Metody Marnowania Czasu: Furkot #1 [KRL i Max Atlanta] [recenzja]

niedziela, 27 maja 2018

Furkot #1 [KRL i Max Atlanta] [recenzja]


DLACZEGO AKURAT FURKOT?

Kocham komiksy. Uwielbiam koty. Komiksy o kotach? Od razu lądują na moim radarze. KRL? Bardzo cenię, między innymi za Produkt, Łaumę i Kościsko, choć nie tylko. Tajemniczy Max Atlanta? Wiem z doświadczenia, że niespodziewane podrzucenie komuś La Masakry może być raczej średnim pomysłem, ale bardzo możliwe, że te dość specyficzne jednoplanszówki to jedna z najzabawniejszych rzeczy na świecie.

A Furkot? Komiks – no przecież. O kotach? Właściwie o kocie, ale to wystarczy. KRL – jest. Max Atlanta – obecny.

Większej zachęty do sięgnięcia po ten zeszyt nie potrzebuję.

O CO CHODZI?

Przygody kosmicznego sierściucha to coś pomiędzy wspomnianymi już albumami Łauma i Kościsko a La Masakrą – w tym sensie, że absolutnie nie jest to komiks poważny, ale też nie należy spodziewać się po nim stosu wulgaryzmów czy obrazków pokazujących entuzjastyczne spożywanie fekaliów albo wyciskanie pryszczy prosto w usta niewidomej narzeczonej (czy ja naprawdę napisałem przed chwilą, że te jednoplanszówki są zabawne?). Jest śmiesznie, acz nie jest to (celowo) humor zbyt wysokich lotów czy skomplikowana fabuła: ot, bohater tytułowy, następca tronu po śmierci ojca, wychodzi cało z zamachu na swoje życie, ale trafia na wyjątkowo niegościnną planetę, gdzie następnie próbuje przeżyć.

Wymyślne sposoby Furkota na przetrwanie oraz postacie (zarówno te przyjazne, jak i wręcz przeciwnie), które spotyka na swojej drodze, zazwyczaj sprawiają wrażenie pierwszych i zarazem najbardziej kwasowych oraz głupkowatych pomysłów, jakie akurat przyszły do głowy Maxowi Atlancie. Wygląda to trochę jak robota na „odwal się” i/lub robienie sobie z czytelnika jaj, ale wiecie co? Zupełnie mi to nie przeszkadza. Jest tak dlatego, że KRL właściwie od zawsze umie opowiadać i kiedy pisze, w naturalny sposób dorzuca do swoich komiksów magię (tak, nawet w Furkocie), przez co nie można odmówić jego twórczości charakterystycznego dla tego autora uroku. Z tego powodu jestem w stanie wybaczyć niedociągnięcia takie jak problemy z korektą (lub po prostu jej brak), wysoką cenę (z drugiej strony, rozumiem), czy…

...właściwie nie wiem, do czego miałbym się jeszcze przyczepić. Mógłbym stwierdzić, że ta historia jest prostacka. Za krótka. Że sprawia wrażenie machniętej na szybko i niedopracowanej. Że w Kościsku rysunki były przecież ładniejsze i bardziej szczegółowe. Że na tych dwudziestu paru stronach niewiele się dzieje, a jeśli już, bywa (jak w przypadku spotkania z okrutnym kolekcjonerem planet), że nowy wątek znika, zanim zdąży się rozkręcić. Że imiona postaci takie jak Skuterman, Maj Nejmis czy Zamek Błyskawiczny… inaczej: że w Furkocie w ogóle występują postacie o imionach Skuterman, Maj Nejmis czy Zamek Błyskawiczny. Tylko że wliczanie tych wszystkich rzeczy do wad pierwszego zeszytu o kosmicznym kocie to trochę jak krytykowanie opowieści obrazkowych Marvela za to, że pojawiają się w nich postacie w kolorowych piżamach.

Furkot wygląda na komiks, który jest niemal dokładnie taki, jaki miał być. Zgaduję, że tworząc go, KRL i Max Atlanta mieli niezły ubaw, z kolei niżej podpisany w czasie lektury na zmianę śmiał się i przykładał otwartą dłoń do czoła. Owszem, spodziewałem się jednak trochę więcej, ale jestem zadowolony. Oczywiście, jeśli ktoś oczekiwał powagi, wczuwania się, czy kolejnej Łaumy, będzie kręcił nosem. Ej, to jest sympatyczny zeszyt do poczytania na szybko, pośmiania się i do widzenia. To nadal KRL z lekką domieszką utemperowanego Atlanty. Jest dobrze.

FURKOT, FURKOT, CO Z CIEBIE WYROŚNIE?

W idealnym świecie oczekiwałbym przede wszystkim kolejnych zeszytów. Tej samej konwencji, ale również fabuły z upływem czasu rozrastającej się do czegoś bardziej epickiego. Figurek. Gry planszowej. Koszulek, szalików, kubków i całej reszty podobnych gadżetów. Kreskówki (od kilku dni chodzę po mieszkaniu i nucę pod nosem „Furkot, Furkot, kosmiczny kot, koleś na maxa, z nim zawsze akcja”). Nie twierdzę, że brałbym wszystko, bo ten pierwszy zeszyt serii to nie jest przecież mistrzostwo świata, jednak chciałbym widzieć, jak nasz koteł podbija serca kolejnych czytelników i osadza się w świadomości również przypadkowych osób, które nie mają wiele wspólnego z tym medium (co z powodu przynależności do głównego nurtu – na razie gdzieś na uboczu, ale jednak – jest teoretycznie możliwe). Bo to co prawda wymagający jeszcze trochę dopracowania całej formuły, ale dobry komiks środka, na który warto zwrócić uwagę. No i jest o kocie. Cokolwiek „o kocie” nie może przecież być niewypałem.

Na koniec zdjęcie naszych Furkotów. Bo czemu nie?
tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u