Metody Marnowania Czasu: Moje ulubione gry bez prądu (2019): miejsca #10-1

wtorek, 15 stycznia 2019

Moje ulubione gry bez prądu (2019): miejsca #10-1


No i jest: pierwsza dziesiątka. Najlepsze (rzecz jasna moim skromnym zdaniem) gry bez prądu, w jakie grałem. Dwa nowe tytuły, kilka może i zaskakujących, ale niezbędnych przetasowań. Są też miejsca bez jakichkolwiek zmian, bo wydaje mi się, że mam tutaj rzeczy nie do ruszenia, choć oczywiście nie obrażę się, jeśli w całej tej zabawie i przygodzie znajdę gry jeszcze lepsze.

Poprzednie listy:
2019, miejsca #20-11
2018, miejsca #20-11 i #10-1
2017, miejsca #20-11 i #10-1
2016


10: Cyklady [poprzednie miejsce: 8]

Cyklady od samego początku zauroczyły mnie właściwie wszystkim: grecką mitologią, wyglądem, ciekawą rozgrywką, tym, że aby wykonać daną rzecz, należy złożyć ofiarę konkretnemu bogu - nie da się na przykład domyślnie atakować co turę. Może z tego wynikać bardzo ciekawe wzajemne blokowanie się, podpuszczanie przy licytacjach... wiele moich rozgrywek w tę planszówkę to emocjonujące partie, gdzie aż do finałowej tury nie było wiadomo, który z graczy odniesie zwycięstwo. A potem kupiłem Tytanów i coś zaczęło się psuć. To prawdopodobnie wina sposobu, w jaki gramy, a nie samego dodatku, ale wszystkie rozgrywki z tym rozszerzeniem wyglądały tak, że jednemu z nas udawało się uciułać olbrzymią liczbę monet, po czym dzięki tytanom robił sobie rajd śmierci przez całą kontynentalną planszę i było po zawodach. Reszta nie za bardzo miała pomysł, jak temu zapobiec i kiedy działo się tak po raz kolejny i kolejny, trochę Cyklady odpuściłem. Być może popróbuję jeszcze na planszy z podstawki, a może... niedawno kupiłem dodatek Hades i niedługo chciałbym go wypróbować - zobaczymy, co to zmieni. Mimo wszystko nadal bardzo wysokie miejsce.


9: Dominant Species [po raz pierwszy na liście]

Jedno wielkie oszustwo: prawie nigdy nie zdarza mi się dodawać na listę moich ulubionych gier czegokolwiek, w co nie zagram chociaż trzy razy. Dominant Species? Mam za sobą DWIE partie, ale to po prostu za dobra planszówka, żeby czekać z ogłoszeniem tego w ramach niniejszego cyklu kolejny rok. Czyli... tak naprawdę właściwie w ogóle nie znam tego tytułu, ale po tym, co widziałem, chcę więcej i więcej. Niesamowita, cudownie minimalistyczna (oczywiście jeśli chodzi o wygląd, nie możliwości) rzecz dla dość zaawansowanych graczy, ale na pewno warto. Dość dużo liczenia i nieustannego weryfikowania, co dzieje się na planszy, co może odstraszyć, ale tutaj całe to kombinowanie jest tak przyjemne (chociaż trudno nazwać to relaksem) i satysfakcjonujące, że nie zdziwiłbym się, gdyby za rok Dominant Species było u mnie jeszcze wyżej. To zdecydowanie jedna z najlepszych planszówek, w jakie grałem w życiu.


8: Neuroshima Hex! [poprzednie miejsce: 4]

Spadek może nie ogromny, ale dość znaczący. Wynika on z tego, że ileż można trzymać wysoko tytuł, w który prawie się nie gra (chociaż, jeśli będziecie czytać dalej, zobaczycie, że jeszcze będę hipokrytą). Mam w domu wszystkie oficjalne armie do Neuroshimy (oraz Doomsday Machine), mogę stanowczo powiedzieć, że kocham i wciąż podziwiam tę planszówkę za rewelacyjną mechanikę, uważam ją za jedną z najlepszych rzeczy dla dwóch graczy i... ScorePal mówi, że ostatnio widzieliśmy się w styczniu 2017 roku. Zdaję sobie sprawę, że pewnie mógłbym hurtowo nabijać partie dzięki aplikacji, ale jakoś nie ciągnie mnie do grania za pośrednictwem ekranu. Moi współgracze, jeśli to czytacie - pomóżcie.


7: Mare Nostrum: Imperia [poprzednie miejsce: 6]

Jeśli zajrzycie do moich pierwszych wrażeń po kilku partiach w Mare Nostrum, zobaczycie, że napisałem tamten tekst pod koniec 2016 roku. Przenosimy się w czasie, jest styczeń 2019 i wszystko jasne: gram w tę planszówkę zdecydowanie za rzadko. Nie to, żebym nie widział jej na stole od dwóch lat, ale to kolejny przypadek, gdy z niewyjaśnionych dla mnie samego przyczyn unikam zabawy przy tytule, który jest genialny... chociaż czy na pewno? Przy takim Dominant Species nie mam najmniejszych wątpliwości, natomiast jeśli chodzi o Imperia, biorę pod uwagę możliwość, że to wszystko jest zbyt rozchwiane, brakuje równowagi pomiędzy poszczególnymi warunkami zwycięstwa czy frakcjami - kto wie? Na pewno nie ja, bo nie poznaliśmy się z Mare Nostrum aż tak dobrze, ale do tej pory zazwyczaj było świetnie. Tak jak pisałem, zabawa z tą planszówką kojarzy mi się z wielką przygodą, nie zaś z siedzeniem przy zwykłej grze. Zażarte dyskusje, zwroty akcji, manewry wojsk, negocjacje, ukrywanie swoich prawdziwych zamiarów - wiem, że zapewnia to wiele tytułów, ale w mojej grupie Mare Nostrum jest jednym z tych, przy których wyżej wymienione atrakcje sprawdzają się o wiele lepiej niż gdzie indziej. Wysokie miejsce się tu najzwyczajniej należy.


6: Vast: The Crystal Caverns [po raz pierwszy na liście]

Jeśli chodzi o dobre planszówki, są takie, które lubię i takie, które kocham. Vast należy do tej drugiej kategorii. Owszem, kiedy od niedawna myślę o tej grze, jednocześnie zastanawiam się, co będzie lepsze: The Crystal Caverns czy Root (czekam na polską wersję), ale na razie stawiam na to, że bardziej spodoba mi się jednak eksplorowanie jaskini... chyba, że to ja będę jaskinią. Nie wiem, jak będzie wyglądała w praktyce asymetryczność Root - o ile się nie mylę, tam walczymy zupełnie różnymi od siebie frakcjami o te same punkty, w Vast by wygrać, każda strona musi osiągnąć całkowicie inny cel i chyba takie podejście odpowiada mi bardziej. Nie zmienia to faktu, że siłą rzeczy trochę wróżę z fusów, bo przecież grałem tylko w jeden z tych tytułów. Przeczytajcie proszę moje pierwsze wrażenia (na recenzję przyjdzie czas dużo, dużo później): opisałem tam wszystko, co mogłem i wyraziłem swoje uwielbienie dla tej gry najlepiej, jak potrafiłem. Rozpracowanie Vasta może być sporym wyzwaniem, ale uważam, że zdecydowanie warto i polecam tę grę z całego serca.


5: Alien Frontiers [poprzednie miejsce: 9]

Kolejna gra, którą kocham. I teraz uważajcie: wiem doskonale, że ta planszówka (jak i tytuł, który znajduje się na miejscu 4) nie są może tytułami wybitnymi. Nie mają jakiejś niewiarygodnej mechaniki, nie roztapiają mózgu, a gdyby przyszło mi porównać je na zimno do rzeczy, które znalazły się na tej liście niżej, mogłoby okazać się, że obiektywnie są wręcz gorsze (takie Dominant Species miażdży Alien Frontiers pod niemal każdym względem). Wspominałem też ostatnio (pisząc przy okazji miejsc #20-11 o Martwej Zimie), że na szczęście zabawa w gry bez prądu to nie tylko zimna kalkulacja - dla mnie jest to przede wszystkim, cóż, zabawa. I prawie żadna planszówka nie daje mi tyle frajdy, co całe to niby naiwne rzucanie kostkami, a potem układanie ich na dostępnych polach, by odpalać masę przeróżnych efektów. Alien Frontiers jest świetne. A ponieważ punktujemy tu głównie za stawianie kolonii na poszczególnych obszarach zdobywanej planety, wychodzi też na to, że jest to mój ulubiony tytuł z kategorii area control - nawet, jeśli wrzucam go do tej szufladki trochę na siłę.


4: Legendary: A Marvel Deck Building Game [poprzednie miejsce: 10]

I znowu: nie, Legendary nie jest grą lepszą od wielu z tych, które mogliście zobaczyć na tej liście wcześniej, i nie chodzi mi wyłącznie o gry z pierwszej dziesiątki. Taki Szogun, karciany Arkham Horror? Race for the Galaxy? Proszę, to wszystko wciąga marvelowską karciankę nosem. Zresztą, muszę przyznać, że jeszcze kilka dni temu Legendary znajdowało się tuż poza miejscami #10-1 (tak czy inaczej bardzo wysoko), ale potem spojrzałem na ten tytuł, popatrzyłem też na pudło z napisem Alien Frontiers i doszedłem do wniosku: co tego? Co z tego, że jakaś gra nie jest obiektywnie tak dobra, jak inne, skoro to właśnie w nią chce mi się grać częściej, kupuję do niej kolejne rozszerzenia i mam dzięki, nie przesadzam, tysiącom kolorowych kartoników tyle różnorodności, że już na obecnym etapie raczej nie ogram tego do końca życia (przy czym założę się, że prędzej czy później i tak nie odmówię sobie jeszcze kilku dodatków)? Nie wspominając o tym, jak bardzo kocham komiksy, więc i nieźle oddana tematyka przemawia do mnie idealnie. Krótko: są dużo lepsze gry, znam je, a nawet mam je na półkach, ale 4 miejsce dla Marvel Deck Building Game jest pozycją zdecydowanie zasłużoną.


3: Android: Netrunner [poprzednie miejsce: 3]

O, tutaj zdecydowanie mówimy o grze wybitnej. Najlepsza karcianka dla dwóch osób, jaką znam, z niesamowitą mechaniką i brakiem powielania przerabianego miliony razy schematu "ty wystaw swoje stworki, ja wystawię swoje stworki, a potem zobaczymy, kto kogo zabije". Świetna, wyjątkowa gra i choćbym nie zagrał w nią już nigdy więcej (o tym za chwilę), wydaje mi się, że zawsze będzie bardzo wysoko na liście moich ulubionych. Szkoda tylko, że jakiś czas temu Netrunnerowi się "zmarło" (rzecz jasna społeczność graczy będzie wciąż istnieć i działać, ale bez nowych oficjalnych kart od FFG, czyli wygląda to podobnie, jak jeszcze do niedawna z The Eternal Struggle... zresztą, sam Netrunner też nie umiera po raz pierwszy), więc raczej nie uda mi się już dokupić kilku brakujących dużych i wielu brakujących małych zestawów kart. Można oczywiście spytać, gdzie było moje logiczne myślenie, kiedy odkładałem zakupy wciąż ukazującej się karcianki LCG na później... a z drugiej strony, niestety, grać też nie za bardzo miałem z kim. Wiadomo, co z tego wyszło. Ale podziwiać będę zawsze. I tęsknić. Może tak bardzo, że, nie wiem jak i z kim, ale w końcu zacznę znowu grać.


2: Guild Ball [poprzednie miejsce: 2]

Guild Ball to wciąż wspaniały bitewniak... stwierdzenie to nie powinno nikogo dziwić, w końcu znalazł się u mnie na 2 miejscu, jednak pewnie domyślacie się, że teraz pojawi się tu jakieś "ale". Jeszcze raz: Guild Ball to wciąż wspaniały bitewniak, ale w październiku zaczął się 4 sezon i jakoś nie umiem się w nim odnaleźć. Przez poprzedzające go kilkanaście miesięcy nie miałem z tym najmniejszego problemu - owszem, niemal natychmiast odechciało mi się grać Unią oraz Rybakami, niemniej rozegrałem jakieś 60 meczów Alchemikami, a następnie prawie 30 Piwowarami... ostatnio coś we mnie pękło. Zasady są niemal te same, jednak niektóre gildie zmieniono diametralnie. Na przykład Alchemików, których najzwyczajniej w świecie na razie nie chce mi się ogarniać od nowa. Brewer's Guild? Tutaj mam jeszcze większy problem: drużyna moich pijanych ulubieńców zaczęła mnie śmiertelnie nudzić. W sezonie 3 granie nimi niesamowicie mnie cieszyło, teraz przesuwam ich po boisku i ziewam. Nie wykluczam, że to po części wina mojego stylu gry, jasne. Co nie zmienia faktu, że się nudzę. I nie wiem, czym grać, żeby wróciła mi radość z kopania piłki oraz bicia przeciwników. Alchemicy, Unia, Rybacy, znowu wydawać kupę pieniędzy na coś nowego? Mam nadzieję, że szybko znajdę odpowiedź na to pytanie, bo Guild Ball to zdecydowanie za dobra rzecz, by odsuwać ją w cień z powodu tego, że powoli przestaje mi się chcieć.


1: Vampire: The Eternal Struggle [poprzednie miejsce: 1]

Dla mnie rzecz od lat absolutnie bezkonkurencyjna. I choć zapowiadałem nie raz, że nieuchronnie zbliża się koniec, życie zweryfikowało moje przewidywania w najlepszy możliwy sposób: Vampire wrócił do druku, dość regularnie wydawane są nowe, dostępne w Polsce paczki z przedrukami, na luty zapowiedziano pierwsze od lat, wreszcie wyglądające na solidne startery, są turnieje, ostatnio gramy w Bielsku dość regularnie (choć i tak o wiele rzadziej, niż bym chciał) - jest dobrze i chciałbym, by było jeszcze lepiej. The Eternal Struggle to niesamowita karcianka, najlepsza mechanika, wspaniała interakcja, gra nad stołem, granie bardziej swoimi umiejętnościami niż tym, co jest wydrukowane na kartach (choć tym oczywiście też), kombinowanie, dobra zabawa, możliwość wygrania manipulując przeciwnikami, nawet będąc teoretycznie słabszym/na gorszej pozycji, różnorodne archetypy (i świetne odwzorowanie wampirzej polityki), niezwykle interesujący świat, a po wskrzeszeniu tej gry rezygnacja z formatu  karcianki kolekcjonerskiej na rzecz paczek ze znaną z góry zawartością, przy czym nie jest to w żadnym wypadku kompetytywna gra LCG w rodzaju tych od Fantasy Flight Games, do których trzeba co miesiąc kupować wszystko jak leci. Po wymazaniu problemu z brakiem nowych kart oraz dostępnością starych, jedyną przeszkodą może być dość wysoki próg wejścia, jednak nie przesadzałbym z tym - nauczenie się tego tytułu na tyle, by nie musieć co chwilę pytać o zasady, nie jest czymś nie do zrobienia, za to nauczenie się go tak, by grać bardzo dobrze, to pewnie lata rzucania po blacie kartonikami. Lata, których brakuje i mnie, co nie przeszkadza mi bawić się przy VTESie jak przy niczym innym. Nie wierzę w to, że za rok na 1 miejscu znajdzie się cokolwiek innego - i tym pozytywnym akcentem kończę.

tekst i "zdjęcie": Michał Misztal

PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u