W sobotę polazłem na trzeci bielski turniej w Guild Balla (czwarty, licząc zawody jedynie dla lokalnych graczy). Założenie jest proste: mam blisko, jako dość średni gracz pewnie zbiorę baty, ale gdzie szukać doświadczenia, jeśli nie na turnieju, w czasie którego można dostać od lepszych od siebie. Pierwszy taki turniej skończył się moją jedną wygraną na cztery gry, drugi dwiema, więc mój plan minimum był taki, żeby ponownie wrócić z tarczą choćby z dwóch meczów. Uzbroiłem się w figurki moich Alchemików, miarki, znaczniki, inne zbędne rzeczy, oraz butelkę wody i drożdżówki, po czym wyruszyłem dać powycierać sobą kilka rozłożonych w Gnomie boisk.
Z góry przepraszam za wszystkie luki, błędy i przeinaczenia: cztery mecze jednego dnia to za dużo, żeby wszystko dokładnie spamiętać.
PIERWSZY MECZ: Smoke kontra Burnish
Kowale. Grałem na nich kilka razy, tyle że zanim zostało wydane drugie pudło. Wtedy starcie ze Smoke było dla Kowali niesprawiedliwie trudne, ale podejrzewałem, że wraz z ukazaniem się kolejnej szóstki zawodników sytuacja mogła się trochę zmienić (ale i tak nie na tyle, żeby wystawić Midasa – hłe, hłe). No to zaczęliśmy od Alchemików kopiących piłką do drużyny przeciwnej. Pod koniec pierwszej tury Bolt strzelił mi bramkę (bo to Bolt). Po tym smutnym początku dałem radę skutecznie zabijać piłkę, rozkładać po boisku ogień z trucizną i zdobyć cztery punkty za Take Outy, a Kowale rozwalili Flaska. Niestety popełniłem błąd, który najprawdopodobniej kosztował mnie grę, ale zrozumcie – trudno było mi coś takiego przewidzieć, bo mój Vet Katalyst zazwyczaj rzuca tak, że nawet przy trzynastu kostkach modlę się o te pieprzone trzy sukcesy. Tym razem atakowałem Bolta, który mnie angażował, nie miałem więc szarży. Ustawiłem się tak, żeby Intensify raniło też jeden ze znajdujących się blisko kowalskich modeli. Cudem udało mi się uzyskać siedem trafień i zostawić go na jednym życiu, tyle że nie stanąłem w kontakcie z jego podstawką, a Bolt oddawał. Oczywiście odsunął się, przez co nie miałem drugiego ataku, nie mogłem zadeklarować Witness Me! oraz doprowadzić do wyniku 8:7 dla mnie. Następnie jakoś nie za bardzo szło mi odrabianie strat (trochę pecha z kostkami, przede wszystkim złe decyzje), dotoczyłem się do tych 8 punktów dla mnie (chyba dzięki Katalystowi, który w końcu jednak wybuchnął), ale Kowale mieli wtedy już 10 albo 11. W międzyczasie wszyscy biorący udział w turnieju zakończyli już swoje gry; mnie została mniej więcej minuta, Kowalom trochę więcej czasu. Smoke ciągle miała piłkę i mogła przeteleportować się i pobiec tak, by strzelać (do ostatniej chwili była więc niewielka, ale jednak nadzieja na zwycięstwo) – niestety, nie zaczynałem kolejnej rundy, a mający w prezencie od Hearth 2’’ zasięgu Alloy zdołał wbić Tackle i jeszcze strzelić bramkę, więc skończyło się na 12:9 dla Kowali.
DRUGI MECZ: Smoke kontra… Burnish
Pierwsza gra przegrana, ląduję więc na piętrze, w tak zwanym warzywniaku, i znowu dostaję na klatę Kowali. Biorę wykopaną do mnie piłkę, ale na dzień dobry zachowuję się jak kretyn, bo ustawiam Calculus i Mercury’ego zaraz obok siebie, już po ich aktywacjach. Dociera do mnie, co zrobiłem, kiedy Furnace daje Burnishowi Tooled Up. Oboje moich zawodników dostaje po osiem obrażeń (właściwie nie wiem, czemu nie poszła legendarka i nie było ich po dwanaście), oboje płoną. Na początku drugiej rundy zaczynam i mam niemal pewny Take Out z Witness Me!, ale wolę odsunąć się Mercury’m od Calculus, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo na utratę jednego zawodnika zamiast dwóch naraz. Szansa na Witness Me! poszła w związku z tym w zapomnienie, ale gramy dalej, nie ma tragedii. Burnish, zamiast rzucać Flame Belch od razu, najpierw podchodzi do Compounda, co bardzo mnie cieszy, bo teraz jego Character Play generuje tylko jedną kostkę. Słysząc to, Burnish bije Compounda, zapominając o Glutonous Mass, co cieszy mnie jeszcze bardziej. Kolejny atak i Compound zalicza KD, ale za to Flame Belch leci tylko dwa razy (bo legendarka), wykańczając mi jedynie Mercury’ego (cały jego wpływ dzięki karcie Game Plan trafia do Compounda). Calculus oślepia któregoś z atakujących mojego bramkarza zawodników i lecimy dalej, aż w końcu, bo dłuższej zabawie w bicie (Kowale) i Take Outy za ogień i truciznę (Alchemicy) jest 10:9 dla mnie. Furnace ma dwa życia, zaś mój przeciwnik deklaruje, że jeszcze go nie leczy (znowu się cieszę) i bije Compounda. Co prawda Smoke ma piłkę i wiem, że będę w zasięgu strzału, więc jeśli tylko (taa, „tylko”) nie zawiodą mnie kostki, wygrywam, ale czekam na to, co będzie dalej. Zgodnie z przewidywaniami, Compound ginie (11 punktów dla Kowali), ale jednocześnie wybucha, więc ginie też Furnace (12 punktów dla mnie).
W tym momencie zastanawiam się, czy niemal każda z moich gier musi wyglądać tak, że męczymy się z oponentem, powolutku zbierając punkty, aż dochodzi do sytuacji, w której czyjaś aktywacja decyduje o wszystkim: albo się uda, albo zwycięża ten drugi.
Jeszcze nie wiedziałem, że to nie koniec podobnych przygód tego dnia.
TRZECI MECZ: Smoke kontra Veteran Rage
Biorę Smoke, chociaż Unia ma Grace, bo i tak wolę taki mecz niż bieganie po całym boisku Midasem z Vitriol. Skutecznie udaje mi się trzymać Mista z daleka od trzymającej piłkę Smoke. Niestety, Vet Rage dopada Mercury’ego i daje radę mocno go sponiewierać. Drugą rundę zaczyna Unia i Mercury ginie, zanim ma szansę rzucić ogień. Na szczęście dla mnie, Grace zapomina zdjąć Molotova, zaś chwilę później dostaje Witness Me! (4:4), przy okazji trochę uszkadzam Gutter i Decimate. Legendarka Smoke trafia Mista, znowu obrywają Gutter i Decimate, a przy okazji zabijam sobie Flaska (5:4 dla Unii), dzięki czemu Mist dostaje kolejne trzy obrażenia. Unia nie ma jak zdobyć Momentum, więc po rozliczeniu stanów na początku trzeciej rundy (cała wymieniona wcześniej trójka jest zatruta i płonie) Gutter i Mist zostają na dwóch punktach życia, Decimate też ledwo dyszy. Zaczynam i szarżuję Katalystem w Decimate, Intensify zabija Gutter i Mista, włączam Witness Me!, zabijam Decimate i kończymy z 12:7, gdzie całą dwunastkę zdobywa Bane, w tym osiem punktów podczas jednej aktywacji, tym samym zaliczając u mnie swoją życióweczkę.
CZWARTY MECZ: Smoke kontra, jakżeby inaczej, Burnish
Śmieję się, że dostałem dwa razy Kowali, a potem dwa razy Unię, po czym w wyniku zawirowań (hłe, hłe) dostaję trzeci raz Burnisha (który wykopuje do mnie piłkę) i już się tak nie śmieję. Tym razem staram się uważać na Flame Belch i na Bolta, tyle że znowu jestem idiotą: zapominam, że Burnish ma Kill the Ball, więc, choć liczyłem na to, że nie zdoła dostać w tej turze piłki, po chwili wesoło bawią się nią Kowale. Ponadto nie zwracam uwagi na to, że Bolt dostał Quick Foot od Farris (a nawet miał na sobie przypominający o tym żeton), więc po chwili Blacksmith’s Guild dostaje pierwsze 4 punkty, a ja od tamtej chwili czuję, że cały czas mam pod górkę i gram w defensywie. Dochodzi do tego, że przegrywam 9:4 i, zdesperowany, wjeżdżam Katalystem w Alloya, podbijając wynik do 11:8. Już przed tym ruchem jestem pewny, że to koniec, bo rundę wcześniej beztrosko za bardzo wysunąłem powracającego po Take Oucie Flaska – co prawda niczego nie mierzę, ale wydaje mi się, że Burnish bez problemu dosięgnie go, rzucając dwa razy Flame Belch. Kowale decydują się prać po pysku Compounda, który na szczęście jakoś nie pada. Sprawdzam, czy strzelę bramkę Smoke (po golu Bolta piłka cały czas jest u niej), ale brakuje mi mniej więcej połowy cala, więc wysuwam swoją panią kapitan tylko trochę do przodu. Zaczynamy czwartą rundę. Zebrałem o jedno Momentum więcej i kartę z +7 do inicjatywy, a bardzo chcę zaczynać, choć mam poważne wątpliwości, czy z TAC 4 uda mi się nabić Momentum ORAZ nie stracić piłki ani nie dostać przez łeb KD z kontrataku. No i niestety, dociera do mnie, że wspomniana karta z +7 jest tą, którą przecież zagrałem wcześniej, rzucam więc +4 i jednak nie zaczynam. Hearth częstuje Smoke KD, tyle że (więcej szczęścia niż rozumu) piłka leci zaraz pod bramkę Kowali, gdzie łapie ją Alloy. Nie mam specjalnego wyboru, a poza tym do końca mojego czasu pozostała jakoś minuta: Smoke wstaje zamiast ruchu, teleportuje się do posiadacza piłki, atakuje i (więcej szczęścia niż rozumu po raz drugi) zabiera piłkę. Alloy oddaje i (więcej szczęścia niż rozumu po raz trzeci) ma tylko jedno trafienie, więc nie ma mowy o Tackle. Uderzam znowu, żeby dostać drugie Momentum i strzelać na czterech kostkach, nie wychodzi, więc strzelam na trzech w 4’’ od bramki. Wypadai jeden, dwa i pięć – wygrywam, chociaż wcale nie czuję, że zagrałem lepiej niż mój przeciwnik.
PODSUMOWANIE
Świetny turniej, po raz kolejny dobra atmosfera, sporo zabawy i zdrowej rywalizacji oraz nagrody, o które warto powalczyć. Z mojego wyniku jestem oczywiście bardzo zadowolony: skończyłem jako piąty na szesnastu graczy, do tej pory nigdy nie znalazłem się tak wysoko. Jednocześnie mam świadomość, jakie głupoty porobiłem na co najmniej trzech z czterech boisk, i wiem, że pewnie minie jeszcze sporo czasu, zanim będę mógł powiedzieć, że potrafię dobrze grać w Guild Balla.
Walczymy dalej – moje obecne szczęśliwe miejsce w polskim rankingu to trzynastka.
tekst: Michał Misztal, zdjęcia: BeastieBrown
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz