Metody Marnowania Czasu: Ultimate Werewolf [recenzja]

niedziela, 11 września 2016

Ultimate Werewolf [recenzja]

Myślę, że jeśli ktoś nie kojarzy, o jakiej grze mowa, mogę rozwiązać ten problem rzucając jedno hasło: Mafia. Ultimate Werewolf to właśnie odmiana popularnej Mafii, w którą, jak przypuszczam, zdarzało się grać nawet osobom na co dzień raczej niezbyt zainteresowanym tego rodzaju rozrywkami. Odmiana o wiele bardziej rozbudowana, dopracowana i odpowiadająca mi założeniami – wolę XVI-wieczną wioskę i krwiożerczych likantropów od nudnych współczesnych przestępców. Kwestia gustu, bo tak naprawdę to właściwie te same gry. A dla tych, którzy spotykają się z nimi po raz pierwszy... o co właściwie chodzi?

Wchodzę do pokoju, a tam przy stole siedzi banda wariatów i każdy krzyczy, że nie jest wilkołakiem

Zgodnie z informacją na pudełku, w Ultimate Werewolf może grać od 5 do 68(!) osób, choć tak naprawdę minimalna wymagana liczba uczestników to 6 – piątka graczy i niezbędny prowadzący. Każdy z graczy losuje kartę mówiącą mu, kim jest, po czym kładzie ją przed sobą koszulką do góry, nie pokazując pozostałym. Standardowe role to mieszkańcy wioski, jasnowidz i oczywiście wilkołak, choć w edycji Ultimate ról jest ponad 40, o czym napiszę później. Rozgrywka dzieli się na dni oraz noce. W ciągu nocy wioska zasypia – wszyscy gracze siedzą z zamkniętymi oczami, po czym budzi się wywołany przez prowadzącego wilkołak. Za każdym razem (poza pierwszą nocą) wilkołak zjada jednego z mieszkańców wioski. Zjedzona osoba odpada z gry – może obserwować dalszą część rozgrywki, ale nie wolno jej się odzywać. Z kolei jasnowidz jeden raz w ciągu nocy pokazuje prowadzącemu któregoś z graczy, a prowadzący daje mu znać, czy wskazana osoba jest wilkołakiem, czy zwykłym mieszkańcem wioski. Potem następuje dzień – wszyscy gracze, nie znając nawzajem swoich tożsamości, zastanawiają się, kto jest wilkołakiem i głosują, kogo zlinczować. Taka osoba odpada z gry, tak samo jak gracz zjedzony przez wilkołaka. Rozgrywka toczy się, dopóki wilkołak nie zostanie zlinczowany lub dopóki liczba wilkołaków (bo może być ich więcej) nie będzie równa liczbie zwykłych mieszkańców, co powoduje automatyczne zwycięstwo tych pierwszych. 

Wspomniałem, że wilkołaków może być więcej oraz o tym, że pudełko z napisem Ultimate Werewolf zawiera ponad 40 ról dla graczy. To jedna z największych zalet gry – w zależności od liczby uczestników, prowadzący może dorzucić do rozgrywki większą ilość nietypowych kart wspomagających obie drużyny. Poza dodatkowymi wilkołakami są jeszcze wampiry, będące osobną drużyną, która także gnębi mieszkańców wioski, jest uczeń jasnowidza (po śmierci jasnowidza zastępuje go w grze), ochroniarz (każdej nocy wybiera gracza, który nie może zostać zabity), duch (umiera pierwszej nocy, a następnie wspomaga mieszkańców wioski wysyłając im wiadomość w tempie jednej litery na noc), lycan (jest mieszkańcem wioski, ale jasnowidz widzi go jako wilkołaka), młody wilkołak (jeśli zginie, następnej nocy wilkołaki mogą pożreć dwóch mieszkańców wioski), przeklęty (mieszkaniec wioski, który nie ginie w nocy, a zamiast tego zmienia się w wilkołaka), pijak (przez pierwsze dwa dni zwykły mieszkaniec wioski, trzeciej nocy trzeźwieje i poznaje swoją prawdziwą rolę) oraz mnóstwo innych. W zależności od liczby graczy, wariantów jest całe mnóstwo, a prowadzący ma z czego wybierać.

Też chciałbym pokrzyczeć przy stole, ale czy to naprawdę takie fajne?

Mówiąc krótko, gra jest świetna, każda rozgrywka wygląda inaczej i toczy się niejako ponad mechaniką, niezależnie od wylosowanej roli może dać sporo satysfakcji, a większość uczestników odczuwa tak zwany syndrom kolejnej partyjki. Oczywiście dużo zależy od samych graczy – jeśli trafi się grono, w którym wszyscy milczą, raczej trudno dobrze się bawić, niemniej to raczej rzadkość. Początkowa cisza i ewentualna nieśmiałość szybko zostają zastąpione przez entuzjazm i chęć odniesienia ponownego zwycięstwa lub odegrania się na tych, którzy zwyciężyli poprzednim razem. Wielość ról zapewnia różnorodność, chociaż nie oszukujmy się – optymalną grupą graczy wcale nie jest podstawowa szóstka (razem z prowadzącym), ale grupa od dziesięciu do piętnastu osób. Wtedy też włożenie do talii kilku nietypowych kart ma większy sens.

Ale po co mam płacić za coś, do czego potrzebny jest właściwie tylko papier i coś do pisania?

Przekonanie kogokolwiek do kupna Uktimate Werewolf rzeczywiście może być trudne, biorąc pod uwagę fakt, że cały zestaw to tylko instrukcja i karty, zasady są ogólnie znane, a do zagrania wystarczy zapisanie ról na zwykłych kartkach. Pewnie mógłbym stwierdzić, że tak samo jest w przypadku innych gier, w końcu na przykład Scrabble też można przygotować sobie metodą chałupniczą – zrobić planszę na kawałku tektury i wyciąć równe kwadraty z literami. W Wilkołaka grałem zarówno bez oficjalnego zestawu, jak i z nim. Różnica faktycznie była niewielka, jednak jest kilka istotnych ALE... 

Po pierwsze, zestaw zawiera świetną, liczącą dwadzieścia kilka stron instrukcję. Oczywiście główne zasady można streścić w kilku zdaniach, ale poza tym gracze znajdą w niej także propozycje różnych trybów rozgrywki, konfiguracji kart, porady dla prowadzącego, a nawet kilka sposobów głosowania, który z uczestników ma zostać zlinczowany. Krótko mówiąc, kopalnia pomysłów. Najciekawszy jest chyba szczegółowy opis każdej występującej w Ultimate Werewolf karty połączony z propozycjami alternatywnego wykorzystania ich w czasie rozgrywki. Dzięki obszernej instrukcji prosta zabawa zmienia się w coś o wiele bardziej złożonego i choć nie nudzi nawet kiedy korzysta się jedynie z podstawowych zasad, wszystkie dodatkowe reguły i pomysły to coś, czego trudno nie zaliczyć do zalet. 

Drugim ogromnym plusem są same karty. Nie chodzi mi o ilustracje (i tak patrzy się na nie właściwie tylko przy sprawdzaniu, jaka rola przypadła nam w danej rozgrywce), które są dobre, może poza tym, że nie wiem, co robi na nich Steve Buscemi jako Cult Leader (chciałem znaleźć odpowiednią grafikę, i proszę, okazało się, że nie tylko ja to zauważyłem). Atutem kart są różnokolorowe cyfry podpowiadające, po czyjej stronie będzie gracz występujący w danej roli, a także, co najważniejsze, jak bardzo dana postać utrudni grę jednaj, a ułatwi drugiej drużynie. Pozwala to w bardzo prosty i szybki sposób zrównoważyć prowadzącemu rozgrywkę i jest niezwykle przydatne. Tak, wiem, to też można ściągnąć z Internetu i przepisać na zwykłe kartki albo grać na wyczucie, ale...

Czyli grać?

Jasne, że grać. Z oficjalnym zestawem czy bez. Ultimate Werewolf zawiera wszystko, czego potrzeba do rozgrywki, a nawet o wiele więcej. Są jeszcze dodatki, między innymi z kartami reprezentującymi artefakty, ale według mnie to już nadmiar – atutem Wilkołaka jest przecież w dużej mierze prostota i łatwość opanowania zasad. To idealna gra w czasie spotkania w większym gronie oraz idealna gra dla osób, które nie mają na co dzień styczności z tego rodzaju rozrywką, a wyłożenie na stół tytułów takich jak Nightfall czy nawet Small World mogłoby je przerazić. Bardziej doświadczonych graczy nie trzeba będzie przekonywać, że warto spróbować. I skoro wszyscy już wiedzą, o co chodzi... wioska zasypia... budzi się wilkołak...

tekst: Michał Misztal, napisane 28 marca 2014 roku



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u