Na Krótką historię cywilizacji czekałem, od kiedy tylko dowiedziałem się, że tytuł ten ma ukazać się po polsku. Dlaczego? Między innymi dlatego, że lubię małe, ale sprytne gry oraz rozbudowę swojej cywilizacji, chociaż niekoniecznie chodzi mi tu o rozbudowę znaną z Cywilizacji w wersji komputerowej – po prostu cieszy mnie samo tworzenie swojego mniejszego lub większego imperium, nawet w Cykladach, Mare Nostrum, Twilight Imperium czy Race for the Galaxy, grach o zupełnie innych założeniach.
O The Flow of History (oryginalny tytuł Krótkiej historii cywilizacji) przeczytałem sporo dobrego. Że krótko, ale intensywnie, że czuć to rozwijanie swojego poletka od szałasów do komputerów i samolotów, że ciekawa mechanika licytacji oraz jeszcze kilka rzeczy. Brzmiało dobrze. Niedawno wreszcie się doczekałem, kupiłem niemal od razu po premierze.
Niewielkie pudełko, w środku karty z dość minimalistycznymi, prostymi, ale ciekawymi ilustracjami, wydrukowane na bardzo grubej tekturze karty pomocy, tekturowe monety i spore drewniane różnokolorowe klepsydry, każda przypisana do jednego gracza. Z tyłu pudełka podany sugerowany rozmiar koszulek na karty (i bardzo dobrze) – świetny pomysł, który powinien być standardem. Niestety, wydawca podał nie ten rozmiar, co trzeba (i bardzo źle). Na szczęście to chyba jedyna wada polskiej wersji Krótkiej historii cywilizacji, o której nie można dyskutować, cała reszta powinna zależeć przede wszystkim od tego, czy gra przypadnie nam do gustu.
Na początku wypróbowałem ten tytuł na dwóch graczy (Magda jak zwykle kilkukrotnie skopała mi tyłek), później w większym gronie. No to jak z tymi pierwszymi wrażeniami?
Gra na pewno daje wszystko albo prawie wszystko, co nam obiecywano. Jest krótko, jest intensywnie, naprawdę można mieć poczucie rozbudowywania swojej cywilizacji, jednak z drugiej strony nie oszukujmy się, to przede wszystkim pogoń za ikonkami oraz kładzenie jednych kolorowych kartoników na innych (o tym za chwilę). Mimo to jest ciekawie, walka o kolejne wynalazki/cuda/przywódców może być bardzo zażarta i obfitować w szkodzenie przeciwnikom. W zasadzie po tych kilku rozgrywkach jestem zadowolony, ale mam pewne obawy, co będzie dalej i czy przypadkiem nie widziałem w tej grze już praktycznie wszystkiego, co można w niej zobaczyć. Po kolei:
– Krótka historia cywilizacji prawie natychmiast odkrywa przed graczami wszystkie karty. W czasie partii zobaczymy każdą dostępną w grze... no, kartę. Nie mam z tym problemu, problemem jest natomiast fakt, że w kolejnych rozgrywkach już nie za bardzo pojawi się coś, co nas zaskoczy, a przynajmniej takie mam wrażenie.
– Gra to trochę festiwal zbierania i zliczania ikonek, co czasami bywa trochę męczące. W większym gronie nawet nie bardzo chciało nam się sprawdzać, jaki atak oraz obronę mają przeciwnicy, co rzecz jasna szkodzi, nie przystoi wytrawnym graczom (tyle że to na pewno nie my) i tak dalej, ale wydaje mi się, że gdybyśmy bawili się w nadmierną biurokrację i liczenie wszystkiego, przestałaby to być w naszym wydaniu krótka historia cywilizacji.
– Oczywiście polowanie na ikonki doprowadza do tego, że zwykle nie ma znaczenia, co reprezentuje dana karta. Ważne jest wyłącznie to, że mamy u siebie sporo młotków czy tam żarówek, a to, co chcemy kupić, pozwoli nam dzięki tym ikonkom zarobić. Czy jest to komputer, traktor czy John Lennon – często nie ma to najmniejszego znaczenia. Inna sprawa, że część kart daje też ciekawe (i całkiem dobrze oddające to, co na nich jest) umiejki, więc nie jest z tym przesadnie źle – chyba, że oczekujecie nie wiadomo jakiego klimatu, ale kto spodziewa się klimatu po takiej grze?
– Mechanika magazynu (polegająca na tym, że pieniędzy jest tylko tyle, ile z różnych powodów znalazło się ich w magazynie, a jeśli magazyn jest pusty, najczęściej nie dostaje się nic) jest ciekawa, do tego ta „licytacja”… w skrócie: można zainwestować X złota w daną kartę i zgarnąć ją do swojej cywilizacji dopiero w kolejnej turze (albo jeszcze później), o ile w międzyczasie przeciwnik nie zechciał jej nam podebrać. Jeśli zechciał, wystarczy, że zapłaci tyle samo, ile zainwestowaliśmy w kartę my, nie ma więc przebijania się. Przeciwnik co prawda nie ma dodatkowych korzyści z takiego zagrania (nie dostaje dodatkowych funduszy za odpowiednie ikonki w swoim imperium, bo nie zainwestował w kartę sam), zaś inwestor otrzymuje z powrotem swoje pieniądze plus jeszcze rekompensatę z magazynu. Nie powiem, jest to interesujące, ale też coś mi tu nie gra. Pewnie po prostu jeszcze nie do końca opanowaliśmy ten system, pewnie jest tu miejsce na dużo większą finezję i wyrafinowane podkładanie oponentom świni – kwestia ogrania. Tak naprawdę to właśnie ta mechanika i powstające dzięki niej interakcje pomiędzy graczami są kwintesencją The Flow of History, bo co mamy bez tego? Przemielenie talii kart i zliczenie punktów. A z drugiej strony, zasady nie prowokowały nas do wyjątkowo zażartej gry nad stołem. Jeszcze raz: kwestia ogrania, oby. Na razie działa to nieźle, ale chciałbym, żeby w przyszłości chwyciło bardziej.
– Oba warianty dla dwóch graczy, jak zazwyczaj w takich tytułach, wydaja mi się dorzucone trochę na siłę. Dobrze, że są, jakoś tam funkcjonują, ale szału nie ma. Gra zyskuje dużo, kiedy przy stole usiądzie więcej osób.
Podsumowując, na razie jest nieźle, ale boję się, że bateria Krótkiej historii cywilizacji szybko się wyczerpie. Bo co jeszcze mogę tu zobaczyć, co mnie zaskoczy? Mam z tą karcianką trochę jak z Lords of Waterdeep: zobaczyłem, zagrałem, wydaje mi się, że wiem już wszystko. A jednocześnie chciałbym się mylić.
tekst: Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz