Metody Marnowania Czasu: The League of Extraordinary Gentlemen: Black Dossier [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

wtorek, 17 stycznia 2012

The League of Extraordinary Gentlemen: Black Dossier [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

Black Dossier to komiks pod każdym względem niezwykły, nie tylko dlatego, że trudno nazwać dzieło Moore'a i O'Neilla pełnoprawnym komiksem. Nieliczne fragmenty zawierające kadry i teksty w dymkach są jedynie pretekstem do przedstawienia tego, co w Czarnych Aktach najważniejsze, czyli do zbioru danych na temat wszystkich znanych odsłon Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Można to nazwać dodatkiem dla fanów, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o lubianych przez siebie bohaterach, ale Moore po raz kolejny pokazał, że potrafi zaprezentować każdą ideę w przerażający i budzący uznanie sposób. To kolejny popis erudycji szalonego maga z Northampton. Black Dossier to lektura trudna i wymagająca, jednak w całym tym natłoku nawiązań i aluzji do literatury, popkultury i pewnie dziesiątek jeszcze innych rzeczy, ani przez chwilę nie odczuwałem znużenia czy rozczarowania formułą tego tomu. To coś całkowicie innego niż poprzednie wydania serii, przerywnik przed Stuleciem, uzupełnienie informacji o znanych czytelnikowi postaciach oraz tony świeżych pomysłów. A także jedna z najbardziej zwariowanych rzeczy wymyślonych przez Moore'a.

Wszystko dzieje się w 1958 roku, znacznie później od wydarzeń znanych z drugiego tomu. Na początku znany wszystkim James Bond (możecie się cieszyć, masy innych nawiązań pewnie nawet nie zauważycie, tak samo jak ja i chyba każdy zabierający się za ten komiks) podrywa pewną blondynkę na przechwałki tajnego agenta i obietnicę pokazania jej ściśle tajnego miejsca. Idą przez miasto, przechodząc między innymi obok pomnika Edwarda Hyde'a, który lata temu poświęcił życie w walce z Marsjanami, wsiadają do taksówki, by w końcu dotrzeć do celu, gdzie dochodzi do szamotaniny. Pojawia się drugi mężczyzna, razem z blondynką obezwładniają Bonda, kradną Czarne Akta i uciekają. Kobieta ma na sobie szal jak Mina Murray, ale przecież jest zbyt młoda, nie może być osobą znaną z poprzedniej części serii. Jej towarzysz także nie przypomina nikogo, z kim czytelnik zetknął się wcześniej. Kim są? Tego nie wiemy, przynajmniej na samym początku.

Wracają do hotelu, gdzie zaczyna się prawdziwa zabawa. Dopiero teraz widać, jaki cel przyświecał scenarzyście. Olać komiks, przepychankę z Bondem, olać późniejszą ucieczkę naszych tajemniczych bohaterów, nawet jeżeli - jak zwykle w przypadku Moore'a - czyta się to świetnie. Tak naprawdę nie o to chodziło. Najważniejsze momenty Black Dossier to te, w których blondynka i jej towarzysz mają chwilę na zaglądnięcie do Akt. Czarne Akta to najbardziej interesująca rzecz, jaką można tu znaleźć. To składające się z szesnastu elementów (czasem tekstów, innym razem ilustracji) zebrane informacje na temat zaginionych członków grupy Miny Murray oraz wszystkich innych podobnych grup, działających przed i po tej najbardziej znanej czytelnikowi Lidze. Każda część wygląda inaczej i została pomyślana w zupełnie inny sposób, co, złożone w całość, robi naprawdę ogromne wrażenie. Czytania jest sporo, bo najczęściej można tu znaleźć takie rzeczy jak artykuły lub opowiadania, nie komiksy, więc jeśli kogoś przeraża duża ilość tekstu, od razu odradzam.

Jakie rzeczy znalazły się w środku Black Dossier? Między innymi notatki na temat poprzednich Lig, skąd w ogóle wziął się pomysł na Ligę, zapisy spotkań członków grupy z istotami wymyślonymi przez Lovecrafta, genialna opowieść obrazkowa o losach Orlando i wpływie tej postaci na historię świata w ciągu niemal trzech tysięcy lat jego/jej życia. Jest biblia tijuańska nawiązująca do twórczości Orwella i wydrukowana w innym formacie i na innym papierze niż reszta Czarnych Akt, niedokończona sztuka Szekspira, nowe przygody Fanny Hill, relacja Campiona Bonda połączona z fragmentami pamiętników Miny Murray, będąca historią powstania znanej wszystkim dotychczasowym czytelnikom Ligi oraz pierwszego spotkania Wilhelminy z kapitanem Nemo, są pocztówki, które wysyłali do siebie nawzajem bohaterowie komiksu. Możemy przeczytać o innych Ligach, z Niemiec i Francji, próbujących powtórzyć sukces tej brytyjskiej (i mających w swoich szeregach tamtejsze znane choćby z literatury postacie), a także próbujących ją pokonać. Są również informacje o zniknięciu/zaginięciu i możliwej zdradzie Miny Murray i jej przyjaciół oraz o nieudanej próbie powtórzenia sukcesu jej grupy. Jest również bełkotliwe opowiadanie Sala Paradyse'a, bitnika, ze zdaniami ciągnącymi się przez ponad stronę, których fragmenty wyglądają tak: (...) west o' there where Great Cthula does the hula hula n ole Yoggy Soggy rools n drools n creeps croon n th' chaoz crawlz n Dr. Sachs got contacts contracts compacts dun in blud in jiz in cat tears. Ciężka przeprawa. Na samym końcu wkładamy na nos umieszczone w środku tomu trójwymiarowe okulary i podziwiamy komiks w 3D. Zgadza się, Alan Moore oszalał po raz kolejny. Każdy tekst napisano inaczej (niektóre zawierają odręczne notatki poprzednich właścicieli Czarnych Akt), raz jest to wspomniany Szekspir, innym razem bitnicy, ale oczywiście to nie wszystko. Ogrom pracy włożonej w Black Dossier zwala z nóg, tak samo jak natłok pomysłów i nawiązań.

Różne style pisania wymagają różnego podejścia do rysunków, a Kevin O'Neill wywiązał się z tego zadania w rewelacyjny sposób. Raz mamy zwykły komiks, później ilustracje pasujące bardziej do książek, tę różnorodność widać wszędzie, nawet na pocztówkach. W każdej z odsłon jego kreska robi wrażenie. Robiła je już wcześniej, ale teraz doszła do tego jeszcze umiejętność dopasowywania się do skrajnie odmiennych pomysłów Moore'a. Jest na co popatrzeć.

Choć Black Dossier to nie do końca komiks, na pewno jest pozycją genialną. Co prawda nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to rzecz głównie dla erudytów-onanistów, a przeciętny zjadacz chleba zrozumie niewiele nawiązań, jednak nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się Czarnymi Aktami. Najważniejsze jest to, że wbrew pozorom wcale nie ma się czego bać, nawet przy przeciętnej wiedzy można zrozumieć tyle, żeby mieć radochę z lektury, część dotrze sama, część nazw i nazwisk można wpisać do wyszukiwarki. Nikt nie powinien ucierpieć, chyba, że ma problemy z angielskim. To spora przeszkoda, bo do czytania jest mnóstwo rzeczy. Tom został świetnie wydany, są różne formaty tekstów, okulary, komiks w trójwymiarze, planowano winyl (Moore wspominał o nim w wywiadach, zresztą nawet w Aktach znajduje się informacja na jego temat), co byłoby już chyba szczytem rozpieszczenia fetyszystów dodatków. Dla mnie rewelacja. Rzecz, do której będę mógł wrócić za 10 lat i zrozumieć o wiele więcej, a jeszcze więcej po kolejnej dekadzie i tak do końca. Warto przeczytać, warto będzie wracać. Z kolei teraz warto zabrać się za dostępne części Stulecia.

3 komentarze:

  1. Ciekaw jestem, czy Egmont będzie miał kiedyś możliwość i chęci wydać ten album. Szkoda mi tego, że puki co nie mogę się cieszyć całą "Ligą" po polsku, bo z angielskim nie jestem za pan brat :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyjdzie u nas, DC z powodów prawnych na wszelki wypadek nie wydało i nie zamierza wydać Dosje nigdzie poza USA.
    BTW - już jakieś 2 czy 3 lata temu pisałem po lekturze tego komiksu że Moore to wariat :D

    Gonz

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, wiem, to właśnie Ty zachęciłeś mnie do przeczytania Black Dossier.

    OdpowiedzUsuń

stat4u