Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.
BATMAN: THE BATMAN'S GRAVE #1-2 [Warren Ellis & Bryan Hitch | DC]: Jak chyba wielu, ja też najbardziej lubię Gacka w wydaniu Batman-detektyw. I tutaj niby mamy do czynienia z takim właśnie podejściem, tyle że jak na razie jest nie do końca jasne, o co tu właściwie chodzi oraz dlaczego ma mnie to interesować. No zobaczymy. Z plusów: Alfred, który nie wylewa za kołnierz, oświadczający, że Wayne będzie musiał poczekać na kawę, bo jego lokaj ma kaca i boli go głowa. Lubię takie rzeczy. To znaczy: generalnie podchodzę do Nietoperza poważnie (wiadomo, na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku tego typu postaci), ale lubię też, kiedy pomimo równie poważnego podejścia w samej historii, świat pokazuje Bruce'owi, że a) nie jest najważniejszy na świecie, b) niekoniecznie jest najmądrzejszą osobą w pomieszczeniu, tak jak w przypadku Strange Adventures #8 (patrz niżej) i c) jest konkretnie odklejony od rzeczywistości. Tak jak w dialogu odcinka z The Batman's Grave #2:
BATMAN: Blackmailed his way out of charges, went into private practice, became a defender, got quite rich?
GORDON: Quite? The guy owned ten houses, three corporations and a baseball team.
BATMAN: Well. It's all relative.
Takie rzeczy mi się podobają. Nie podoba mi się to, że prawie cała reszta historii, włącznie z najważniejszą, czyli toczącym się śledztwem, jest w sumie taka sobie. Przecież Ellis umie robić to lepiej, co udowadniał już nie raz.
DANGER STREET #1 [Tom King & Jorge Fornés | DC]: Kolejny komiks duetu King-Fornés, czyli autorów Rorschacha. Czy pan Tomasz Król znowu bawi się w archeologa wygrzebującego zapomniane komiksowe postacie, by pokazać je w nowym świetle? Owszem. Czy mnie to irytuje? Absolutnie nie, o ile tylko jest zrobione jak należy? Czy pierwszy zeszyt Danger Street jest zrobiony jak należy? Niestety nie. Częściowy problem to fakt, że nie kojarzę sporej części pojawiających się tu postaci, a zaryzykuję stwierdzenie, że wśród czytelników tej miniserii jestem w większości (znacie The Dingbats of Danger Street Kirby'ego, poza opisami zapowiadającymi najnowszy tytuł Kinga pojawiającymi się ostatnio w innych zeszytach DC? Wszyscy ręce w górę!). Główny problem: ten komiks nie robi dosłownie nic, żeby ci, o których nie mam pojęcia, zaczęli mnie obchodzić, żebym zainteresował się, kim są, nie ma też zamiaru w żaden sposób niczego wyjaśniać. Dzieją się rzeczy, na które na razie mogę zareagować jedynie wzruszeniem ramion. No i widzimy w kadrach wydarzenia we współczesnym świecie DC, jednak z narracją rodem z historii fantasy – księżniczki, książęta, ogry i tak dalej, ale nie jest to ciekawe, póki co nie widzę również uzasadnienia takiego pomysłu. To jeden z gorszych pierwszych zeszytów Kinga, zobaczymy, co będzie dalej.
DEADLY CLASS #17 [Rick Remender & Wes Craig | Image]: Zeszyt, w którym jedni uczniowie próbują grupowo pozbawić życia innych. Cóż, w szkole dla zabójców to pewnie nic niezwykłego. W skrócie: dwadzieścia kilka stron jednej wielkiej rzeźni. Takie rzeczy zazwyczaj średnio mi podchodzą (z wyjątkami, patrz Fire Punch niżej) i z Deadly Class #17 tak właśnie jest jest – bardziej niż to, co się tu wydarzyło, interesuje mnie, co z tej krwawej łaźni wyniknie.
DO A POWERBOMB! #1 [Daniel Warren Johnson | Image]: Nazwisko Daniel Warren Johnson już od dłuższego czasu przewija się we wszelkich docierających do mnie polecajkach, głównie podcastowych, ale nie tylko. Postanowiłem w końcu sprawdzić tego autora i padło na chwalone Do A Powerbomb!, nawet mimo tego, że, teoretycznie, co mnie obchodzi komiks o wrestlingu (chociaż walki w Last Manie są przewspaniałe). Ale, w myśl zasady, że nieważne o czym, ważne, jak opowiedziana została historia, przeczytałem i... historia w pierwszym zeszycie tej miniserii jest prosta, tak prosta, że opisując ją, trudno nie streścić jednocześnie całości. Jest sobie Lona Steelrose, której matka straciła dekadę temu życie w wyniku wypadku na ringu. Lona również chce być profesjonalną wrestlerką, tyle że nie za bardzo jej to wychodzi, a poza tym, z powodu jej przeszłości, nikt nie chce jej trenować. W dodatku jest skłócona z ojcem, który, co nie jest zaskoczeniem, boi się o jej bezpieczeństwo. Pod koniec Steelrose spotyka Willarda Necrotona, tajemniczego typa proponującego jej udział w pewnym nietypowym turnieju... to tyle. Może nie brzmi to jakoś imponująco, ale raz, że to dopiero wstęp, a dwa, Johnson opowiedział i zilustrował to na tyle dobrze, że jestem kupiony i wchodzę w Do A Powerbomb!, spodziewając się jeszcze lepszego dalszego ciągu.
DONŻON, wydanie zbiorcze 1 [Joann Sfar, Lewis Trondheim & Boulet | Timof]: O serii Donżon zdążyłem przed lekturą naczytać się i nasłuchać takich rzeczy, że rozważałem klękanie za każdym razem, kiedy będę brał ten komiks do rąk. Tym bardziej, że Sfara i Trondheima uwielbiam. No ale dobrze, abstrahując od internetowych peanów, rozpływania się Ponsa w przedmowie, monumentalnych założeń, jak miał ten cykl wyglądać oraz od tego, co znalazło się w kolejnych wydanych u nas tomach (których jeszcze nie czytałem) – dostałem po prostu bardzo, bardzo fajny, ciekawy i przezabawny świat fantasy, bohaterów i historie, wszystko zilustrowane na najwyższym poziomie. Czy to mało? W żadnym wypadku, ale jeszcze nie mam do czego się modlić. Chyba, z powodu wszystkich tych pochwał, oczekiwałem trochę więcej, tylko trochę. Mimo tego stwierdzenia nie zrozumcie mnie źle, na Goodreadsach dałem oczywiście 5 na 5 gwiazdek, bo (teraz przeczę samemu sobie) w sumie nie wiem, co miałoby tu zostać zrobione jeszcze lepiej. Z drugiej strony, skoro niemal wszyscy tak chwalą, co mi tam, na mojej półce czeka następne wydanie zbiorcze i będę sobie oczekiwał, że spodoba mi się bardziej niż pierwsze i że faktycznie będę czytał je na kolanach. A jeśli dostanę "tylko" jeszcze jeden wielki tom (naprawdę nie czyta się tego wygodnie...) zasługujący na ocenę 5/5, też będę zadowolony.
DOROHEDORO, tom 1 [Q-Hayashida | Studio JG]: Usłyszałem sporo dobrego (zarówno na temat mangi jak i anime), ale na razie, dla mnie, wyszło tak se. Założenia są interesujące: poznajemy Dziurę, miasto, opis którego można sprowadzić do stwierdzenia "brud, smród, nędza i ubóstwo". Jakby tego było mało, do Dziury lubią sobie wpadać czarodzieje, by pobawić się w eksperymenty magiczne na mieszkańcach. Jedną z ofiar takich eksperymentów jest Kajman, którego głowa została zamieniona w głowę gada, stracił pamięć, a do tego wygląda na to, że w jego paszczy mieszka jakaś inna osoba. I nawet w tej chwili, kiedy piszę te słowa, już po lekturze, myślę sobie: No przecież to musi być fajne.
Pierwszy tom Dorohedoro to komiks bardziej oparty na intrygujących, przykuwających uwagę założeniach, niż na ciekawie poprowadzonej fabule. Bo nie dowiadujemy się tutaj zbyt wiele o pojawiających się w historii postaciach – wyglądają super i tyle. Dużo jedzą. Nie ma dobrych, wciągających dialogów. Niby nie ma się do czego przyczepić, jest groteskowo, a ja lubię takie klimaty, jednak na tym etapie jeszcze to do mnie nie przemawia. Tyle że bardzo często narzekam na początki serii, genialnego Ice Cream Mana też nie pokochałem od startu. W związku z tym nie skreślam, no i to kolejny raz, kiedy za jednym zamachem kupiłem dwa pierwsze tomy mangi, więc tak czy inaczej dalszy ciąg sprawdzę.
Z innej beczki: mogę sobie tupać nóżką, że fabuła nie do końca urzeka, jednak przyznać trzeba, że Dorohedoro wygląda świetnie. Brzydka krecha kojarząca mi się z zinowym naparzaniem (tutaj rzecz jasna w wersji pro), bardzo ciekawe projekty postaci, widać, że autorka wie, co robi. Do tego jeszcze obwoluta z fakturą imitującą gadzią skórę i coś przypominającego trójwymiarową grafikę, piszę przypominającego, bo po założeniu okularów od Alana Moore'a coś tam zdaje się wystaje (sprawdzić na trzeźwo), ale jednak obraz nie lata mi jak truskawki na ekranie telewizora za dzieciaka.
Koniec końców źle nie jest, ale proszę, drugi tomie, nie zawiedź mnie.
FIRE PUNCH, tom 3 [Tatsuki Fujimoto | Studio JG]: Po pierwszym tomie trochę narzekałem, przy drugim byłem już zdecydowanie bardziej przekonany. Trzeci to głównie rozpierducha, co zazwyczaj krytykuję, bo umówmy się, kiedy widzę rozwałkę i nic poza tym, niby co mam zapamiętać z takiego komiksu? Tyle że w Fire Punch mamy to zrobione z takim rozmachem, że może i chciałbym wyrazić swoje niezadowolenie, ale prawda jest taka, że oglądało się to naprawdę super. Fabuła nie idzie bardzo do przodu, za to znowu dostajemy interesujące zakończenie, zdecydowanie nie tak dobre, jak to z tomu drugiego, ale podtrzymujące chęć czytania dalej. Kolejny plus: tym razem obyło się bez takiego epatowania okrucieństwem i obrzydliwością, jak wcześniej, i dobrze, bo autor trochę jednak z tym przeholował, szczególnie w pierwszym tomie. Minus: wydawca znowu informuje nas na ostatniej stronie okładki, co wydarzy się w środku, tyle że informuje trochę za bardzo, pisząc konkretnie, co się stanie.
HITMAN #18 [Garth Ennis & John McCrea | DC]: Niby dostaję tu dokładnie to, czego chcę dostawać w Hitmanie, bo spora część #18 zeszytu to Sixpack montujący Section Eight, idiotyczną drużynę superbohaterów z niedorzecznymi mocami (jak choćby wyrzucający swoich przeciwników przez okna The Defenestrator, uwolniony z Arkham na podstawie podpisu Sixpacka, który zdaniem jednego z pracowników ośrodka wygląda na odpowiedzialną osobę). I wszystko fajnie, ale jest to też Ennis mówiący: "Ej, spodobał ci się mój żart? W takim razie opowiem go jeszcze pięćdziesiąt razy, może zmieniając kilka szczegółów". Zaczyna się to robić męczące.
KROMA #2 [Lorenzo De Felici | Image]: Czytało się bardzo fajnie, oglądało po prostu fantastycznie. Nie wiem, czy Lorenzo De Felici jeszcze nie umiał wyprawiać takich rzeczy w Oblivion Song, czy może już tak, ale czytając tamtą serię, miałem akurat kłopoty ze wzrokiem. W drugim zeszycie, kiedy pojawiło się więcej kolorów, ilustracje są jeszcze lepsze niż w pierwszym. Sama historia jest w porządku i nic więcej, nie żebym ją skreślał, bo może prowadzi do czegoś naprawdę dobrego. Dla mnie to, przynajmniej na razie, mniej istotna sprawa, mogę pozostać czytelnikiem Kromy dla samych kadrów.
LASTMAN, tom 5 [Yves Balak, Bastien Vivès & Michael Sanlaville | Non Stop Comics]: Lastman po raz kolejny daje wszystko, czego potrzebuję, by dalej uwielbiać tę serię: dalszą rozbudowę świata i postaci, robiąc obie te rzeczy w niesamowicie wciągający sposób. I znowu jest nieco inaczej niż przedtem, bo ten komiks właściwie za każdym razem zaskakuje czymś zupełnie nowym. Sporo walk, akcji, tajemnic, bohaterów, których losem autentycznie się przejmuję, do tego fantastyczna kreska. Niech to ma i 500 tomów, biorę wszystkie. Jeden z najlepszych tytułów, jakie w tej chwili czytam.
SAGA WINLANDZKA, tom 2 [Makoto Yukimura | Hanami]: Nadal jest bardzo dobrze i choć chciałbym, żeby już wydarzyło się to nieokreślone coś, dzięki czemu dołączyłbym do nazywających Sagę winlandzką arcydziełem, umówmy się, to, co widziałem do tej pory, sprawia, że i tak jestem bardzo zadowolony. Widowiskowe, świetnie zrealizowane zarówno pojedynki, jak i całe bitwy, interesujące postacie, tło historyczne. Po raz kolejny sporo przemocy i brak wybielania bohaterów opowieści. Niejednoznaczny Thorfinn, który niby nie do końca zgadza się z brutalnością swoich towarzyszy, ale, z powodu swojego pragnienia zemsty, akceptuje je, a wręcz pomaga im w osiąganiu każdego kolejnego celu. Thorfinn kojarzy mi się trochę z Gutsem, tyle że dla mnie przez większość czasu Guts był po prostu bucem i śmieciem, niewiele poza tym, zaś główny bohater Sagi winlandzkiej to interesująca postać, której losy bardzo chętnie będę śledził dalej.
Mam z tym tomem jeden problem, a jest nim ostatnia strona okładki. Zacytuję, bo to jest aż niewiarygodne: "Anglia przez lata była areną walk, a najeźscy plondrowali wyspę. Wśród nich byli wikingowie, którzy na stałe zapisali się w historii. Drużyna Askellada również uczestniczy w grabierzach". Żeby było śmieszniej, kawałek dalej mamy już poprawne "plądrują", a na pierwszych stronach komiksu prawidłowo napisane "grabieże". Czyli tutaj czytelnik może sobie wybrać swoją ulubioną wersję, "najeźscy" niestety nie otrzymali alternatywnej. Dostałem tę mangę w prezencie i nie wiem, które mam wydanie, pierwsze, drugie, czy najnowsze (nie zauważyłem tej informacji w środku), ale tak czy inaczej: no ja pierdolę, dwa błędy ortograficzne i literówka w trzech zdaniach z tyłu okładki, naprawdę?
STRANGE ADVENTURES #8 [Tom King, Mitch Gerads & Evan "Doc" Shaner | DC]: Wreszcie coś naprawdę dobrego. Nie żeby to, co się tu okazuje, było szczególnie zaskakujące (może jeśli chodzi o skalę tego, co zaszło), ale zostało dostarczone w dobrym stylu. A i tak nadal nie wiemy, czy to do końca prawda, choć wygląda na to, że tak. Co w tej sytuacji zrobi Adam Strange oraz jak potraktują go jego koledzy w kolorowych kalesonach, biorąc pod uwagę trwającą inwazję? Dodatkowe punkty za Batmana próbującego mówić w języku najeźdźcy i sposób, w jaki Mr. Terrific pokazuje Wayne'owi, jak się to robi. Strange Adventures to dość nierówna miniseria, więc nie obrażę się, jeśli do końca będę dostawał już tylko takie zeszyty.
TRVE KVLT #5 [Scott Bryan Wilson & Liana Kangas | IDW]: Tak, to ten komiks o typie pracującym w burgerowni, z powtarzalną do porzygu nudną codziennością, który, by coś zmienić w swoim życiu i udowodnić samemu sobie, że coś potrafi, organizuje napad z bronią na kilka lokalnych sklepów. A po drodze niechcący zadziera z lokalnymi satanistami, co bardzo szybko eskaluje w coś o wiele bardziej, hm, piekielnego. I jeżeli ten opis kogokolwiek zachęcił, bo zapowiada dość dziwny komiks, uwierzcie: w Trve Kvlt jest o wiele dziwniej, niż się spodziewacie. Jest również bardzo zabawnie, niedorzecznie i nieprzewidywalnie. Całość bywa przegadana, do tego nie do końca odpowiadają mi tu rysunki (poza bardzo dobrymi okładkami), ale mimo wszystko uwielbiam tę historię i wielka szkoda, że to już koniec. Jeśli tylko macie okazję, sprawdźcie.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz