Vaughan, choć z małymi wyjątkami bardzo lubię czytać jego historie obrazkowe, ma też swoje grzeszki. Te pół dekady temu, opisując to, przez co przechodzą chroniący swoją córkę Alana i Marko, użyłem określeń takich jak „Gwiezdne Wojny z ruchaniem i wulgaryzmami” oraz „Moda na sukces w kosmosie”. Wspominałem też o wątkach takich jak ucieczka z niegościnnej planety rakietą, która rośnie na drzewie. Po drodze do pięćdziesiątego zeszytu oczywiście znalazło się tego więcej, mamy więc takie atrakcje jak niewiele wnoszące penisy na będącej ekranem twarzy robota lub odpowiedź na zagadkę, co robią smoki, kiedy myślą, że nikt nie patrzy:
Jak można się spodziewać, jest tego więcej (nie tylko w ten deseń), a cała otoczka Sagi sprawia, że traktuję tę serię trochę jako bajkę dla dzieci nie zawsze potrzebnie i czasami na siłę – oraz często dzięki tanim chwytom – przerobioną na historię dla dorosłego czytelnika. Zastanawiam się, czy Vaughan robi to specjalnie i trochę dla jaj, drocząc się z odbiorcą, czy jednak wprowadza w życie pewne pomysły, żeby „szokować” w sposób podobny do Ennisa, kiedy mu się nie chce albo kiedy nie jest w formie. Mimo to autor Ex Machina niewątpliwie potrafi opowiadać. Saga to, poza wspomnianymi fikołkami, również jego nieskrępowana pomysłowość, świetne dialogi, a także ciekawe i dobrze rozwijane postacie. Scenariusz zbudowany jest tak, że ciągle jestem ciekawy, co będzie dalej. Tak, wiemy, że Hazel, czyli córka naszych uciekinierów, nadal żyje (pytanie tylko, czy jest cała i zdrowa), ponieważ od czasu do czasu komentuje przedstawiane w komiksie wydarzenia spoza kadru, jako dorosła osoba (częściowo zdystansowana do tego, co relacjonuje). Nie wiemy za to, co dokładnie stało się w międzyczasie, zaś Vaughan umiejętnie podtrzymuje moje zainteresowanie. Z kolei Fiona Staples dobrze to ilustruje, choć wciąż najlepiej wychodzą jej postacie – z tłami bywa już gorzej.
W Sadze nie brakuje też treści ważnych i poważnych. Może nie zawsze są one najważniejsze, ale stanowią godne uwagi uzupełnienie serii. Bo pomijając pojawiające się tu i tam głupawe czy po prostu zbędne wątki, seria scenarzysty Y: The Last Man to wciągająca, momentami piękna historia o miłości, przyjaźni oraz dorastaniu. Na pierwszy plan wychodzi tu jednak rozrywka i dobra zabawa.
Saga to cykl, któremu bez nadmiernego wysilania się można zarzucić wiele, a z częścią zarzutów musiałbym się po prostu zgodzić. Na razie nie wiemy, czy to wszystko rzeczywiście do czegoś prowadzi, czy Vaughan jedynie nas zwodzi, by w końcu pokazać rozczarowujący finał. Mimo to nadal czytam z wielką przyjemnością, bo to jedna z najlepszych opowieści obrazkowych w swojej kategorii, przy czym – nie zrozumcie mnie źle – jest to kategoria „komiksy do poczytania na kibelku”, ewentualnie „trochę ambitniejsze komiksy do poczytania na kibelku”. Kategoria bez wątpienia potrzebna, więc mam nadzieję, że Saga nie straci miejsca w jej czołówce.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz