Peter Parker jest stary i zniedołężniały. Od bardzo dawna nie zakładał stroju Człowieka-Pająka. Mary Jane już nie żyje. Porządku pilnują oddziały tytułowej Władzy, choć zdecydowanie nie jest to nadzór przyjazny zwykłym obywatelom. Mimo wszystko wprowadzenie bezdusznego, agresywnego w swym działaniu systemu nie wydaje się zbyt wygórowaną ceną za bezpieczeństwo nowojorczyków: nie ma już bowiem ani superbohaterów, ani superprzestępców. Jakby tego było mało, burmistrz zamierza uruchomić projekt o nazwie Sieć, mający osłonić całe miasto laserową barierą. Pozornie więc sprawy wyglądają dobrze, choć ceną spokoju jest wolność.
Przedstawienie starszej wersji komiksowego bohatera i pokazanie, jak wygląda jego daleka przyszłość, nie jest nowym pomysłem. Trudno jednak zaprzeczyć, że tego rodzaju wizje wciąż intrygują i mogą nieść w sobie ogromny potencjał. Autorzy mają przecież okazję zaprezentowania interesującego rozwinięcia powszechnie znanych wątków i pokazania, do czego prowadził taki, a nie inny tryb życia protagonisty. Co zrobił dobrze, a gdzie popełnił nieodwracalne błędy? Władza Kaare Andrewsa i José Villarrubii wyglądała na taki właśnie intrygujący album. A jaki jest efekt?
Choć warstwa graficzna może nie rzuca na kolana, to jest na tyle charakterystyczna (szczególnie w kwestii wyglądu postaci), że kadry można oglądać z przyjemnością. Niestety, tego samego nie powiemy o scenariuszu. Może nie jest on wierną kalką, ale zdecydowanie zbyt głośno słychać w nim echa choćby (a w zasadzie przede wszystkim) Powrotu Mrocznego Rycerza Franka Millera: cały schemat oraz ramy opowieści są niepokojąco podobne. Stary superbohater. Powrót po latach. Dawni wrogowie na wolności. Rozliczenie z trykociarską przeszłością. Konstrukcja scenariusza i historia są zupełnie przyzwoite, jednak zbyt często w trakcie lektury odnosiłem wrażenie, że już to wszystko gdzieś widziałem.
W ostatecznym rozrachunku Władza jest przykładem przyjemnej lektury, a jednocześnie bardzo zmarnowanego potencjału. Opowieść wydaje się obiecywać wiele, biorąc się za (mimo wszystko) nadal dość oryginalny temat; oferuje jednak zbyt mało. Z tego powodu przygody starego Petera Parkera należy uznać za komiks rozczarowujący i niebezpiecznie zbliżający się do porażki – przynajmniej przy założeniu, że miał być albumem ambitnym. Jeśli odbiorca podejdzie do niego jak do (trochę bardziej niż zwykle) niecodziennego czytadła, powinien być umiarkowanie zadowolony. Trzeba jedynie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to nam wystarcza.
tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie artPapieru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz