniseria na 6 zeszytów, jednak przypadła czytelnikom do gustu i ostatecznie ma ich być 12. Bardzo sympatycznie, tylko szkoda, że sprawia to wrażenie ciągniętego na siłę i bez pomysłu. Zobaczymy, może będzie lepiej, w każdym razie jeszcze jeden taki odcinek i odpadam.
STRANGE ADVENTURES #9 [Tom King, Mitch Gerads & Evan "Doc" Shaner | DC]: Podoba mi się kierunek, w jakim to idzie. Łatwo byłoby zrobić zwrot akcji, ujawnić przewinienia tych, którzy chcieli być uznawani za bohaterów i zrobić z tego gwóźdź programu. O wiele bardziej pasuje mi jednak to, że w porządku, już mniej więcej wiemy, co się stało (chociaż nadal nie do końca), jednak fabuła poszła trochę bardziej w rozważanie, czy aby na pewno te wszystkie złe rzeczy nie były choć trochę uzasadnione. I nie daje gotowych odpowiedzi.
ŚLEPA ULICZKA [Junji Ito | JPF]: Zdecydowanie wolę mojego ulubionego dentystę, kiedy dostaję od niego dłuższe formy (Uzumaki, Gyo, Black Paradox), ale jego krótkimi opowiadaniami też nie pogardzę. Junji Ito potrafi w horror, umie przemycić do swoich komiksów szaleństwo i niepokój, nawet jeśli zbudowane są na niezbyt stabilnych fundamentach i czytelnik momentami potrzebuje bardzo intensywnie zawieszać niewiarę... albo to, co czyta, jest po prostu zbyt groteskowe. Ślepa uliczka też nie unika pewnych grzechów, na przykład aż dwa razy dostajemy tutaj popchnięcie fabuły dzięki temu, że bohater danej historii podsłuchuje kogoś dokładnie w chwili, w której trzeba go podsłuchać, by dostać pewne informacje. Zdarza się też niezbyt satysfakcjonująca puenta. Widzę więc pewne niedociągnięcia, co nie zmienia faktu, że nawet jeśli autor opiera swój komiks na pomyśle pozornie z dupy, i tak potrafi stworzyć w nim działającą atmosferę grozy. Ten zbiór to niby nic nowego, jeśli zna się nazwisko Junji Ito, ale też dokładnie to, czego po nim oczekiwałem. Dużo dobrego i teraz żałuję, że po Tomie zrobiłem sobie przerwę od mang tego autora. Wtedy pisałem, że kupię wszystko, co wydał, a teraz patrzę, że od tamtej deklaracji minęło ponad siedem lat, a ja mam teraz co nadrabiać.
TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES #66 [Tom Waltz & Sophie Campbell | IDW]: Nazbierało się wątków pobocznych, a teraz pora je po kolei zamykać lub chociaż aktualizować. W TMNT #66 Raphael i Nobody starają się odnaleźć Alopex, której Kitsune zrobiła jakiś czas temu pranie mózgu. Jestem zadowolony, bo fajne rysunki oraz bezbolesna treść, a przecież nie oczekuję od tej serii niczego więcej.
TOKYO GHOUL, tom 3 [Sui Ishida | Waneko]: Jak obiecałem, tak zrobiłem i zamówiłem tomy Tokyo Ghoula od trzeciego do czternastego. I bardzo dobrze, bo to świetna manga, nie wiem, czy nie moja ulubiona z tych, które obecnie nadrabiam (czyli nie uwzględniam rzeczy, które ukończyłem, lub ukazujących się nadal, ale w przypadku których jestem na bieżąco, na przykład Chainsaw Mana). Fantastyczne jest to, że seria wciąż robi czytelnikowi sieczkę w głowie, nie pozwalając mu opowiedzieć się w stu procentach po którejkolwiek ze stron konfliktu ludzie-ghoule. Ciekawe postacie, rozważania, na ile Kaneki jest jeszcze człowiekiem (nadal próbuje pozostać nim w największym możliwym stopniu), czy potwory muszące żywić się mięsem ludzi mają prawo do życia, widowiskowe starcia. Do tego trochę zaskoczeń, jak choćby śmierć jednej z postaci, co do której podejrzewałem, że będzie jedną z ważniejszych. Gra i buczy tu prawie wszystko, a jeśli Tokyo Ghoul rozwinie skrzydła jeszcze bardziej, będę zachwycony. Już prawie jestem, brakuje dosłownie milimetrów.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz