Metody Marnowania Czasu: Co tam czytam? (10) (Batman: White Knight, Moon Knight: Silent Knight i Batman: The Black Mirror)

czwartek, 15 listopada 2018

Co tam czytam? (10) (Batman: White Knight, Moon Knight: Silent Knight i Batman: The Black Mirror)

Co tam czytam? to efekt chęci dzielenia się wrażeniami z lektury komiksów, niekoniecznie w formie pełnoprawnych recenzji. Kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych, napisanych na szybko zdań, czasem o jednym tytule, czasem o kilku, o serii, albumie lub o pojedynczym zeszycie. Taki jest plan.


Batman: White Knight [Sean Murphy]

Zaczynamy od tego, że Joker przestał być Jokerem i znowu nazywa się Jack Napier, co jest przy okazji bardzo sympatycznym nawiązaniem do pewnego filmu. Co dalej? Na pierwszych stronach miniserii Seana Murphy’ego Jack, najwyraźniej pozbawiony szaleństwa swojego alter ego w fioletowym garniturze, odwiedza Batmana, który jest… zamknięty w Arkham. Trochę jak w historii Ostatni Arkham, którą tak dobrze pamiętam z dzieciństwa. 

Tyle że ja nie za bardzo lubię takie alternatywne wersje komiksowych serii. Kojarzą mi się tanimi chwytami rodem z Ziemi Jeden do scenariusza Geoffa Johnsa: niech Bullock będzie chudy, zaś z Alfreda zróbmy byłego komandosa, jest świetna koncepcja, mamy całkiem nowy komiks. 

Tylko że nie. Trzeba się naprawdę postarać, by nie wyszła z tego Ziemia Jeden albo na przykład Władza

Ale czasem, jak choćby w Superman: Red Son, to działa. Z kolei w Batman: White Knight działa połowicznie. Znalazło się tu parę naprawdę dobrych pomysłów (jak choćby – uwaga, jeśli jeszcze nie czytaliście – patent na kontrolowanie niemal wszystkich superłotrów z Gotham za pomocą Clayface’a i gadżetów Szalonego Kapelusznika), ale też sporo rzeczy przekombinowanych, a finał, w którym okazuje się, w jaki sposób i dzięki komu Joker był w stanie znowu stać się zdrowym psychicznie (ale czy na pewno?) Napierem, trochę mnie rozczarował. Niemniej całość czyta się umiarkowanie dobrze, a ogląda jeszcze lepiej – akurat ilustracje to według mnie główny atut White Knight

Bardzo, bardzo mieszane uczucia. Chyba chciałem czegoś więcej, a otrzymałem „tylko” fajne czytadło i świetnie wyglądającą opowieść obrazkową z przyzwoitym scenariuszem. Cóż, tak czy inaczej chętnie sprawdzę inne komiksy Murphy’ego, bo przyznam, że do tej pory w ogóle nie znałem jego twórczości. 


Moon Knight: Silent Knight [Peter Milligan & Laurence Campbell]

Kolejny (po Legionie) bohater, który wydaje się być postacią idealnie skrojoną pod Milligana oraz jego może i łatwe do przewidzenia, jednak zazwyczaj co najmniej bardzo dobrze napisane wałkowanie tematu tożsamości. Bo, gdyby ktoś nie wiedział, Moon Knight jest chory psychicznie i rozmawia z postaciami, w towarzystwie których tak naprawdę nie przebywa lub które w ogóle nie istnieją. Niestety, Silent Knight jest pozbawiony jakiegokolwiek pazura. Ja wiem, że to miał być jeden zeszyt, krótko, szybko i do widzenia, tyle że między innymi właśnie z tych powodów już nawet nie za bardzo pamiętam, o czym to było – na pewno nie o czymś szczególnie interesującym. Ot, Moon Knight pogadał sobie z kimś, kogo widzi jedynie on, komuś wklepał i to właściwie tyle. Panie Milliganie, potrafi pan lepiej, nawet mając do dyspozycji niewielką liczbę stron.


Batman: The Black Mirror [Scott Snyder, Jock & Francesco Francavilla]

Co prawda nie przeprowadziłem żadnej wiarygodnej ankiety, ale wydaje mi się, że kiedy tylko rzucałem przy kimś hasło „Batmany Snydera”, prawie każdy z moich rozmówców kręcił głową albo wzruszał ramionami. Przyznaję, nie znam twórczości tego scenarzysty za dobrze – Amerykańskiemu Wampirowi podziękowałem bardzo szybko, za to Śmierć rodziny podobała mi się bardzo, a do tego zaryzykuję stwierdzenie, że jest to Człowiek-Nietoperz pisany w taki sposób, w jaki Człowiek-Nietoperz pisany być powinien. Jasne, być może "to już nie to, co kiedyś”, niech będzie. Mimo to lubię i doceniam, ale akurat po The Black Mirror sięgnąłem ze względu na ilustracje Jocka, bo wciąż kojarzę go głównie z okładek serii Scalped… i ze Śmierci rodziny

To całkiem niezła historia z kilkoma ciekawymi pomysłami (jak choćby specyficzna aukcja zaraz na początku) oraz wieloma wątkami, najbardziej skupiająca się na synu Jamesa Gordona i odpowiedzi na pytanie: jest on chorym pojebem, czy jednak nie? Jasne, można kręcić nosem na kilka rzeczy, ale obstaję przy tym, że wyszło to Snyderowi całkiem zgrabnie. Poza tym komiksowi udało się zaskoczyć mnie kilkoma rzeczami, bo, jak już kiedyś wspominałem, nigdy nie skupiałem się na telenowelowym aspekcie uniwersum DC (zresztą Marvela też nie), miałem więc trochę niespodzianek. Na przykład: to Gordon ma syna? Wiedzieliście? Wy i cała reszta świata pewnie tak, ja dowiedziałem się dopiero w czasie lektury The Black Mirror. No i kolejna, jeszcze większa: to Bruce Wayne nie jest już Batmanem?! Nie żeby zdarzyło się to po raz pierwszy, ale i tak... 

Zadałem to samo pytanie kumplowi. Dowiedziałem się, że podobno jednak już jest. Znowu. 

Czyli nie była to jedna z tych komiksowych zmian, po której nic nie pozostało takie samo.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u