Przy okazji pisania o "The Eaters" narzekałem na prostą fabułę. Tutaj jest jeszcze prostsza - lwy uciekają z zoo w Bagdadzie, rozmawiają, walczą, idą dalej i giną z rąk amerykańskich żołnierzy. Koniec. Może opisałem to w nazbyt złośliwy sposób. Może jestem ignorantem, ale wydaje mi się, że cała ta otoczka (to znaczy naloty na wyżej wymienione miasto, wojna, walka o wolność) to tylko przykrywka, mająca ukryć fakt, że tak naprawdę mamy do czynienia z niezbyt skomplikowaną i niezbyt ambitną historyjką. Gdyby nie dodająca powagi, oparta na prawdziwych zdarzeniach rama opowieśći (a tak przy okazji: sama uciekczka lwów oraz ich śmierć też jest oparta na faktach), pewnie niemal każdy czytelnik krzyknąłby "What the fuck?!". A tak mamy komiks poruszający niezwykle istotne tematy i nagrodę IGN za najlepszą powieść graficzną 2006 roku.
"Pride of Baghdad" należy do kategorii "przeczytać i zapomnieć". Niby nie ma się do czego przyczepić, bardzo dobre rysunki oraz kolorystyka, historia się klei, jak to u Vaughana mamy ciekawe postacie i dialogi, a mimo to... nie ma się czym zachwycać. Może gdyby był to pierwszy komiks tego autora, jaki miałem w rękach, napisałbym, że jest nieźle. Ale w porównaniu do przygód Yoricka Browna jest po prostu zbyt przeciętnie. Chwila lektury, po której opowieść o lwach odchodzi w niepamięć i właściwie nie ma czego wspominać ani o czym pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz