Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.
DONŻON, wydanie zbiorcze 3 [Joann Sfar, Lewis Trondheim, Andreas & Stephane Blanquet | Timof]: Wypada od razu zagrzmieć, że TRZECI TOM NAJSŁABSZY Z DOTYCHCZASOWYCH... bo tak jest. Ale czy to znaczy, że słaby? Moim zdaniem nie, bo bawiłem się przy nim naprawdę bardzo dobrze, tak, jak można bawić się tylko przy wymysłach Sfara i Trondheima. Tym razem czytamy o przyszłości, tak zwanym Zmierzchu tytułowego Donżonu i związanych z nim postaci, widząc zarazem, jaki czeka ich los, co jest interesujące, ale często również dość przykre. Całość nie sprawia wrażenia skrupulatnie zaplanowanej fabuły, a raczej weny twórczej pojechanej bez scenariusza – nie twierdzę, że tak właśnie było, ale tak odbieram tę dziwną, ale nadal niezwykle satysfakcjonującą i epicką jazdę bez trzymanki. Występy gościnne są o wiele mniej spektakularne niż wcześniej: Andreas niepotrzebnie upodobnił swoją kreskę do tej od twórców serii, więc tylko Blanquet jest w tym wydaniu zbiorczym powiewem świeżości. Gospodarze jak zwykle na mistrzowskim poziomie. Nie ukrywam, że mimo wszystko bardziej czekam na Donżon Świt i Donżon Zenit, z kolei czwórka to Monstra, za to z dużo większą liczbą gości. Krótka przerwa i wracam do tematu.
NIEWIDZIALNI, księga 1 [Grant Morrison, Steve Yeowell i inni | Egmont]: Do The Invisibles miałem już kilka podejść i, choć przerobiłem całość chyba dwukrotnie, za każdym razem na pewnym etapie odpadałem, bo przestawałem rozumieć, co tu się właściwie dzieje. I przez to, że zapamiętałem dopiero późniejsze odcinki jako te trudne w odbiorze, opuściłem gardę i dostałem dość mocno w pysk, bo wyparłem to, jak bardzo kwasowa jest ta seria, i to już od samego początku. Ale jednocześnie ciągle ją lubię. Sporo dobrych pomysłów, sporo bełkotu, sporo Morrisona onanizującego się nad własną erudycją. Rozumiem, że dla kogoś jego scenariusze mogą być nie do przyjęcia, w czasie lektury sam kilkukrotnie miałem niełatwe momenty, ale co poradzić, przemawiają do mnie takie dziwne rzeczy. Mocno pojebane, ale dobre. Tajne organizacje, spiski, walka o wolność, trochę za dużo wszystkiego naraz w jednym garze, ale po raz kolejny przeżyłem. Przydałoby się tu jakieś opracowanie, wstęp albo posłowie, cokolwiek choć trochę wyjaśniającego, dlaczego ta seria jest ważna, do czego nawiązuje w tym i tym miejscu... nie chodzi mi o podanie wszystkiego na tacy, ale jakiekolwiek omówienie jej odbioru za czasów Vertigo, nieoczywistych tropów, za jakimi może podążyć czytelnik, takie tam. Tymczasem cisza. Bierzesz komiks i masz komiks, nic poza tym, nie ma nawet słowa o autorach. Jak dla mnie słabo, ale może to tylko ja mam jakieś dziwne wymagania, chcąc dostać czasem cokolwiek poza kadrami.
W tym całym szaleństwie najlepsze są moim zdaniem dwie ostatnie historie: po pierwsze ta o potworze wychodzącym z lustra i karmiącym go człowieku, pokazująca skrajne okrucieństwo i zepsucie "tych złych". No i odcinek z ochroniarzem. Bo widzicie, prawie na początku komiksu tytułowi Niewidzialni napadają na pewne miejsce, gdzie nieoficjalnie funduje się nieprzystosowanym dzieciakom pranie mózgu. Wchodzą do środka i, rzecz jasna, wycinają w pień całą ochronę. I założę się, że, jak ja, szybko zapomnieliście o tych zastrzelonych ludziach, bo w końcu pracują dla przeciwników tych, którym kibicujemy, przyszli, zostali zabici, dawajcie mi dalsze losy King Moba i reszty. A potem czytamy o właściwie całym życiu jednego z tych ochroniarzy, jego problemach w dzieciństwie, z rodziną, potem z niepełnosprawnym dzieckiem, alkoholem, pieniędzmi, wszystkim. I dociera do nas, że niekoniecznie był to zły człowiek (choć widzimy, że robił wiele złych rzeczy), który świadomie i z radością służył wrogom Niewidzialnych. Nie, to był typ, który zwyczajnie chodził tam do roboty, nie do końca zdając sobie sprawę, dla kogo dokładnie pracuje. I raczej nie zasłużył na kulkę prosto w twarz. Wygląda to zupełnie inaczej, kiedy ktoś przestaje być jednym ze stosu anonimowych, masowo rozwalanych antagonistów. Piękna rzecz.
Pamiętam, co będzie dalej i, owszem, boję się, ale za jakiś czas na pewno sięgnę po dalszy ciąg.
ONE PIECE, tom 25: Mężczyzna za sto milionów berry [Eiichiro Oda | JPF]: Kolejny bardzo dobry tom. Wraca sporo postaci, których nie widzieliśmy przez długi czas, dostajemy też masę informacji na temat tego, "co właściwie dzieje się z całym światem", jak to ujął sam autor w odpowiedzi na jeden z opublikowanych w tym wydaniu zbiorczym listów. I muszę przyznać, że jest to bardzo intrygujące, a do tego wątek latającej wyspy zapowiada przygody jeszcze bardziej epickie niż do tej pory. Luffy zalicza najszybszy nokaut w swojej dotychczasowej karierze. Znowu przeczytałem tu mnóstwo fajnych rzeczy i cały czas jestem pod wrażeniem, jak dobrze robi mi ta, niezmiennie w dużym stopniu głupkowata (choć kiedy trzeba, już niekoniecznie), seria. Oby tak dalej – wiem, wiem, nie musicie mi mówić, będzie się działo.
tekst: Michał Misztal
PSSST! Inne teksty o komiksach: klik klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz