Na finałową część trylogii Na szybko spisane Michała Śledzińskiego, jednego z bardziej znanych autorów komiksów w Polsce, przyszło nam czekać bardzo długo. Poprzednie tomy kupiłem jeszcze za czasów odwiedzania lokalnego sklepu z komiksami, który już od bardzo dawna nie istnieje. Tak naprawdę od kiedy poznałem pierwsze dwa epizody, w moim życiu zmieniło się właściwie wszystko i w jakiś sposób koresponduje to również z protagonistą tej ujmującej, quasi-autobiograficznej opowieści. Jednym z jej głównych tematów jest właśnie przemijanie i nostalgia, nawet jeśli bohater historii ma za sobą wiele przeżyć, za którymi najprawdopodobniej wcale nie tęskni – jak chyba każdy z nas.
Większą część komiksów, jakie czytam, nawet tych lepszych od Na szybko spisane, łatwo rozłożyć na czynniki pierwsze: scenariusz, ilustracje, wydanie i tak dalej. Z albumem Śledzińskiego jest inaczej: dla mnie to po prostu wspomniana nostalgia w pigułce. Autor napisał całość z niesamowitą wrażliwością, a przeżycia wymyślonej przez niego postaci zawierają na tyle duży ładunek uniwersalności, że nawet jeśli ktoś nie ma podobnych wspomnień, z pewnością odniesie pewne wątki do wydarzeń z własnego życia. Ponadto komiks wypełniony jest pozornie mało istotnymi szczegółami, pozwalającymi czytelnikowi znaleźć punkty zaczepienia związane z tym, jak zapamiętał czasy, o których opowiada Śledziński. Mamy tu podwórkowe zabawy i osiedlowe wojny, rodzinne problemy i tragedie, ale także te szczęśliwsze chwile, pierwsze fascynacje płcią przeciwną, scenę komputerową lat 90., studia, czyli okres pomiędzy dzieciństwem a dorosłością i – w końcu, po tylu latach oczekiwania – dorosłość.
W przeciwieństwie do znanych do tej pory albumów, zawarte w wydaniu zbiorczym ostatnie odcinki nie przedstawiają już wydarzeń na przestrzeni dekad. Pokazują ten etap życia protagonisty, kiedy (choć czeka go jeszcze wiele) niektóre drzwi zostały już bezpowrotnie zamknięte, wybory zaś – dokonane. Teraz trzeba radzić sobie z konsekwencjami. Komiks przedstawia kilka kontrastów pomiędzy tym, co miało być, a tym, co jest. I znowu: jak wielu odbiorców znajdzie tu sytuacje czy emocje podobne do tych ze swojej codzienności? Pod tym względem Na szybko spisane to wspaniałe dzieło, bez analizowania jego poszczególnych części. Tak, scenariusz jak najbardziej się sprawdza. Rysunki – jeszcze jeden z wielu stylów, jakimi potrafi posługiwać się Śledziński – sprawiające wrażenie tworzonych naprędce szkiców (tak jakby również powstawały „na szybko”), budzą uznanie. Tyle że ten album to dla mnie wyjątkowa całość. Istnieją oczywiście komiksy lepsze, ale nawet one niekoniecznie będą w stanie trafiać prosto w moje serce tak, jak zrobił to niniejszy zapis przeżyć wymyślonej postaci w latach 1980-2010. Mam nieodparte wrażenie, że w głównym bohaterze serii jest odrobina każdego z nas, niezależnie od wieku osoby, która trzyma recenzowany album w rękach.
Jako całość Na szybko spisane to rzecz, która mnie urzekła, natomiast czy warto było czekać tak długo na jej zakończenie (chociaż, kto wie, czy to naprawdę koniec…)? Uważam, że tak, choć zrozumiem, jeśli ktoś będzie miał inne zdanie. Przez tyle lat oczekiwania związane z tym tytułem nadzieje mogły urosnąć do takich rozmiarów, że czego by twórca Osiedla Swoboda nie zrobił, nie mógłby im sprostać. Może tak być, ale nie w moim wypadku. Są dzieła, których wady trudno wskazać komuś, kto czuje się z nimi emocjonalnie związany. Za sprawą talentu Śledzińskiego patrzę na jego komiks przez różowe okulary i nie dostrzegam niedociągnięć. Nie chcę ich widzieć, bo – choć nie mam z tym śmiesznym, łysawym człowieczkiem z okładki aż tak wiele wspólnego – Na szybko spisane niezaprzeczalnie jest w jakimś stopniu komiksem o mnie. I o Tobie. I… tak, o Tobie też.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPapieru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz