Metody Marnowania Czasu: Skin [Peter Milligan & Brendan McCarthy] [recenzja]

wtorek, 13 października 2009

Skin [Peter Milligan & Brendan McCarthy] [recenzja]


Skin kisił się na moim dysku twardym od bardzo dawna, czekając (mimo faktu, że został napisany przez jednego z moich ulubionych scenarzystów) na impuls każący mi go przeczytać. Tym impulsem okazało się wydanie komiksu przez Timofa. Wreszcie mamy historię Milligana w Polsce, to znaczy w formie albumu, bo oczywiście pamiętam jego Batmany publikowane u nas przez TM-Semic. Dla mnie Skin był zakupem obowiązkowym.

Celem Milligana nie było zrobienie łatwego w odbiorze komiksu, sam mówi o tym we wstępie, a poza tym czy lekka i przyjemna opowieść o ofierze Talidomidu (produkowanego w latach pięćdziesiątych w Niemczech leku uspokajającego, powodującego przerażające deformacje i uszkodzenia u dzieci, których matki zażywały Talidomid będąc w ciąży), w której postacie wypowiadają się okrągłymi zdaniami, nie byłaby czymś sztucznym? W rezultacie bohaterem Skina jest Martin Atchinson, cierpiący na fokomelię (wada rozwojowa kończyn, doskonale widoczna na okładce) młody chłopak, który nienawidzi wszystkich i wszystkiego, a kiedy otrzymuje współczucie lub kawałek szczęścia, potrafi to tylko skopać. Faktycznie, to nie bajka o "młodym Talidomidzie z Hampstead, który jest szykanowany w szkole, pisze przepiękne wiersze o swojej trudnej sytuacji i ostatecznie zwycięża ze swoim kalectwem, odnawiając naszą wiarę w niezłomną naturę człowieka". Autorzy nie pozwoliliby sobie na taki banał. Co prawda pod koniec komiksu Martin zdobywa normalne ręce (bez obaw, nie jest to żaden spoiler, choć tak właśnie wygląda) i w pewien sposób pokonuje swą ułomność, ale na pewno nie w taki, jak podejrzewacie. Głównego bohatera ciężko polubić i zrozumieć, a mimo to czytelnikowi jest go żal - to dopiero utrudnia odbiór Skina. I urealnia całą sprawę, bo przecież nie każdy kaleka jest inteligentnym i wrażliwym poetą.


Na stronie Ziniola tłumacz historii, Dominik Szcześniak (dobra i pewnie trudna robota, miejscami porównywałem polską wersję ze swoimi skanami i jestem zadowolony z przekładu - kolejna rzecz, dla której warto zainwestować w ten komiks) stwierdza, że Skin "chwyta za jaja i wykręca je". To prawda. Milligan i McCarthy nie silą się na kwieciste opisy i skomplikowane metafory, ich opowieść jest dosadna i subtelna jak kopniak w splot słoneczny. Nie ma złożonej fabuły, zaskakujących zwrotów akcji i pięknej powłoki, to żywe mięso pozbawione skóry. Historia sprowadzona do czynników pierwszych i opowiedziana w najprostszy i najbrutalniejszy sposób. Co by o niej nie mówić - robi wrażenie.

Ilustracje McCarthy'ego są żywe, bardzo malarskie i krzyczące jak opowieść, którą obrazują. W przypadku dobrych komiksów chyba za często stwierdzam, że rysunki idealnie pasują do treści, więc tym razem tego nie napiszę. I tak wiecie, co mam na myśli.


Zakup Skina polecam z kilku powodów. Po pierwsze: pokażmy wydawcy, że warto sprowadzać komiksy Milligana do Polski. Bo naprawdę warto. Po drugie: jest to dobrze przetłumaczony klasyk, który należy znać, kuszący samą krążącą wokół niego kontrowersją. Każdy powinien przekonać się, czy komiks ten oferuje coś więcej niż samą aurę zakazanej opowieści, oraz na ile Skin potrafi go zszokować. A potrafi, co jest trzecim powodem, dla którego wręcz należy mieć go na półce. Nie jest to dzieło genialne, czytałem wiele lepszych scenariuszy Milligana, ale nie da się zaprzeczyć: ten album szokuje. Może nie tak bardzo samymi perypetiami Martina, ale tematyką, którą odważył się poruszyć. To chyba jedyna wada Skina: nastawiłem się na wstrząs wywołany przez scenariusz, ale dużo bardziej przerażające są fakty dotyczące Talidomidu (ze wstępu: "Niemowlaki natomiast rodziły się bez oczu i uszu, czasami bez mózgu, z pozbawionymi członków korpusami, bez części twarzy, z zamknięciem odbytu czy też z katastrofalnymi deformacjami wewnątrz organizmu"). W obliczu tego, czego dowiadujemy się przed rozpoczęciem lektury, sam scenariusz nie jest już aż tak straszny.

Prawda szokuje bardziej niż fikcja, ale to dzięki fikcyjnej historii zaprezentowanej w komiksie ludzie mają okazję ujrzeć okropne fakty oraz rażącą niesprawiedliwość. I za to Skinowi chwała, chociaż swoim istnieniem raczej nie sprawi czytelnikowi przyjemności.

4 komentarze:

  1. w tym wpisie nie podoba mi się pierwsze zdanie :/
    "Skin kisił się na moim dysku twardym od bardzo dawna, czekając na impuls każący mi go przeczytać"

    :/
    ja bym się do tego nie przyznawał nawet :/ no chyba że został on kupiony w formie PDF'a

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, nie pierwszy raz przyznaję się do tego, że czytam sporo skanów. I tak prawie zawsze kupuję później komiksy, które przypadły mi do gustu. Ale rozumiem, że komuś może się to nie podobać.

    OdpowiedzUsuń
  3. czemu napisane jest, ze Milligan zmarł w 1924r.?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie dla jaj. O ile dobrze pamiętam, było tam jeszcze kilka nieprawdziwych informacji (Skin leży gdzieś w szafie, a nie mam teraz czasu wyciągać go i sprawdzać, ale chyba nie piszę bzdur).

    OdpowiedzUsuń

stat4u